Wychował się na jednym z typowych śląskich blokowisk. Osiedle "Przyjaźń" znajduje się w Jastrzębiu Zdroju, ale - jak podkreśla sam Glik - z przyjaźnią miało niewiele wspólnego. Gdyby zresztą wpadł w tamtejsze środowisko, to nigdy nie powąchałby wielkiej piłki. Glik jednak nie wstydzi się pochodzenia. Więcej, gdy już był piłkarzem światowego formatu, ufundował na osiedlu boisko. Po to, by tamtejsze dzieci start do wielkiej piłki miały łatwiejszy niż on, który biegał po "murawie" składającej się wyłącznie z piasku. Już w wieku 16 lat jego przygoda z piłką stanęła pod dużym znakiem zapytania, co w książce "Kamil Glik. Liczy się charakter" opisał Michał Zichlarz. Podczas jednego z meczów doszło do sporego zamieszania i Wydział Dyscypliny Śląskiego Związku Piłki Nożnej wezwał na posiedzenie m.in. Glika. 16-latek pojechał tam jako świadek, a wlepiono mu roczną dyskwalifikację! - Chłopak bez przerwy wszystkim przerywał. Zachowywał się prowokująco i cynicznie się uśmiechał. Wydział Dyscypliny miał prawo do takiej kary. Jeśli stwierdzimy poprawę w jego zachowaniu, po pół roku ma szansę na jej zawieszenie - tłumaczył Grzegorz Termiński, ówczesny wiceprezes ŚZPN. Po latach, przy okazji pisania książki, sam piłkarz tak wspominał tę sytuację. - Siedziało tam dwóch czy trzech panów. Trochę się wtedy zdenerwowałem, bo widziałem, że chcą mnie uwalić. Skończyło się na rocznej dyskwalifikacji. Choć chyba i tak potraktowali mnie ulgowo, jako że grałem w reprezentacji Śląska juniorów. Różnie mogło być. Przez to zawieszenie mogłem przecież w ogóle przestać grać. Ostatecznie jakoś odbębniłem pół roku, a potem mnie odwieszono. Piłka to było całe moje życie i wokół niej kręciło się absolutnie wszystko - podkreślał.