Jego życie to gotowy scenariusz na film i to pewnie kwestia czasu, gdy ktoś go w końcu nakręci. W wieku 11 lat przeżył tragedię - ojciec zamordował jego matkę i opiekę nad młodym Kubą przejęła babcia, której pomagał m.in. Jerzy Brzęczek, wujek Błaszczykowskiego. To on zaopiekował się nim, gdy dorastającego chłopaka odrzucały kolejne kluby. Nie chciał go GKS Bełchatów, nie chciał też Lech Poznań, czy Górnik Zabrze. Wszędzie uznawano, że genów wujka nie posiada i w piłkę powinien bawić się co najwyżej amatorsko. W końcu Brzęczek skontaktował się kolegą z reprezentacji olimpijskiej - Grzegorzem Mielcarskim, który był dyrektorem sportowym w Wiśle Kraków. Był luty 2005 roku, gdy Kuba zjawił się przy Reymonta. Początkowo był brany za jednego z wielu testowanych, inni uważali, że trenuje z Wisłą tylko dzięki znajomościom. Na szczęście swoje zdanie miał trener Werner Liczka, który szybko podjął decyzję. - Bierzemy go - zdecydował po kilku dniach treningów. Czeski szkoleniowiec był pewny talentu Błaszczykowskiego, a świadczy o tym fakt, że od razu podpisano z nim pięcioletni kontrakt. Długo nie trzeba było czekać, by Kuba odwzajemnił zaufanie.