Bardzo szybki i piekielnie skuteczny - tak z boiska zapamiętali go partnerzy i rywale. Stanowił utrapienie bramkarzy, mimo że nie był ustawiany jako klasyczna "9". Zwykle atakował z destrukcyjnym impetem ze skrzydła. Mielec - początek szlaku Jako piłkarza pierwsi uwielbieniem obdarzyli go kibice z Mielca. Urodził się w Malborku, ale mieszkał tam tylko do trzeciego roku życia. Później jego rodzice przeprowadzili się na południe kraju. Ojciec został zatrudniony w Mielcu jako mechanik w zakładach lotniczych. W tym samym miejscu, po ukończeniu technikum, pracował również 19-letni Grzegorz. Wkrótce podpisał jednak pierwszy profesjonalny kontrakt ze Stalą i poświęcił się już tylko piłce. To jedyny polski klub, którego barwy reprezentował. Kaliber 111 Ze Stalą zaczynał na zapleczu krajowej elity, a kończył jako mistrz Polski. I to dwukrotnie - w latach 1973 i 1976. Dwa razy sięgał po tytuł ligowego króla strzelców (73, 75). W CV ma również ćwierćfinał Pucharu UEFA (76). Z rodzimą Ekstraklasą pożegnał się w roku 1980. Zagrał w niej 272 spotkania i zdobył 111 bramek. Ale zanim do tego doszło, zrobił wszystko, by usłyszeli o nim fani futbolu na wszystkich kontynentach. Snajper ze złotym berłem Jego reprezentacyjna kariera rozwijała się harmonijnie. Rok 1971 - debiut, 1972 - jeden mecz w wygranym turnieju olimpijskim (45 minut na murawie), 1973 - asysta przy złotym golu Jana Domarskiego na Wembley, 1974 - strzeleckie berło na mundialu w RFN. Trzy lata wystarczyły, by zawędrować z podnóża wielkiej góry na snajperski Olimp. Jest pierwszym polskim piłkarzem, który w drużynie narodowej rozegrał 100 oficjalnym meczów. Dołożył do tego cztery inne - uznane po weryfikacji za nieoficjalne. Spośród "Biało-Czerwonych" tylko on zdobywał medale na dwóch igrzyskach olimpijskich (złoty w 1972 i srebrny w 1976) oraz dwóch mundialach (srebro w 1974 i 1982 za III miejsce). Teoria bliskości - Im dłużej żyję, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że najbliżej do tytułu mieliśmy w RFN - mówił przed niespełna trzema laty w wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego". - "Mecz na wodzie" z gospodarzami już dawno przerodził się w legendę, ale na to zasługiwał. Gdyby nie oberwanie chmury, zagralibyśmy w finale. Teraz jestem tego pewien. Gdyby murawa była sucha i liczyły się tylko piłkarskie umiejętności, wygralibyśmy. W takich warunkach ten mecz nie powinien się odbyć. A w finale zagralibyśmy z Holandią. I wszystko mogło się zdarzyć. Niecały rok wcześniej zremisowaliśmy z nią na wyjeździe 1-1, rok później wygraliśmy w Chorzowie 4-1 Co ciekawe, w paru innych rozmowach przyznawał, że... mundialowe złoto bardziej realne było jednak w turnieju Espana ’82.