W swoich najlepszych latach wśród bocznych obrońców był tym, kim wśród napastników jest obecnie Robert Lewandowski... a może nawet był kimś więcej! Był po prostu numerem jeden, co ogłaszał wprost słynny Ernst Happel. Sam Szymanowski porównywał się jeszcze kilka lat temu do innej współczesnej gwiazdy futbolu."Jeśli miałbym porównać siebie do któregoś z piłkarzy grających dzisiaj na prawej stronie obrony, to wybór padłby na Daniego Alvesa z FC Barcelona. Kiedy widzę, jak on zasuwa prawym skrzydłem, to od razu człowiek się uśmiecha. Cała ta Barcelona... Jak już ich oglądam, to naprawdę nie chcę oglądać nikogo innego!" - mówił były reprezentant Polski, a obecnie 69-letni trener. Rzeczywiście, nietrudno jest odnaleźć podobieństwo w boiskowej prezencji Brazylijczyka i Polaka. W czasach świetności obaj wyróżniali się nienaganną techniką, rewelacyjnym przygotowaniem fizycznym oraz ciągłym nękaniem obrony rywala. Przez Błonia na stadion W piłce klubowej Szymanowski zasłynął przede wszystkim występami w Wiśle Kraków. Do "Białej Gwiazdy" trafił za sprawą trenera Adama Grabki, który dostrzegł ogromny potencjał w młodym chłopaku, kopiącym piłkę na krakowskich Błoniach. Nie mylił się. "To były fantastyczne czasy mojej wczesnej młodości. Próbowałem dostać się do Wisły nieco wcześniej, ale niestety wymogi były wówczas takie, że trzeba było mieć skończone 12 lat. Musiałem więc odczekać kilka miesięcy. Skauci wypatrzyli mnie na turnieju 'dzikich drużyn' i oczywiście się zgodziłem" - opisywał swoje dołączenie do drużyny "Białej Gwiazdy" Szymanowski w programie Interii "Jasna Strona Białej Gwiazdy".Na stadionie przy ulicy Reymonta urodzony w Tomaszowie Mazowieckim zawodnik występował w latach 1968-78, z dwuletnią przerwą na grę w barwach Gwardii Warszawa. Dla "Białej Gwiazdy" rozegrał ponad 400 spotkań, zdobył jedną bramkę, a w 1978 roku mógł świętować mistrzostwo Polski. Przede wszystkim jednak zapracował na miano najlepszego prawego obrońcy w naszym kraju, a dzięki występom w reprezentacji - także i na świecie. Stał się niekwestionowaną, choć czasem nieco zapominaną legendą krakowskiej Wisły. W 2006 roku został wybrany najlepszym sportowcem stulecia TS Wisła. Nie stawił się jednak na uroczystej gali po odbiór nagrody. Wciąż śledzi boiskowe zmagania wiślaków, lecz tylko sprzed telewizora. Jak sam stwierdził w lutym w rozmowie z Wisłą "nie pcha się tam, gdzie go nie chcą" (więcej na ten temat przeczytasz TUTAJ - kliknij). Z Krakowa do stolicy Jego rozstanie z drużyną "Białej Gwiazdy" w 1978 roku, delikatnie mówiąc, nie odbyło się w najlepszej atmosferze. "Zdecydowałem się odejść z Wisły, bo nie potrafiłem się dogadać z trenerem Orestem Lenczykiem. Często piłkarze zmawiają się przeciw trenerom, żeby przegrać kilka meczów i zwolnić szkoleniowca. Ja w takie bzdety nie zamierzałem się bawić i po prostu odszedłem" - wspominał na łamach Interii. Jego transferem zainteresowała się Legia Warszawa, lecz jej działacze w ostatniej chwili wycofali się z transakcji. Ostatecznie zdecydował się więc na powrót do stołecznej gwardii. Później grał jeszcze w Club Brugge. "Skończyłem 30 lat i miałem możliwość wyjazdu. Okoliczności tego wyjazdu były dla mnie jednak dość smutne. Polskę opuszczałem jako półinwalida. Przez pierwszą połowę 1981 roku w ogóle nie grałem. Trenerzy i działacze Gwardii mnie odpuścili. Powiedzieli mi: 'Jeśli możesz załatwić sobie wyjazd za granicę, to proszę bardzo, nie robimy żadnych przeszkód'. Miałem problemy ze ścięgnem Achillesa. Próbowałem ratować się zastrzykami, co było karygodne, lecz nikt nie uprzedził mnie, jakie mogą być konsekwencję takiego działania" - mówił Szymanowski w programie "Jasna Strona Białej Gwiazdy". Z Club Brugge defensor doszedł do finału Pucharu Belgii. Po trofeum jednak nie sięgnął. W karierze klubowej zdobył tylko jeden puchar - ten za mistrzostwo Polski. Święcił za to trzy wielkie tytuły wraz z reprezentacją Polski.