Krótkiej anegdotki o tym, jak zaczęła się jego przygoda z piłką, słucha się z niewymuszonym uśmiechem. On sam z rozrzewnieniem wspomina, że w podwórkowych gierkach był najmłodszy, więc zawsze stawał na bramce. Dopiero kiedy w szkole podstawowej wygrał konkurs jazdy na wrotkach i w nagrodę dostał piłkę, wszystko się zmieniło. Od teraz to on ustalał godziny spotkań, wybierał składy, wyznaczał pozycje. Siebie ustawił w ataku i tak już zostało. Strzelał gole przez całe lata - wszędzie, gdzie się pojawił... Berło dla młokosa Gostyń od Poznania dzieli 75 km. Miał 17 lat, kiedy z torbą na ramieniu przemierzył ten dystans, by wiosną 1988 roku zamieszkać w kolejowym hoteliku. Mimo że z klubiku o nazwie Kania został kupiony za kilka piłek, półtora roku później miał już miejsce w wyjściowej jedenastce Lecha. W Polsce nigdy nie rozegrał ligowego meczu numer 100. Z prostej przyczyny - nie zdążył. Ale w ekipie "Kolejorza" i tak zapisał piękną kartę. Już na dzień dobry, jako 19-latek, został mistrzem kraju i sięgnął po koronę króla strzelców. Młodsi od niego byli tylko Ernest Wilimowski i Włodzimierz Lubański. Na snajperskie berło zapracował 18 trafieniami. Byłoby ich pewnie więcej, gdyby nie fakt, że przez pierwsze trzy kolejki musiał się godzić z rolą rezerwowego. Pan egzekutor Trzeba też przyznać, że miał sporo szczęścia. W połowie sezonu polską ligę opuścił wówczas Krzysztof Warzycha, który na półmetku rywalizacji otwierał klasyfikację strzelców z 12 golami w dorobku. O Juskowiaku natomiast na dobre zaczęło być głośno po meczu ze Stalą Mielec (6-1), w którym zdobył pięć bramek. To wtedy zaczął być rozpoznawalny w każdym rejonie kraju. I stało się jasne, że pisana mu jest futbolowa przygoda. Przez trzy sezony rozegrał w rodzimej Ekstraklasie 95 spotkań i zdobył 43 bramki. W tym czasie sięgnął z Lechem po drugie mistrzostwo Polski i krajowy Superpuchar. Zdążył też strzelić gola w starciu z Olympique Marsylia w Pucharze Mistrzów. Potem ruszył na podbój Europy. Pod niebem Katalonii Nie każdy pamięta, że ze Sportingiem Lizbona podpisał kontrakt jeszcze przed igrzyskami olimpijskimi w Barcelonie. Droga do Portugalii wiodła jednak przez... Holandię. Najpierw pojawił się na testach w PSV Eindhoven, gdzie trenował ze słynnym Romario. Szkoleniowcem był tam wówczas sir Bobby Robson. Kiedy Anglik przeniósł się do Sportingu, zażyczył sobie Juskowiaka u siebie. Wiosną 1992 roku Polak zagrał w towarzyskim meczu z Aston Villą, zdobył dwie bramki i wrota do Lizbony stanęły dla niego otworem. Snajperską klasę miał potwierdzić w turnieju olimpijskim. Uczynił to w sposób spektakularny. Z siedmioma golami na koncie sięgnął po tytuł króla strzelców i przywiózł z katalońskiej imprezy srebrny medal. Choć minęło niemal 30 lat, do tej pory to ostatnie polskie podium w grach zespołowych.