Kiedy przed ponad tygodniem testy Fredrika Villumstada i Daniela Andre Tande okazały się pozytywne, cała Norwegia czekała na taki wynik również u Lindvika, który po powrocie z Zakopanego spędził noc w mieszkaniu Tandego. Skoczek został skierowany na kwarantannę i był testowany po dwa razy dziennie, za każdym razem z negatywnym wynikiem. We wtorek Lindvik zakończył izolację i trenował. Teraz wystartuje w Willingen, a 31 stycznia poleci czarterowym samolotem z olimpijską reprezentacją kraju do Pekinu. "Czekaliśmy w nerwowym napięciu i byliśmy pewni, że jego testy pewnego dnia okażą się pozytywne, zwłaszcza że przed tygodniem nawet Johann Andre Forfang po wygraniu mistrzostw kraju na drugi dzień też się okazał zarażony. Marius, pomimo że miał bliskie kontakty z zarażonymi zdumiewa swoją odpornością" - powiedział Stoeckl. Marius Lindvik nie zakaził się koronawirusem Lindvik ocenił swoją sytuację ze stoickim spokojem. "Wirus jest wśród nas, wokół nas i niewiele możemy zrobić. Zarażenie się jest jak widać tylko wynikiem braku szczęścia lub znalezienia się w nieodpowiednim miejscu i czasie. Ja jak na razie miałem szczęście" - powiedział. "W dalszym ciągu jestem testowany, a teraz wchodzimy już w ostateczną fazę, kiedy musimy mieć cztery negatywne testy PCR przed wylotem do Chin. Ale wierzę, że mi się uda w tym całym pandemicznym chaosie" - dodał. Tande i Forfang też są testowani codziennie, lecz ich wyniki są w dalszym ciągu pozytywne. Żeby zdążyć na wylot 31 stycznia ich testy muszą być negatywne do godziny 20 w środę. "Jeżeli takie nie będą, to polecą w późniejszym terminie samolotem rejsowym z Zurychu, ale to już nie będzie nasz czarter z bańką sanitarną tylko lot z przypadkowymi kontaktami z innymi pasażerami. Mamy tylko nadzieję, że uda się im wystartować w konkursie na skoczni normalnej 6 lutego" - powiedział Stoeckl agencji NTB. Zbigniew Kuczyński