Artur Gac, Interia: Jakie są pani pierwsze refleksje po wyniku Maryny w Pekinie? Może jest coś, co chciałaby pani przekazać jej za pośrednictwem mediów? Małgorzata Tlałka-Długosz: - Przede wszystkim serdeczne gratulacje dla Maryny, jej rodziny i całego teamu, który ją wspiera. Bardzo się cieszymy, że wreszcie możemy oglądać z dużym zainteresowaniem zawody Pucharów Świata, a zwłaszcza igrzyska. A pierwsze wrażenia? Niesamowicie trudna, zlodzona trasa z niezwykle szybkimi zjazdami, co stworzyło bardzo trudne zawody. Cieszę się, że Maryna wykonała w sumie dwa solidne przejazdy. Takie jak potrafi i to jest bardzo ważne. Zwłaszcza w drugim pokazała, że niestraszna jej presja i potrafi nawet z nią jechać bardzo dobrze. To bardzo ważny element, który na pewno w kolejnych startach będzie się liczył i pozwalał jej notować jeszcze lepsze wyniki. - A proszę zwrócić uwagę, że pierwszy przejazd właściwie wszystkie dziewczyny pojechały trochę z rezerwą, zapoznając się z trasą. Natomiast w drugim byliśmy świadkami już prawdziwego, dojrzałego ścigania, w którym Maryna stanęła na wysokości zadania ze świetnym czasem. Zjechała bardzo dobrze i tylko pogratulować. Zachwycam się, że mamy tak dobrą alpejkę. I oby było ich jak najwięcej. Nierzadko, wbrew rozsądkowi i logice, apetyt zaczyna rosnąć ponad miarę. Myślę sobie, że w tym przypadku, jeśli ktoś liczył na medal, to Maryna musiałaby wznieść się absolutnie na wyżyny swoich możliwości, a przy tym musiałoby się zadziać kilka korzystnych okoliczności. - Oczywiście wszyscy marzymy o tym, żeby były medale, natomiast proszę popatrzeć na wyniki. Na miejscach medalowych są te zawodniczki, które regularnie są w czołówce w Pucharze Świata, zdobywając miejsca na podium. A są też inne zawodniczki, które również sięgają po zwycięstwa. Narciarstwo to nie jest łatwa zabawa. Nie ma już takich niespodzianek, że jakiś totalny outsider może zjechać i nagle zdobyć medal olimpijski. To mogło się dziać jeszcze 30-40 lat temu, ale już nie dzisiaj na obecnym poziomie sportu wyczynowego. #StudioPekin codzienne wieści z Chin - obejrzyj nasz program - Naturalnie każdy z nas życzyłby Marynie tego medalu, ale trzeba powiedzieć, że naprawdę zaliczyła dwa solidne zjazdy na miarę swojej pozycji, którą aktualnie zajmuje w klasyfikacji światowej. Dlatego miejsce w Pekinie jest w tej chwili jej realnym rezultatem. Rzeczywiście musiałby zdarzyć się niesamowity zbieg okoliczności zewnętrznych, czyli po stronie innych zawodniczek plus optymalny, a nawet ponad jej aktualny poziom przejazd, żebyśmy mogli cieszyć się z medalu. Maryna ma przed sobą trochę kariery i liczę na to, że jeszcze będzie stawała na podium. Czy z pozycji byłej świetnej alpejki dostrzega pani coś, co w przypadku Maryny mogło stanowić punkt zwrotny i sprawić, że z zawodniczki z potencjałem weszła na tak wysoki poziom? - Powiedziałabym, że były trzy takie przesłanki. Po pierwsze, jak pamiętam Marynę jeszcze z zawodów dzieci regionalnych i międzynarodowych, to było tak: Petra Vlhova, dwie sekundy przerwy, Maryna, dwie sekundy przerwy i później reszta świata. To znaczy, że już w dzieciństwie miała czucie nart, ślizgania się, umiejętności jazdy i odwagę. To pierwsza przesłanka na samym początku ścieżki, znamionująca talent. Po drugie coś, czego my nie widzimy, a zdajemy sobie z tego sprawę, bo inaczej Maryna by nie doszło to takiego poziomu, to ogrom pracy, który został wykonany. Czyli plany treningowe i różnego rodzaju analizy, które zaprowadziły ją do tego miejsca. A po trzecie myślę, że Maryna, wracając do startów po rocznej przerwie z powodu kontuzji, pozytywnie wykorzystała ten czas na nabranie dystansu do tego co robi. Otóż po kontuzji pojawiła się jako zawodniczka bardzo dojrzała i jeżdżąca bardzo dojrzale. To był rzeczywiście przeskok, który pokazał, że naprawdę będzie szła bardzo mocno do przodu. - Przy tym wszystkim pamiętajmy jednak, że Maryna nie wyskoczyła nam nagle w zeszłym roku. To sportsmenka, która od wczesnego dzieciństwa jeździ na nartach i z roku na rok trenuje coraz ciężej. Ona kilkanaście lat ciężko pracowała na to, żeby dojść do tego poziomu. A gdzie dostrzega pani jeszcze relatywnie największe rezerwy u Maryny, gdzie widać potencjał do wykonania kolejnego kroku naprzód? - Rezerwy, jak u wszystkich zawodniczek, to bezbłędna jazda. Dzisiaj trasy są tak trudne, szybkie, że każdy błąd kosztuje dziesiąte i setne sekundy, co od razu przekłada się na konkretne miejsce w wynikach. Błędów nie zawsze da się ustrzec, ale na przykład w drugim przejeździe widzieliśmy, jak w pewnym momencie Maryna trochę przysiadła i odjechały jej narty, a w konsekwencji skręt był trochę spóźniony, co odrobinę też mogło ją spowolnić. Tę ścieżkę rozwijania się, którą teraz prezentuje Maryna, trzeba utrzymywać, czyli bardzo spokojną górę i bardzo aktywną pracę nogami w czasie jazdy. Polka właśnie od zeszłego roku bardzo dobrze to prezentuje, naprawdę ładnie prowadzi narty na krawędzi, dzięki czemu świetnie tnie skręt i nabiera prędkości. Te wszystkie atuty stają się coraz bardziej regularne, a myślę, że wraz z wynikami i liczbą kolejnych startów w Pucharach Świata oraz na wielkich imprezach ta regularność będzie coraz większa. Rozmawiał Artur Gac