Artur Gac, Interia: Miesiąc temu odbyłem z panem profesorem rozmowę, która nie napawała optymizmem przed igrzyskami olimpijskimi, ale jej celem nie było szukanie na siłę pozytywów. Powiedziałbym, że wydarzenia w Pekinie pokryły się z tym, o czym pan mówił. Mówił pan o racjonalnych przesłankach, których nie było widać, ale również brał pan pod uwagę czynnik przypadkowości, czyli czegoś nieplanowanego, jak odpoczynek spowodowany kwarantanną i kontuzją, co mogło dać krótkotrwale pożądany efekt w przypadku Dawida Kubackiego na normalnej skoczni, a Kamilowi Stochowi pozwoliło oscylować wokół czołówki. I to wszystko chyba miało miejsce? Prof. Jerzy Żołądź: - Tak jest, przy czym trzeba zaznaczyć, że czym innym jest świadoma redukcja obciążeń treningowych, czyli ich planowane modyfikowanie, a czym innym wymuszona przez kontuzje czy choroby przerwa. Ten drugi scenariusz daje gorsze wyniki i stwarza więcej przypadkowości. A oprócz tego daje efekt na krótszy okres czasu aniżeli planowe, racjonalne podejście do przygotowania do najważniejszej imprezy sportowej. Mam wrażenie, że los uśmiechnął się do polskich skoczków i te przerwy wyszły na dobre. Jednak ciągle będę stał na stanowisku, że to nie było optymalne i racjonalne przygotowanie do najważniejszej imprezy sportowej. Oglądaj nasz program o Igrzyskach Olimpijskich - Weronika Nowakowska, Jan Ziobro zapraszają Czytam wypowiedzi trenera kadry Michala Doleżala oraz słucham wywiadów z Adamem Małyszem i cały czas nie dostrzegam, by precyzyjnie namierzyli problem, czyli znaleźli odpowiedź na pytanie fundamentalne. To, które poprzednio parokrotnie stawiał pan w naszej rozmowy, iż kluczem jest wskazanie przyczyny, czyli błędu, który spowodował tak duży kryzys polskiej kadry. - Tego rzeczywiście brakuje. Według mnie odpowiedź, jeśli nie konkretna, to duża jej część tkwi w notatkach trenera. Każdy trener, prowadzący zawodników na tym poziomie, sporządza dokumentację treningową, czyli ilość i jakość pracy plus dokumentację filmową oraz testy wysiłkowe. Załamanie formy najczęściej nie występuje z minuty na minuty, a poprzedza je szereg symptomów. Doświadczony trener potrafi to rozpoznać. Oprócz tego spodziewam się, choć nie mam w to wglądu, że były prowadzone badania fizjologiczne, które wyprzedzają kryzys na poziomie całego organizmu i dają symptomy, że coś niepokojącego się zbliża. I to możemy rozpoznać bardzo dobrze kilkoma parametrami fizjologicznymi, a dzięki temu zmienić czy przerwać rodzaj treningu tak, aby nie wchodzić w kryzys. - Takie obserwacje, notatki i dane powinien dysponować główny trener czy jego asystent. I tam, według mnie, znajduje się źródło informacji, czyli co w treningu zostało wykonane inaczej niż w ubiegłym roku, jaka dawka treningu była zaaplikowana w tym roku inna niż to, do czego organizmy skoczków były przygotowane oraz co wytrąciło ich z równowagi do tego stopnia, że nie mogli wejść w sezon. W zasadzie od początku to były próby wejścia w sezon, ale nieudane. Te informacje doświadczony trener z pewnością notował. A nawet jeśli nie notował, to w swojej pamięci zgromadził i od tego trzeba rozpocząć. Jeśli nie rozpocznie od właściwej diagnozy, to dalej nie będzie wiadomo, co było przyczyną i jak wyjść z problemu. Bo problem nie jest zażegnany wraz z zakończeniem się igrzysk i wywalczenia brązowego medalu, który jest pewnym ozdobnikiem. Konkurs drużynowy znów pokazał, że drużyna nie była należycie przygotowana do startu. Dostrzega pan jeszcze jakiś element, składający się w całość? - Zwróciłbym uwagę na sprzęt. Nie mam pewności, czy sprzęt, jakiego używają nasi skoczkowie, rzeczywiście spełnia najwyższe wymogi. Innymi słowy czy jest porównywalny do tego sprzętu, którym dysponują rywale. Tam zawsze jest jakaś nowość, co roku wprowadzana. I niewiele trzeba, tak w kombinezonach, wiązaniach, czy w nartach, żeby przykładowo czwarte miejsce Kamila Stocha zamienić na drugie lub pierwsze. Naszych skoczków być może też premiowałaby nowinka w postaci butów, tyle że FIS uznało, że to już nie jest modyfikacja, a nowość. Wobec czego zmiany należało zgłosić do maja poprzedniego roku i z butów nie skorzystali. - Tu dodałbym jednak, że ja sprzętu nie stawiałbym na pierwszym miejscu. Sprzęt zawsze powinien być w polu widzenia odpowiedniej komórki w Polskim Związku Narciarskim. Pamiętam, że z problemami sprzętowymi, a zwłaszcza z kombinezonami, zmagaliśmy się za czasów sukcesów Adama Małysza. Adam doskonale pamięta, ile razy odwiedzaliśmy punkt kontroli jakości sprzętu i ile pomiarów oraz wysiłku wymagało to, aby doprowadzić do akceptacji sprzętu, którym dysponował Adam. A był to kombinezon na takim samym poziomie, jak wówczas dysponował Martin Schmitt czy Sven Hannawald. - Jednak podstawowa sprawa to przygotowanie fizjologiczne, przygotowanie fizyczne. I tu widzę, że coś nie zagrało, coś nie zostało należycie wykonane. Według mnie monitoring obciążeń treningowych plus reakcji fizjologicznych - tam jest ta informacja i trzeba tam zerknąć spokojnie, przeanalizować i ustalić przyczynę. Chcę pana zapytać o przyszłość trenera Michala Doleżala, ale nie oczekuję, że to pan będzie rozstrzygał o jego przyszłości. Bardziej interesuje mnie taka rzecz: czego w najbliższych tygodniach oczekiwałby pan od szkoleniowca? Innymi słowy czy końcówka sezonu jest czasem próby dla czeskiego trenera, gdy warto byłoby się przekonać, czy jest w stanie znaleźć przyczynę problemu i go zdiagnozować. A w przypadku, gdyby do końca sezonu nie potrafił tego zrobić, mielibyśmy sygnał, iż sytuacja go przerasta, w związku z czym należy rozważyć zastąpienie Doleżala innym fachowcem? - Trudno mi na takie pytanie odpowiadać wprost i stawać na pozycji osób, które faktycznie będą o tym decydowały. Patrząc z boku, według mnie trzy czwarte decyzji o tym, kto dalej powinien być trenerem, powinno wynikać z odpowiedzi trenera Doleżala. To szkoleniowiec, jako odpowiedzialny fachowiec, powinien jasno powiedzieć, czy zrozumiał na czym polega błąd oraz czy zna drogę wyjścia z problemu. Jeżeli tak, to według mnie sytuacja ma pewne szanse powodzenia. Natomiast jeżeli będzie milczał lub nie odpowie na pytanie, co się stało i dlaczego, wtedy sytuacja jest trudniejsza, bo sama się nie rozwiąże. Wracając do Dawida Kubackiego i jego brązowego medalu... Czy jest to pana zdaniem modelowy przykład przypadkowości w sporcie, czyli podium w wykonaniu zawodnika, co do którego bodaj najmniej z naszych liderów łudziliśmy się, że stać go na medal? Tymczasem obserwowaliśmy wystrzał formy niemal dosłownie skrojony pod jeden konkurs, czyli dwa świetne skoki na obiekcie normalnym. Czy pan też trochę przecierał oczy ze zdumienia, że oto akurat Kubacki z grona "biało-czerwonych" kończy zmagania w Pekinie z medalem? - Ja miałbym na to inną odpowiedź. Uważam, że najlepiej z polskich zawodników do igrzysk był przygotowany Kamil Stoch. Kamil stoczył walkę, jak przystało na mistrza, w prawdziwych i obiektywnych warunkach i niewiele zabrakło do pełni sukcesu. Czwarte miejsce jest oczywiście sukcesem, ale tym prawdziwym dla Kamila byłby medal olimpijski, o czym marzył. Natomiast jeśli chodzi o normalną skocznię, tam sytuacja była szczególna. Pamiętamy pierwszą serię, w której grupa polska jechała na lekko przednim wietrze. To były korzystne warunki, które o dwa-trzy metry w całym bilansie skoku dały "bonifikatę" w stosunku do pierwszej dziesiątki. A drugi powód był taki, że styl oddawania skoków przez Dawida Kubackiego preferuje go do skakania właśnie na obiektach normalnych. Dysponuje on bardzo mocnym odbiciem, które w tych warunkach, na wysokości 1700-1800 m, gdzie nośność powietrza jest słabsza, preferuje właśnie siłę odbicia plus kierunek, który zademonstrował właśnie Dawid. I o ile w pierwszej serii jeszcze dopomogły mu warunki, to już w drugiej sytuacja była inna. Poza wszystkim jest to zawodnik nieprzypadkowy, przecież zwycięzca Turnieju Czterech Skoczni i mistrz świata, który potrafił wykorzystać sprzyjające okoliczności i ładnie "zapakował" szczegóły w "produkt" w postaci punktów, dających mu medal olimpijski. - I na koniec jeszcze raz zaakcentuję: tajemnica niepowodzeń i takiego wejścia w sezon reprezentacji Polski powinna być w zapiskach treningowych i w dzienniku treningowym trenera kadry. Tam trzeba szukać przyczyny, a wraz z nią rozwiązania. Rozmawiał Artur Gac