Tadeusz Kołder to niezwykła postać polskich skoków narciarskich. Ma 85 lat, pochodzi z Cieszyna, mieszka w Koniakowie. W latach 1977-81 był trenerem kadry narodowej skoczków, prowadził ich m.in. na igrzyskach w Lake Placid. Największy sukces za jego kadencji to brązowy medal MŚ w lotach Piotra Fijasa w 1979 roku. Był także asystentem trenera kadry w latach 1986-88. Pracował w Olimpii Goleszów i Śnieżce Karpacz, prowadził szkółki narciarskie w Koniakowie i Wiśle. Był trenerem skoczków na Uniwersjadzie w Zakopanem w 2001 roku. Wcześniej, w latach 1959-60 Tadeusz Kołder prowadził treningi akrobatyczne z kadrą narodową przed startem na olimpiadzie w Squav Valley. W 1959 ukończył warszawską AWF (specjalizacja: skoki narciarskie, tytuł instruktora skoków można było wtedy zdobyć tylko w Warszawie). Oglądaj nasz program o Igrzyskach Olimpijskich - Weronika Nowakowska, Jan Ziobro zapraszają Paweł Czado: Wydawało się, że ten sezon dla skoczków okaże się stracony, tymczasem cieszymy się brązowym medalem Dawida Kubackiego. To zaskoczenie? Tadeusz Kołder: - Wcześniejsze wyniki w tym sezonie naszych reprezentantów tego nie zapowiadały, ale to właśnie są skoki. Dotychczasowe wyniki Polaków w obecnym sezonie nie były specjalnie dobre. Cieszę się jednak, że przełamanie nastąpiło w tak ważnym momencie. Po nieudanym starcie mogło przecież nastąpić psychiczne załamanie, gorączkowe szukanie przyczyn złych wyników. W takiej sytuacji każdy z zawodników często sam staje się dla siebie trenerem, samodzielnie szuka w głowie co zmienić na własną rękę. To zazwyczaj ma fatalne reperkusje... Kiedy na medal Kubackiego patrzymy z szerszej perspektywy to nie robi to nas takiego wrażenia, przyzwyczailiśmy się przecież do sukcesów. Kiedy jednak pamiętamy o niedawnych kłopotach naszych reprezentantów - wszystko się zmienia. Był pan trenerem polskiej reprezentacji w drugiej połowie lat 70. Jak od tego czasu zmieniły się skoki? - Trudno porównywać, zmieniły się ogromnie. Wówczas liczyły się przede wszystkim warunki fizyczne i siła odbicia. Dziś najważniejsza jest aerodynamika, zawodnik musi się w tej dziedzinie orientować. Przede wszystkim jednak w małym palcu musi mieć to trener. Kandydatowi na trenera skoczków zawsze zadałbym na egzaminie pytanie: "dlaczego szybowiec leci"? Gdyby miał kłopot z odpowiedzią nie powinien być szkoleniowcem. Dziś skoczek musi zdawać sobie sprawę, że stał się właściwie aparatem latającym a on sam jest... jego pilotem. Zmiana sposobu prowadzenia nart, styl V zmieniły wszystko. Zwiększyło się też bezpieczeństwo skoczków. Wydaje się, że kiedyś ryzyko nieszczęśliwego wypadku było większe. Wiem, że w 1960 roku widział pan na własne oczy tragiczny wypadek Zdzisława Hryniewieckiego na skoczni w Malince podczas treningu przed wyjazdem na igrzyska w Squaw Valley na skoczni w Malince. - Tamten fatalny upadek bezpowrotnie przekreślił jego karierę. Byłem wówczas asystentem trenera kadry Mieczysława Kozdrunia, prowadziłem ze skoczkami zajęcia gimnastyczne. Gdy doszło do wypadku stałem na górze skoczni Kiedy zobaczyłem w powietrzu spody żółtych nart Dzidka Hryniewieckiego wiedziałem, że jest bardzo źle. Zapamiętałem te żółte spody, to były narty z enerdowskiej firmy "Poppa" produkowane w Oberwiesenthal [zmarły w 2000 roku w wieku 87 lat Kurt Poppa był niemieckim konstruktorem nart do skoków i jednym z pionierów tego sportu w NRD. Narty, które wymyślił były produkowane od 1957 roku, na tych nartach pierwsze zawody w 1960 roku wygrał Helmut Recknagel, późniejszy mistrz olimpijski, w 1964 roku na targach w Lipsku Poppa otrzymał za nie złoty medal, przyp. aut.].Dzidek resztę życia spędził na wózku inwalidzkim. Tamta tragedia była bardzo głośna i na kilka lat wstrzymała rozwój skoków narciarskich w naszym kraju. Kalectwo Dzidka podziałało ludziom na wyobraźnię. Rodzice zaczęli bać się wysyłać swoje dzieci na treningi. Kiedy startują Polacy? - Zobacz terminarz! Dziś jest inaczej, bezpieczniej z prostego powodu: zeskok jest inaczej wyprofilowany, zawodnik w żadnym momencie nie leci tak wysoko nad zeskokiem. Kiedyś zeskoki szły ostro w dół, bule były krótkie.Kiedyś pieniądze nie miały takiego znaczenia w skokach, doszło do zmian w tym względzie. To dobrze czy źle? - Z jednej strony to dobrze, z drugiej źle. Dobrze, bo skoczkowie dobrze zarabiając mogą skupić się na doskonaleniu umiejętności, nie muszą szukać dodatkowej pracy. W przeszłości często właśnie to powodowało, że rezygnowali z uprawiania tego sportu. Chłopcy przestawali startować, bo rodziny ich naciskały, żeby zajęli się czymś konkretnym... Z drugiej strony źle, bo ludzie pytają potem zawodnikiem "ile zarobiłeś" zamiast "który byłeś na zawodach"... Pieniądze to podstawowa kwestia, nie mogą przesłonić sportu. Trzeba umieć to wypośrodkować. Ale faktycznie: pieniądze rzeczywiście były kiedyś problemem i mogły mieć wpływ na postawę polskich zawodników. Informacja o nich mogła skoczków wręcz usztywnić. Kiedyś to był problem polskich zawodników. Podam przykład z czasów kiedy prowadziłem polską reprezentację: przed startem na igrzyskach w Lake Placid w 1980 roku działacze niewiele przed zawodami poinformowali nas o ewentualnych nagrodach [za złoty medal czekały 3 tys. dolarów i polonez, za srebrny - 2 tys. i duży fiat a za brązowy - tysiąc i maluch, przyp. aut.]. Wówczas były to bardzo atrakcyjne nagrody, które działały na wyobraźnię. W 1980 roku to były ogromne pieniądze. Staszek Bobak na treningach przed startem był najlepszy. On by się do tego nie przyznał, ale moim zdaniem informacja o pieniądzach miała wpływ na to jak się zaprezentował. Przez całą noc nie mógł zasnąć. Po pierwszej serii był czwarty, ale drugi skok zawalił i nic z tego nie wyszło. Dziś kadra może cieszyć się organizacją na dobrym poziomie, właściwie wszystko jest dopracowane. Skoczkowie mogą zająć się skakaniem a trenerzy - trenowaniem. Kiedyś nie zawsze tak było. Musiał podejmować pan zaskakujące decyzje. Z dzisiejszej perspektywy trudno uwierzyć w niektóre historie. - Opowiem o jak Piotr Fijas zdobył brązowy medal na mistrzostwach świata w Planicy w 1979 roku. Można powiedzieć, że na tamte zawody pojechaliśmy... bez wiedzy związku! Jak to?- Razem z Fijasem i Stanisławem Bobakiem startowaliśmy na mistrzostwach krajów demokracji ludowej w NRD-owskim Oberhofie. Na miejscu okazało się, że Piotrek jest w bardzo dobrej formie. Osiągał na tych podobne rezultaty co najlepsi zawodnicy z NRD, byli na równi. Wkrótce zaczynały się mistrzostwa świata w lotach w Planicy. Problem jednak polegał na tym, że wcześniej raz w roku na posiedzeniach Głównego Komitetu Kultury Fizycznej zatwierdzano plan imprez międzynarodowych na których mogli wystąpić nasi sportowcy. Mistrzostw w Planicy nie było na tej liście... Szkoda było jednak formy naszych chłopaków. Zgadałem się Gotthardem Trommlerem, trenerem skoczków NRD [w latach 1976-81, zmarłym w 2014 roku, przyp. aut.]. Mówił trochę po polsku, nie wiem czy jego żona nie była Polką. Usłyszałem, że oni prosto z zawodów w Oberhofie jadą na mistrzostwa w lotach do Planicy. Uznałem, że warto tam pojechać. Trommler powiedział mi, że rezerwują właśnie w Interflugu [wschodnioniemieckie państwowe linie lotnicze istniejące w latach 1958-1991, przyp. aut.] bilety lotnicze do Zagrzebia, poprosiłem więc żeby zarezerwował o trzy więcej. Zgodził się. Poszedłem na lotnisko je odebrać. Czekały na odbiór, tyle, że trzeba było za nie jeszcze zapłacić. Nie miałem oczywiście takich pieniędzy. Na szczęście zaraz obok było stanowisko LOT. Polka ze stanowiska zainteresowała się naszymi problemami i przekonała niemiecką koleżankę, że płatnik jest terminowy i solidny. Dostałem więc te bilety i polecieliśmy a przecież oficjalnej zgody sportowych władz nie było!Jak przyjęli was gospodarze?- Serdecznie! W Planicy dali nam miejsca w hotelu i jakieś diety. Okazało się, że wysłali zaproszenie do Polski, ale nasz związek nie odpowiedział. Najważniejsze, że nie zrezygnował ze startu! Jugosłowianie zwyczajnie ucieszyli się, że jesteśmy. Nasi zawodnicy nie mieli doświadczenia w skokach na mamutach, ale wtedy Piotrek Fijas spisał się świetnie, zdobył brązowy medal [Stanisław Bobak był dwudziesty drugi, przyp. aut.]. Doszło wtedy do niecodziennej sytuacji.Czyli?- Wygrał Austriak Armin Kogler, przed Axelem Zitzmannem z NRD i naszym Piotrkiem Fijasem. Proszę sobie wyobrazić, że po zawodach organizatorzy zagrali... trzy hymny dla trzech pierwszych skoczków. Byli zachwyceni, że na podium jest jakiś Słowianin. Mogliśmy usłyszeć również "Mazurka Dąbrowskiego". No i 50 tysięcy kibiców obecnych na zawodach... zaśpiewało nasz hymn! Jak to możliwe?Hymn jugosłowiański był bardzo podobny do polskiego [pieśń Hej, Słowianie została ułożona w 1834 roku do melodii wzorowanej na Mazurku Dąbrowskiego, przyp. aut.]. Kibice śpiewali więc własny hymn, ale na nas i tak zrobiło to ogromne wrażenie. Najnowsze wiadomości prosto z Pekinu - sprawdź! A jak wróciliście do domu z Planicy? Przecież nie mieliście biletów powrotnych. - Tak się złożyło, że Jugosłowianie jechali potem od razu na zawody do Czechosłowacji i zabrali nas ze sobą. Stwierdzili, że mają trzy busiki i możemy się zabrać. Potem okazało się, że mają do dyspozycji dwa, ale o nas nie zapomnieli. I w Štrbskim Plesie Fijas wygrał. A potem stał się specjalistą od długich odległości. Przecież przez siedem lat właśnie do niego należał potem nieoficjalny rekord świata - 194 metry. Stamtąd do Polski wróciliśmy już busikiem przysłanym z Zakopanego. Rozeszło się, że wcześniej dobrze nam poszło... Czy możemy liczyć na kolejne medale skoczków w Pekinie? - W pierwszym konkursie Kamil Stoch był na poziomie czołówki. On skacze właściwie bezbłędnie technicznie, trudno się przyczepić do czegokolwiek. Stefan Hula skoczył na swoim poziomie a Piotrowi Żyle wyszło jak wyszło, trzeba jednak pamiętać, że pogoda była deprymująca. W obecnym klimacie zdarza się to coraz częściej, skoczkowie muszą się z tym liczyć. Nasi na pewno powalczą, choć trzeba pamiętać jak w ambicjach podrażnieni są Norwegowie, Niemcy czy Słoweńcy [tamtejsi kibice twierdzą, że to Peter Prevc powinien zdobyć brązowy medal, a nie Kubacki, przyp. aut.] Co dalej z naszymi skokami, w kolejnych sezonach?- Trudno powiedzieć. Niemcy czy Norwegowie regularnie wpuszczają coraz młodszych skoczków, zmiana warty następuje naturalnie. U nas może być problem kiedy Stoch, Kubacki czy Żyła odejdą. Młodzi - jak choćby Paweł Wąsek - nie są tak "obstartowani". Dziś obiektów na których można szlifować formę i rozwijać umiejętności u nas już nie brakuje, ale są dla skoczków, którzy już coś potrafią. Małych, robionych własnymi rękami obiektów dla początkujących brakuje. Kiedyś na drodze z Koniakowa do Cieszyna było 17 małych skoczni! Obawiam się, że te czasy już nigdy nie wrócą. Bardzo mnie też martwi, że brakuje nam wykwalifikowanych instruktorów narciarskich. W tym sporcie rola trenera to ogromna odpowiedzialność. Cóż, zobaczymy. Paweł Czado