Na dobrą sprawę teraz tylko Orzeł z Zębu ma moc, by zrzucić klątwę, jaka ciąży w tym sezonie nad polskimi skoczkami, którzy przegrywają sprzętowy wyścig zbrojeń, a także ten sportowy. Przypadkowo koronawirus wykluczył z udziału z sobotniego wyścigu na 500 m naszą drugą największą nadzieję medalową - Natalię Maliszewską. Nadzieje 40-milionowego narodu wiszą na szczupłych barkach Kamila Stocha Dlatego nadzieje medalowe 40-milionowego narodu spoczywają na szczupłych barkach skromnego skoczka z Zębu. Kamil Stoch w maju skończy 35 lat. Pierwszy medal olimpijski przywiózł z Soczi, osiem lat temu. Lata płyną i my nadal liczymy na niego, tak jak wcześniej nasze zimowe igrzyska ratowali Adam Małysz z Justyną Kowalczyk. Taki stan polskiego narciarstwa jest kamyczkiem do ogródka prezesa Apoloniusza Tajnera, któremu w czerwcu skończy się panowanie w PZN-ie. Objął stery w lutym 2006 r., więc miał szmat czasu, by stworzyć systemowe szkolenie. Nie byle jakie, tylko skuteczne. Tymczasem cały czas nasze nadzieje spoczywają w rękach samorodnych talentów, które wyrosły wbrew systemowi, a nie dzięki temu. Pamiętamy początki Adama Małysza, którego PZN przekreślał, na pierwszy Puchar Świata uparł się go zabrać, wbrew głosom z zarządu, trener Pavel Mikeszka. To było oczywiście w erze przed prezesem Tajnerem. Wiemy dobrze, że Justyna Kowalczyk to głównie jej charakter, praca w modelu szkoły rosyjskiej Aleksandra Wierietielnego, a nie systemu PZN-u. Współpraca duetu Kowalczyk - Wierietielny dała Polsce pięć medali olimpijskich, w tym dwa złote. PZN starał się ją finansować i nie przeszkadzać. Cztery lata temu "Królowa Nart" zakończyła starty olimpijskie i dziś mamy tylko wspomnienie po szansach medalowych narciarstwa biegowego. Najnowsze wiadomości prosto z Pekinu - sprawdź! Maryna Gąsienica-Daniel kolejnym samorodnym talentem W narciarstwie alpejskim samorodnym talentem jest Maryna Gąsienica-Daniel. W tej pięknej dyscyplinie PZN miał zawsze dobrą wymówkę: mamy za małe góry! Tak jakby kiedyś Tatry miały dorosnąć do Alp. Sęk w tym, że po drugiej, południowej, a więc bardziej nasłonecznionej, co oznacza gorsze warunki śniegowe, stronie Tatr, nikt nie narzekał na ich gabaryty. Niemal ośmiokrotnie mniej ludna, biedniejsza Słowacja dochowała się Petry Vlhovej, która jest wiceliderką Pucharu Świata, naciska mocno światową dominatorkę Mikaelę Shiffrin i z Pekinu raczej przywiezie przynajmniej jeden krążek. Petra pochodzi z małego Liptowskiego Mikulasza, reprezentuje wojskową Duklę Bańska-Bystrzyca, ale korzystała też z zagranicznych fachowców. Od 2016 r. prowadził ją Włoch Livio Magoni, którego w maju ubiegłego roku zastąpił Szwajcar Mauro Pini. Nowy PZN musi odgruzować dyscypliny Trzymając kciuki za wszystkich "Biało-Czerwonych", miejmy z tyłu głowy, że PZN, który był nazywany nie tylko przez Justynę Kowalczyk "Polskim Związkiem Skoków" na dziś ma nawet swą koronną konkurencję do głębokiej naprawy, to jeszcze odgruzować należy pozostałe - narciarstwo biegowe, alpejskie i kombinację norweską. Spójrzmy na zmianę pokoleniową, jaka się wytworzyła w łyżwiarstwie szybkim. Ono się nie skończyło wraz z zakończeniem kariery przez Katarzynę Bachledę-Curuś, czy wejściem w późną jesień startów Zbigniewa Bródki. Jest nowa generacja, która przywozi medale z mistrzostw Europy, a do Pekinu nie pojechała, by wywiesić białą flagę. Po raz pierwszy na igrzyska nie pojechał Adam Małysz. Dla dyrektora polskich skoczków zabrakło miejsca w ekipie. "Orzeł z Wisły" 20 lat temu przerwał trwającą 30 lat posuchę medalową. Oby się nie okazało, że bez niego, w roli dyrektora, a zarazem talizmanu, nasza ekipa będzie bezradna. Za ekspertem Interii ze #StudioPekin Janem Ziobrą powtórzmy: mamy Kamila Stocha. On jest fenomenem, jednym z dwóch najlepszych skoczków wszech czasów. Już w niedzielę dmuchajmy mu pod narty, gdy będzie walczył (o medal) na skoczni normalnej. Michał Białoński, Interia