Podczas konkursu mikstów na normalnej skoczni igrzysk olimpijskich w Pekinie Agnieszka Baczkowska, dokonując rutynowej kontroli kombinezonów znalazła nieprawidłowości u Japonki Sary Takanashi, Austriaczki Daniele Iraschko-Stolz czy Niemki Kathariny Althaus. To spowodowało wśród ekip, ale i także niektórych sędziów spore wzburzenie. "Kombinacje były, są i będą, więc bardzo dobrze, że ktoś się wreszcie zdobył na odwagę i porządnie za to zabrał. Agnieszka, dyskwalifikując pięć zawodniczek z górnej półki właśnie za nieprawidłowości z kombinezonem, wykazała się charakterem, ponieważ do tej pory, jeżeli wykluczano z konkursów z tego powodu, to głównie, że tak powiem, płotki, a przecież nawet każdy kibic skoków mógł i u tych 'wielkich' dostrzec nieprawidłowości w powietrzu lub tuż po lądowaniu" - zauważył Szostak-Berda. Pekin 2022. Skoki narciarskie. Kontrowersyjne kontrole sprzętu skoczków Specjalista, który od 2002 roku szyje kombinezony dla skoczków narciarskich, dodał, że żałuje, iż osoby odpowiedzialne za kontrolę sprzętu nie wykonywały już wcześniej swoich obowiązków z taką surowością. "Wtedy nie zdarzyłoby się to na igrzyskach olimpijskich, gdzie zasada +fair play+ ma szczególne znaczenie. Naprawdę nie jest tajemnicą fakt, że w tej dyscyplinie wręcz trenowane jest to, jak oszukać sędziów. Nawet przy wprowadzonym bodaj w sezonie 2015/16 jednoczesnym pomiarze wzrostu i krocza można dodać lub ująć kilka cm. Teoretycznie równoczesny pomiar uniemożliwia takie zachowanie, ale jednak się udaje" - ocenił. O ile wytyczne dotyczące różnych parametrów są w przepisach FIS bardzo jasne, to zdaniem Szostaka-Berdy drobiazgi można "poprawić". "Teoretycznie szyjąc nie można stosować żadnych środków chemicznych np. wspomagających opływowość, no to kombinowano ze szwami czy przyklejającą się do kombinezonu i rozpychającą ją w locie bielizną. Wtedy nawet obowiązkowy pomiar tuż przed skokiem nic nie wykaże, bo skoczkowe są +nauczeni+ jak pewne rzeczy ominąć" - kontynuował wieloletni sędzia FIS. Także w sezonie 2015/16 z 30 do 40 cm zmieniono szerokości rozstawu nóg w momencie dokonywania pomiaru krocza. To statystycznie powoduje u większości zawodników obniżenie wysokości ciała o 2-3 centymetry. Przekłada się to z kolei na długość nart i wartość współczynnika BMI. Wszyscy zawodnicy zostali pomierzeni od nowa, a ich dane wprowadzane były do systemu. "Dziś ci zawodnicy, których budowa się zmieniła, proszą o nowe pomiary, inni mają je już wprowadzone w komputer od lat. Wszystkie ekipy jednak balansują na krawędzi przepisów - a to próbują barkiem podciągnąć rękę, żeby pomiar był krótszy, a to lekko ugną kolana, nie mówiąc już o specjalnych +wkładkach+ do bielizny, bo przecież tam to już nikt im nie zagląda. No i już mamy z 2-3 cm zapasu" - wyliczał dalej, dodając, że kolejne próby ominięcia przepisów dotyczą już samego kombinezonu. Czytaj także: Olimpijskie skocznie urzekły Norwegów. Zawita na nie Puchar Świata?"Uczeni są w odpowiednim momencie specjalnego ruchu ramionami podciągającego ubranie i znów mamy kolejne 3-4 cm. Efekt? Widzieliśmy u jednej z Norweżek, gdy obniżony krok nie pozwolił jej na wybiegu wyhamować pługiem". Zauważył też, że tylko odpowiednio przeprowadzona kontrola daje wyniki. "Takie zwykłe mierzenie kombinezonu, np. na stole, nic nie daje. To właśnie wtedy te wszystkie wymiary do siebie pasują, a przecież gołym okiem widać, że na zawodniku jest zbyt duży" - podkreślił. "Podsumowując uważam, że ta wojna technologiczna idzie w złym kierunku i zadaniem kontrolerów sprzętu jest zahamowanie tego trendu. Tu przykładem powinna być właśnie Baczkowska, bo jeżeli ta, jak to niektórzy nazywają +afera+, na igrzyskach otworzy oczy innym sędziom, to naprawdę będzie dobra rzecz, przywracająca skokom prawdziwą sportową rywalizację" - zakończył Szostak-Berda.