Dariusz Wołowski, Interia: Czy brązowy medal Dawida Kubackiego broni posady Michala Doleżala jako trenera polskich skoczków? Adam Małysz: - Jeśli weźmiemy pod uwagę jak spisywali się nasi skoczkowie przed igrzyskami, jak trudny był to dla nich sezon, podium Dawida odbierzemy jako sukces. Z pewnością jednak po brązie na normalnej skoczni liczyliśmy na dużej na coś więcej. Kamil Stoch, Dawid Kubacki, Piotrka Żyła i inni przyzwyczaili nas do sukcesów na wielkich imprezach. W takiej sytuacji oczekiwania rosną, a nie maleją. Nie tylko oczekiwania kibiców, także nasze i samych skoczków. Co do trenera kadry nie ma mowy o żadnych nerwowych ruchach w tym momencie. Skoczkowie wracają do rywalizacji w Pucharze Świata, są jeszcze mistrzostwa świata w lotach w Vikersund. Po sezonie postanowimy, co dalej. Pekin 2022. Michal Doleżal zostaje co najmniej do końca zimy Czyli Doleżal wciąż walczy o posadę? - Nie myślę o tym w tych kategoriach. Po sezonie ja i zarząd PZN chcielibyśmy usiąść z trenerem i posłuchać co poszło nie tak. Jakie były przyczyny kryzysu formy naszych skoczków, bo wciąż tego nie wiemy. Jakie Michal ma plany na przyszłość, w jaki sposób chce pomóc w rozwoju naszym młodym zawodnikom? Kryzys formy w tym sezonie nie dotyczył tylko naszych mistrzów, ale także ich potencjalnych następców, którzy mają decydować o tym jakie polskie skoki będą w przyszłości. O tym wszystkim będziemy rozmawiali z Doleżalem zanim postanowimy, co dalej. Różnie reagowali polscy skoczkowie na to co działo się w Pekinie. Kamil Stoch nie potrafił powstrzymać łez rozczarowania po czwartym miejscu na dużej skoczni, za to po odzyskaniu równowagi nie chciał nawet zadeklarować czy to były jego ostatnie igrzyska. Z kolei Piotr Żyła nazwał igrzyska "głupią imprezą" i dodał, że więcej jego noga na nich już nie postanie. - Piotrek to gorąca krew. Był wściekły, więc palnął coś, z czego zaraz się wycofał. Potrzebował chwili, żeby ochłonąć, bo z pewnością był zły na swoje skoki na igrzyskach. Przeszło mu, uspokoił się, będzie walczył. Następne igrzyska odbędą się, gdy skończy 39 lat, samo to pokazuje jak trudne wyzwanie przed nim, żeby wytrwać. Co do Kamila, to im dłużej skacze, tym lepiej dla nas. To wręcz niesamowite jak po tylu sukcesach i tylu latach morderczej pracy, wciąż znajduje w sobie motywację do takiego wysiłku. Niech pan przyzna, czy nigdy pan nie pomyślał o chwili, w której Kamil powie "pas"? - Nigdy go o to nie pytałem. Słowo daję. I nie zamierzam. Nie chcę, żeby czuł jakąkolwiek presję. To jest sprawa indywidualna. Kamil zaczął swoją karierę i tylko on ją może zakończyć. Mnie nic do tego. Jako kibic i pracownik PZN trzymam kciuki, żeby skakał jak najdłużej. Sam byłem sportowcem i też musiałem podjąć decyzję o rozstaniu ze skocznią. Trzymałem ją w tajemnicy dokąd tylko się dało, nie powiedziałem nawet mojemu trenerowi Hannu Lepistoe. Dowiedział się od dziennikarzy i było mi głupio, bo sam chciałem mu to powiedzieć. Pan skończył skakać w wieku 31 lat, Kamil w maju skończy 35. - A 36-letni Manuel Fettner odniósł na igrzyskach w Pekinie życiowy sukces. Zdobył złoty medal w drużynie i srebrny indywidualnie. Ktoś, kto by mu doradzał, by dał sobie spokój, głęboko by się pomylił. Każdy z nas czuje, że powinien odejść w innym momencie. Ja nie twierdzę, że Kamilowi będzie coraz łatwiej o sukcesy. Będzie coraz trudniej. Już jest coraz trudniej. Ale wyniki w Pekinie, choć tak go rozczarowały, to jednak pokazały, że wciąż należy do światowej czołówki. Pekin 2022. Kamil Stoch bez medalu, ale wciąż w czołówce Szósty na skoczni normalnej, czwarty na dużej, czwarty w nieoficjalnej klasyfikacji indywidualnej w konkursie drużynowym. Lepiej skakał tylko Ryoyu Kobayashi. Tylko, że Japończyk wraca z dwoma medalami, a Kamil bez medalu. - Na pewno trudniej wygrać Kryształową Kulę, albo Turniej Czterech Skoczni niż igrzyska. To impreza specyficzna, kapryśna i pewnie o tym także myślał Piotrek kiedy tak się wściekał. Cztery lata przygotowań, a o wszystkim decydują dwa skoki. Wystarczy, że sędziowie puszczą zawodnika w złych warunkach wietrznych i cały wysiłek idzie w piach. Tak było z Dawidem Kubacki w Pjongczangu na normalnej skoczni. Był w formie, błyszczał na treningach, oddał najdłuższy skok kwalifikacji, a w konkursie nie dano mu szansy. Dlatego tak bardzo ucieszył mnie medal Dawida w Pekinie. Tym razem formę miał niestabilną, cały sezon słaby. Chorował tuż przed wylotem do Chin. Mógł czuć głęboką niepewność stając na olimpijskiej skoczni. W treningach nie błyszczał, nadzieje i szanse były znacznie mniejsze niż cztery lata wcześniej. Ale Dawid zachował się jak prawdziwy profesjonalista. Wycisnął z tej szansy olimpijskiej maksimum. Po zdobyciu medalu przyznał, że w konkursie olimpijskim na skoczni normalnej oddał dwa najlepsze skoki w sezonie. To było jak wygrana w ruletkę, albo w totolotka.- Jeśli dwa najważniejsze skoki czterolecia są tak udane, tak trafione, to rzeczywiście coś niezwykłego. Od loterii różni się to jednak tym, że w Pekinie Dawid bardzo pomógł swojemu szczęściu. Samo szczęście byłoby za mało. Doceńmy go za to. Zwłaszcza, że tej zimy forma go nie rozpieszcza.Kamil wylądował tym razem na przeciwnym biegunie niż Dawid. Skakał równo, w każdym konkursie dobrze i wraca do Polski z pustymi rękami. - Kiedy zobaczyłem łzy Kamila po konkursie na dużej skoczni, serce mi się ścisnęło. Zwykle taki twardziel, a tym razem nie wytrzymał. To była reakcja ludzka. Sportowca, który dawał z siebie tak wiele przez cztery lata i nie dostał nagrody. Co więcej: zajął najbardziej parszywe miejsce na igrzyskach. Gdyby wylądował na 16. pozycji, pewnie byłoby łatwiej. Wiedziałby, że medal był poza jego zasięgiem. A tymczasem był w zasięgu, zabrakło 2,5 metra. Sport bywa okrutny nawet dla największych mistrzów. Co nie zmienia faktu, że Kamil to sportowiec spełniony i nic już tego nie zmieni. Dostał cios, stracił na chwilę panowanie nad emocjami, ale też pokazał nam ile jest w nim jeszcze sportowej pasji. Ma przecież wszystko. Mógłby machnąć ręką, ale to nie byłby Kamil. Cholera - pomyślałem wtedy, Gdyby nasi młodzi skoczkowie mieli chociaż 40 procent determinacji i ambicji Kamila. Pekin 2022. Wojna technologiczna na skoczniach olimpijskich Kiedy skoczkowie rywalizowali o medale, my toczyliśmy zażarte dysputy o wojnie technologicznej. Jak Niemcy skakali słabo, była cisza, ale gdy zaczęli sięgać po medale, ich kombinezony wywołały burzę. W wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego" Stoch powiedział, że wszyscy oszukują i wszyscy testują jak daleko można nagiąć przepisy. - Z pewnością Kamil wie co mówi. Często jest tak, że gdy nam nie idzie, odwracamy kota ogonem, zajmując się innymi. Szukamy alibi. Kamil tego nie lubi. Może dlatego jest tak dobry? Protesty i wojna technologiczna to sprawa działaczy i trenerów. Skoczkowie mają swoją robotę i powinni skupiać się na niej. W Vancouver Austriacy szaleli z wściekłości, gdy Simon Ammann zastosował nowe wiązania podczas igrzysk. Ja na tym skorzystałem, nie brałem udziału w kłótni, w protestach, tylko skakałem. Efekt? Dwa srebrne medale. Z drugiej strony jednak gołym okiem było widać, że kombinezony Niemców w Pekinie były za duże. FIS musi coś zrobić z przepisami dotyczącymi sprzętu, bo bałagan, posądzenia i cała ta awantura wywołana podczas igrzysk szkodzi dyscyplinie. Wam FIS zakazał używania na igrzyskach nowych butów. - To nie były nowe buty, ale zmodyfikowane. To ogromna różnica. Wnętrze naszego buta jest takie samo, miejsce, gdzie zapina się wiązania nie zostało zmienione. Zmieniliśmy tylko tył buta. Nasz błąd polegał na tym, że nie zgłosiliśmy tego do FIS w odpowiednim czasie. Ale ja z ich decyzją się nie zgadzam do dziś. Nowości sprzętowe to co innego, a takie modyfikacje jak nasza, co innego. Kilka dni temu obchodziliśmy 50. rocznicę złotego medalu Wojciecha Fortuny w Sapporo. Potem przez trzy dekady polski sportowiec nie stanął na podium zimowych igrzysk. Pan dokonał przełomu w Salt Lake City w 2002 roku i od tamtej pory przez 20 lat trwa medalowa passa zimowych dyscyplin na igrzyskach. W Soczi była kulminacja, w Pjongczangu już tylko skoczkowie stawiali na podium, w Pekinie tylko Kubacki. Mało? - Mało. Czujemy niedosyt, tak jak kibice. Co nie zmienia faktu, że nasi sportowcy dali z siebie w Pekinie 100 proc. Start olimpijski to wielka sprawa, bardzo prestiżowa. Na sportowców z mniej popularnych dyscyplin zwrócone są oczy milionów rodaków. Każdy miał swoje marzenia i chciał je spełniać w Pekinie. Jeśli to co spotkało Natalię Maliszewską rozczarowało i zabolało kibiców, to proszę sobie wyobrazić co przeżywała ona sama. Sportowiec jest samotny przy niepowodzeniu, czy porażce. Kiedy wygrywa, wszyscy go kochają. Kto z nas nie wolałby być kochany, niż wytykany palcami, lub nazywany "turystą olimpijskim"? Jeśli kibic jest zawiedziony, to sportowiec 100 razy bardziej. Bo to jego życie i kariera zależy od tego, jak wypadnie podczas igrzysk. Nikt tam nie jedzie przegrywać. Co najbardziej zapamięta pan z igrzysk w Pekinie? - Trzy rzeczy. Radość Dawida, a właściwie całej kadry skoczków po jego medalu. W tak trudnym sezonie, walczyli na przekór wszystkiemu. Łzy Kamila to drugi moment zapadający w pamięć na zawsze. I dramat Natalii Maliszewskiej, którą procedury covidowe pozbawiły szansy startu na ulubionym dystansie. Ja uważam, że w czasach pandemii rozgrywanie igrzysk nie ma sensu. Zawodnicy pozamykani w bańkach w wiosce olimpijskiej, bez kontaktu ze światem, drżący, by na codziennej loterii covidowej nie wylosować pozytywnego testu. Czy to ma sens? Czy o to chodzi na igrzyskach? No, ale to tylko moja prywatna opinia. "Show must go on". Rozmawiał Dariusz Wołowski ZOBACZ TEŻ:Co dalej z Michalem Doleżalem? Czech zabrał głosMocne słowa Kamila Stocha. "Sam nie jestem święty"Dawid Kubacki: - Jeszcze to do mnie nie dotarłoKamil Stoch wielki przegrany? A może jednak nie?