Niemal na półmetku zmagań w Pekinie już kilka takich niezwykłych przykładów oglądaliśmy, a niektóre z nich szczególnie mnie poruszyły. Choćby Mateusz Sochowicz. Nazwisko naszego najlepszego saneczkarza pewnie nie wzbudzało by tak wielu emocji, gdyby nie koszmarny wypadek w listopadzie ubiegłego roku na olimpijskim torze Yanqin. Otwarta rana na prawym piszczelu i pęknięta rzepka w lewym kolanie brzmiały jak wyrok, ale Polak walczył do końca! Na igrzyskach wystąpił, zmierzył się z demonami i samym sobą. Nie stanął na podium, indywidualnie pewnie marzył o lepszym występie (25. miejsce), ale dla mnie dokonał znacznie więcej niż zdobycie medalu. Zresztą sam Thomas Bach nie krył podziwu dla postawy i odwagi Polaka. Jak wielka siła drzemie w człowieku i jak wielką motywacją może być olimpijski start udowodnił także Max Parrot. W Pjongczangu zdobył srebro, by kilka miesięcy później dowiedzieć się, że choruje na raka. Przeszedł 12 cyklów chemoterapii. W lipcu 2019 roku ogłosił, że pokonał "dziada". Jak sam mówił poddanie się nigdy nie wchodziło w grę. W Pekinie wystartował. W kwalifikacjach slopestyle’u zajął dziesiąte miejsce, ale już w finale zaskoczył, a właściwie przeskoczył wszystkich i wygrał! To złoto smakuje na pewno wyjątkowo. Podobnie jak życie - co mistrz dobitnie podkreślał schodząc z podium. Pekin 2022. Paulina Chylewska: Richardson Viano w swojej niezwykłej bajce. Czekam na jego start Igrzyska piszą też niezwykłe historie sportowców, o których świat prawdopodobnie nigdy by nie usłyszał, gdyby nie ich determinacja, wytrwałość, a przede wszystkich upór w dążeniu do celu, nawet wtedy, gdy wszystko mówi, że start na igrzyskach nie ma prawa się udać. Historia jamajskich bobsleistów z igrzysk w Calgary stała się niemal ikoną popkultury, a po 34 latach może się powtórzyć, bo znów będziemy Jamajczyków oglądać na lodowym torze. Przedstawiciel tego kraju wystąpi także w rywalizacji alpejczyków (DJ zainspirowany filmem "Reggae na lodzie"), ale tu to nie on wzbudza największe emocje. Po raz pierwszy w historii Haiti będzie mieć swojego reprezentanta. Richardson Viano właśnie rozpoczyna grę w swojej niezwykłej bajce. Dziewiętnastolatek przez półtora roku mieszkał w sierocińcu na Haiti. W grudniu 2005 roku został adoptowany przez francusko-włoską parę Andreę Viano i Silvię Grosso-Viano i nauczył się jeździć na nartach we francuskich Alpach. Ojciec - instruktor narciarstwa - wykonał znakomitą robotę, bo Richardson i imponował techniką już jako junior. To jednak było za mało. Szans na start w barwach trójkolorowych raczej nie miał. Marzył jednak o rywalizacji olimpijskiej i gdy tylko pojawiła się okazja, by reprezentować kraj swojego miejsca urodzenia, nie wahał się ani chwili. Na ubiegłorocznych Mistrzostwach Świata w Cortinie d'Ampezzo zajął 35. miejsce w slalomie gigancie i to wystarczyło by pojechać do Pekinu. Swoje największe marzenie spełni w niedzielę. Z jakim skutkiem? Trudno przewidywać, ale nie ma wątpliwości, że zainteresowanie mediów i kibiców będzie niemniejsze niż w przypadku największych gwiazd dyscypliny. Ja już trzymam kciuki i z niecierpliwością czekam na start. Pekin 2022. Paulina Chylewska: Takie historie sprawiają, że idee de Coubertina są wciąż żywe Jak zapisać się w historii pokazała też w środę Wen-Yi Lee. Dla wielu rywalizacja w slalomie kobiet to przede wszystkim obraz siedzącej na śniegu, załamanej, czy wręcz zdruzgotanej Mikaeli Shiffrin. Wielki dramat wielkiej faworytki - niewątpliwie tak, ale niejako na drugim biegunie obrazek z wydawałoby się innej rzeczywistości. Te same zawody, ta sama trasa i... ominięta bramka. Reprezentantka Tajwanu nie skończyła jednak w tym momencie rywalizacji. Wspięła się w kierunku ominiętej tyczki (kto kiedykolwiek próbował to robić na trasie, wie z czym musiała się mierzyć), prawidłowo ją zaliczyła i dojechała do mety. Ostatecznie zajęła 55 miejsce, tracąc do zwyciężczyni Petry Vhlovej ponad minutę. Ale to właśnie ona stała się bohaterką dnia. Brawo! Takie przykłady w ciągle coraz bardziej skomercjalizowanym i sprofesjonalizowanym świecie pokazują, ze idee barona Pierre’a de Coubertina ciągle są żywe. Brzmi jak truizm i przez wielu jest tak traktowane, a ja - być może na przekór wszystkim - twierdzę, że właśnie dla takich historii warto organizować, śledzić i przeżywać igrzyska. Bo każdy ze wspomnianych bohaterów spełnia nie tylko swoje marzenia, ale udowadnia, że niemożliwe nie istnieje! A przecież wszyscy tak bardzo ciągle chcemy w to wierzyć!