Przemieszczanie się na igrzyskach, tak ważne w pracy dziennikarza, zawsze zależało od transportu. Teraz na "igrzyskach covidowych", gdy nie można zrobić ani kroku poza wyznaczoną strefę, nabiera to jeszcze większego znaczenia, bo nawet jeśli od celu dzieli nas kilkaset metrów, to spacer jest zabroniony. Trzeba czekać na autobus. Jednym z kluczowych gestów w okolicy, w której mieszkam jest uniesienie palca w górę lub opuszczenie w dół. To kluczowe gdy podjeżdża linia numer jeden kursująca na zawody snowboardowe, do biura prasowego kilku hoteli i jednego z centrów przesiadkowych. To, czy dany autobus jedzie w górę czy też z góry zjeżdża jest kluczem, by dotrzeć na czas w konkretne miejsce. Lepiej się nie pomylić. Pekin 2022. Jak wygląda kwestia transportu na IO? Ta wymiana gestów z kierowcami autobusów to jedna z nielicznych, albo i jedyna możliwość interakcji ze "zwykłymi Chińczykami". Oddzieleni od pasażerów grubym pleksi kierowcy to już trochę ten inny, niedostępny dla nas świat. Poza tym zostaje jedynie personel hotelowy, służby covidowe wykonujące wymazy czy osoby pracujące na konkretnych sportowych arenach. Wróćmy jednak do samych autobusów. Te wjeżdżając na tereny poszczególnych hoteli muszą wycofywać, kombinować albo czekać na wolne miejsce, bo w niektórych lokalizacjach jest tylko jedno autobusowe miejsce i generalnie brakuje przestrzeni na manewry. Niekiedy tworzą się małe zatory. Źle gdy autobus wycofa zbyt mało i cały nie zmieści się w zamkniętej, hotelowej strefie. Teoretycznie można po prostu wysiąść, zrobić dwa kroki i po problemie. Szkopuł w tym, że dwa kroki poza strefą są niedozwolone. Kierowca wykona więc jakąś korektę a nawet jeśli otworzy drzwi licząc, że jakoś to będzie, to strażnicy przy bramie przypomną mu klarowne zasady, których trzeba przestrzegać. Tylko tu, w Zhangjiakou działa kilkanaście linii autobusowych. Początkowo trudno połapać się w logice. Łatwo też o nerwy gdy autobus na pustej drodze sunie 10-15 km/h. wydaje się, że jedynym powodem jest chęć przestrzegania rozkładu przygotowanego widocznie niezbyt rozsądnie. Jeszcze przed Igrzyskami spędziłem 75 minut na podróży do wioski olimpijskiej na spotkanie z Kamilem Stochem i Dawidem Kubackim. Do pokonania było może 5 kilometrów z jedną przesiadką. Cóż jednak począć gdy autobus musi dwa dni przed Igrzyskami zawinąć do miejsca, w którym rozdawane będą medale. Sensu w tym za grosz, bo nikt nie chciał tam wtedy ani wysiąść ani wsiąść, bo i po co? Można by ten przystanek pomijać bez szkody dla kogokolwiek. Tyle teorii. Praktyka ma swoje wymagania. Superszybki pociąg łączący Zhangjiakou z Pekinem także nie jest idealnym rozwiązaniem, bo ostatnie połączenie z chińskiej stolicy w góry odchodzi już o 20:50. Trudno pogodzić to z short-trackiem czy łyżwiarstwem szybkim. Jeszcze trudniej dotrzeć do Yanqing. Na początek ponad dwie godziny do tamtejszego centrum przesiadkowego. Później jeszcze godzinka i jesteśmy na narciarstwie alpejskim. Oczywiście na autobus będzie trzeba być może swoje odczekać, ale może będziemy mieli szczęście? Rozmowy o transporcie i logistyce są tutaj numerem dwa. Więcej jednak rozmawiamy o sporcie, ale to złapanie szybkiego połączenia autobusowego jest jednym z dziennikarskich marzeń. Chyba przedwczoraj dochodząc na jeden z przystanków spytałem brytyjskich dziennikarzy czy może nie czekają na ten sam autobus co ja. Odpowiedź uważam, że świetnie osadzoną w brytyjskim humorze: "Nie czekamy. My tu zamarzamy na autobus." Bo o ile samo czekanie jest po prostu frustrujące to już dłuższe oczekiwania na mrozie potrafi odebrać na jakiś czas radość z przebywania na Igrzyskach. Bo ta radość jednak nam towarzyszy, choć nie sposób zapomnieć, że ta zamknięte, odcięte od świata, covidowe igrzyska tak różnią się od tego co pamiętamy z przeszłości. I co ważne - podobno idzie lekkie ocieplenie. Może już nie trzeba będzie "zamarzać" na przystankach?Z Zhangjiakou Patryk Serwański, RMF FM