Po wylądowaniu w Warszawie skoczkowie wyglądali na wielkich przegranych, jakby zapomnieli o brązowym medalu Dawida Kubackiego. Oczywiście, oczekiwania mieliśmy my, jak również oni sami znacznie większe. Przede wszystkim marzyliśmy o medalu legendy Kamila Stocha, która na 90 procent pożegnała się z igrzyskami. Z drugiej strony, przygotowania do tego sezonu zostały tak koncertowo zepsute, że medal Dawida i tak spadł nam niczym z nieba byłe efektem tyleż pracy, wysiłku i talentu tego skromnego nowotarżanina, co szczęśliwym zbiegiem okoliczności. Nikt przecież nie mógł przewidzieć, że na kilka tygodni przed IO Dawid złapie COVID-19 i będąc na kwarantannie, w domu z żoną i córką, zdoła oczyścić głowę, nabrać nowej energii do dalszej części jakże źle układającego się od początku sezonu. Kryzys dotyka nie tylko skoków. Co z biathlonem? Ogniem krytyki strzelamy głównie do liderów naszych sportów zimowych - skoczków, ale zapominamy, że źle się dzieje w innych dyscyplinach. #StudioPekin codzienne wieści z Chin - obejrzyj nasz program Co się stało z biathlonem, po tym jak karierę zakończyła Weronika Nowakowska - ekspertka #StudiaPekin Polsatu Sport i Interii? Monika Hojnisz-Staręga zapowiadała walkę o medal, a przywiozła dziewiąte miejsce. Do ostatniego startu, skrajnie zmęczona, podeszła jak do drogi przez mękę ("Uff, ostatnie 12 km i koniec"), więc skończyło się 27. Miejscem. Sztafeta w Pjongczangu zapunktowała dla Polski, była siódma, teraz jedyny promyk radości wynikał z tego, że Polki jako ostatnie dojechały do mety, nie zostały zdublowane, ale 14 miejsce punktów, ani chwały nie przynosi. PZBiath niemal co roku zmienia trenerów. W Pjongczangu był Tobjas Torgensen, którego zastąpił Michael Greis. Do Pekinu ekipę przygotowywał Adam Kołodziejczyk, który od marca ubiegłego roku miał wsparcie w nowej dyrektor sportowej związku Justynie Kowalczyk-Tekieli. Już teraz wiadomo, że będzie znowu nowy trener. Weronika Nowakowska rozwiewa złudzenia: - W tej chwili w Polsce nie mamy fachowca, który mógłby prowadzić biathlonistki - powiedziała Interii. Dość powiedzieć, że trzykrotna mistrzyni olimpijska z Pekinu - Marte Olsbu Roeiseland od 15 lat pracuje z tym samym trenerem. Justyna Kowalczyk przez całą karierę seniorską miała też jednego trenera. To nie przypadek. Maliszewską zamknęli w izolatce i było po medalu Cień szansy mieliśmy też na medal w łyżwiarstwie szybkim. O ile na krótkim torze zabrał nam go rzeczywisty, czy domniemany przez organizatorów COVID-19 Natalii Maliszewskiej, która była traktowana zupełnie nie po ludzku na izolacji i ostatecznie nie została dopuszczona do startu na 500 m, o tyle na torze długim naprawdę otarliśmy się od medalu i to dwukrotnie. Co ciekawe, za każdym razem w wykonaniu Piotra Michalskiego, czyli partnera życiowego młodszej ze sióstr Maliszewskich. Dwukrotnie brakowało mu do medalu naprawdę niewiele - 0.03 sekundy, na dystansie 500 m sanoczanin był piąty, a na 1000 m - czwarty. Zatem Michalski był największym bohaterem polskiej ekipy po Dawidzie Kubackim. Co będzie jutro? Jeśli w skokach nie rozwinie sią talent Pawła Wąska, bądź nie wybije się ktoś inny z jego pokolenia, kto zastąpiłby godnie trójkę mistrzów: Kubackiego, Kamila Stocha i Piotra Żyłę, za cztery lata we Włoszech o medalu będziemy mogli tylko pomarzyć. Polski sport zimowy wróci do osiągnięć z późnego PRL-u, gdy szczytem marzeń i radością dla nas były piąte miejsca Erwiny Ryś-Ferenc (na 3000 m), Józefa Łuszczka (na 30 km), czy siódme miejsce hokeistów, jak to miało miejsce w Lake Placid, w 1980 r. Za sprawą występu skoczków naród radowało 10. miejsce Stanisława Bobaka na średnim obiekcie. Ogólnie w wielu wypadkach Pekin był igrzyskami, które zaprzeczały idei olimpizmu. Głównie z uwagi na totalną izolację. Oto w najludniejszym państwie świata żaden sportowiec, działacz, czy dziennikarz nie miał żadnego kontaktu z tak zwanym normalnym światem, normalnymi ludźmi. Uczestnicy igrzysk byli zamknięci w bańce i nawet po upływie kilkunastu dni nie mogli z niej wychylić nosa, by zobaczyć, jak wygląda w Chinach normalne życie, o czym, po upływie 13 dni mogli się przekonać na ostatnich letnich igrzyskach w Tokio. Wielki skandal w łyżwiarstwie figurowym Żenującym był też przypadek Kamiły Walijewej. Oto okazało się, że państwo dążące do sukcesu za wszelką cenę nie cofnie się przed niczym. Nawet przed nafaszerowaniem koktajlem niedozwolonych substancji dziecka, by cały świat mógł klaskać z radości po pierwszym w historii poczwórnym skoku łyżwiarki figurowej. Sędziowie CAS zalegalizowali doping wykryty u tego dziecka w grudniu, wbrew opinii WADA. Duch olimpizmu, równych szans w rywalizacji został niewątpliwie sponiewierany, podobnie jak w ostatecznym rozrachunku zdrowie piętnastolatki z Kazania. Fińscy hokeiści ze złotem, cieszy brąz Słowacji ze Slafkovsky’ym Z przyczyn pandemicznych, ale też politycznych do Państwa Środka nie udali się też hokeiści najlepszej ligi świata NHL. W związku z tym turniej olimpijski mężczyzn zamienił się w rywalizację zespołów opartych na zawodnikach międzynarodowej, ale głównie rosyjskiej ligi KHL. I choć Olimpijczycy z Rosji mieli skład oparty wyłącznie na hokeistach KHL, w finale musieli uznać wyższość bojowych i mądrych taktycznie Finów, którzy mieli tylko 17 zawodowców z Kontynentalnej Hokejowej Ligi. Co ciekawe, podczas igrzysk swe rozgrywki prowadziły wszystkie europejskie ligi, za wyjątkiem KHL. W Polsce cieszy nas historyczny, pierwszy medal olimpijski naszych sąsiadów Słowaków, którzy zaprezentowali nową gwiazdę światowego hokeja, zaledwie 17-letniego Juraja Slafkovskiego. Urodził się i uczył hokeja w Koszycach, doskonalił swój warsztat w Hradcu Kralovym, a od 2019 r. robi to w TPS Turku. Gołowąsy w hokeju na ogół są zapchajdziurą w czwartej "piątce". Slafkovsky błyszczał w pierwszej, z siedmioma golami był najlepszym strzelcem nie tylko Słowacji. Zapamiętamy przede wszystkim jego fenomenalne pierwsze trafienie w meczu o brąz ze Szwecją, gdy wykorzystał położenie krążka na mniejszej krawędzi i hokejową wrzutką ulokował go w dalszym okienku. Gruth z Valtonenem mają rację. W Polsce trzeba odrodzić szkolenie w hokeju Z zazdrością spoglądamy na Słowaków, chcielibyśmy wychować nowego Mariusza Czerkawskiego nad Wisłą, ale na razie nie ma kto tego robić. Jak trafnie zdiagnozował w #StudioPekin Polsatu Sport Extra Henryk Gruth, najpierw powinniśmy edukować trenerów dzieci i młodzieży, a najwcześniej po 20 latach moglibyśmy mieć owoce ich pracy. Podobną diagnozę w #StudioPekin Interii postawił Tomek Valtonen. Urodzony w Piotrkowie Trybunalskim fiński trener, w przeszłości hokeista, z powodzeniem prowadził naszą reprezentację, wcześniej Podhale Nowy Targ. Polski hokej szybko okazał się być dla niego za ciasnym, wyniósł się do Niemiec, później Szwecji, a obecnie prowadzi Duklę Michalovce w słowackiej ekstralidze. Valtonen nie ma wątpliwości: - Cały związek trzeba zmienić, myślenie o hokeju trzeba zmienić, stare nawyki, które zostały po latach 60. i 70. ubiegłego wieku trzeba zmienić. Wyrzucić komunistyczne podejście do sportu i hokeja, wynikające z tego złe traktowanie zawodników, ludzi. I dopiero wtedy będzie można szkolić. Przecież tak naprawdę w Polsce nie ma żadnego szkolenia. Jeśli ten stan będzie trwał, czekają Polskę mecze z Australią i Nową Zelandią - powiedział mi Valtonen. Michał Białoński, Interia