10 lat temu Kozłowski był siódmy na 10 km, podczas młodzieżowych mistrzostw Europy w Debreczynie. Później przerzucił się na maratony i ze znakomitym skutkiem. Pięć lat temu w Wiedniu ustanowił rekord życiowy czasem 2:10:58, śmiało można go też nazwać królem Orlen Warsaw Marathonu. Na dwóch ostatnich edycjach imprezy był najlepszym Polakiem. - Tym razem pacemakerzy trochę szarpali. Pierwsze pięć kilometrów poprowadzili w ponad 16 minut, a później przyspieszyli i biegli po 15 minut każda "piątka". Po 30. kilometrze przyspieszyli, jeden kilometr zrobili w dwie minuty i 50 sekund. Po nim złapał mnie kryzys, oni mi odskoczyli. Biegli razem w grupie i to ich wzmacniało, ja zaś sam musiałem walczyć z dystansem i wiatrem - opowiadał po ceremonii dekoracji. Po 31 kilometrach Orlenu zaczęły się biegowe szachy. - Afrykańczycy rozbiegli się na boki, by mnie zgubić. Dużo wcześniej się na mnie oglądali. Wiedzieli, że w zeszłym roku wygrałem i muszą na mnie uważać. Udało im się mnie zgubić. Zabrakło mi prędkości na dystansie - nie kryje. - Uciekło mi trzech rywali, jednego udało się wyprzedzić, dzięki czemu zająłem miejsce na podium, co mnie bardzo cieszy - podkreślał Artur.Przygodę z bieganiem zaczął od ... zabawy w lekkoatletykę. - Gdy miałem 14 lat poszedłem w szkole podstawowej na trening, żeby zobaczyć w ogóle, co to jest bieganie - wspomina. - Zacząłem od przełajów i biegu na 800 m. Z czasem moje dystanse się wydłużały do trzech, a później pięciu kilometrów. W końcu przerodziło się w maraton - opowiada. Od 24. roku życia poświęcił się maratonom. - Zadebiutowałem w Eindhoven, gdzie osiągnąłem 2:16:57. Tam poczułem co to jest maraton, bo prawie cały dystans przebiegłem sam, bez wsparcia grupy. Druga połowa dystansu to już była walka z samym sobą. To mi pokazało, że trzeba mieć bardzo mocny charakter, aby biegać maraton. Nie jest to łatwy chleb. Ale polubiłem go i tak już zostało do dzisiaj - uśmiecha się Kozłowski. Początkowo pracował z trenerem Zbigniewem Rosiakiem. Obecnie prowadzi go Tomasz Kozłowski, który nie jest rodziną Artura. - Zbieżność nazwisk jest przypadkowa - uśmiecha się mistrz Polski. - Trener Rosiak odnosił sukcesy, dochował się medalistki mistrzostw Europy juniorów w sprincie. Trener Kozłowski natomiast wie "czym się je" maraton. To jego specjalność, dlatego przeszedłem pod jego opiekę - dodaje Artur. Kozłowscy współpracują już osiem lat. - Trener Rosiak miał bardzo dobre, pedagogiczne podejście. To nie były treningi, bardziej zabawa. One nie eksploatowały zbytnio mojego organizmu. Jestem wdzięczny trenerowi, że prowadził mnie tak bardzo delikatnie, bez żadnego "piłowania". Ogólnorozwojówka z głową. Dzięki temu tak długo biegam. Z mojego rocznika mało kto wytrwał przy bieganiu tak długo - nie ma wątpliwości. Jego treningi na pierwszym etapie kariery ograniczały się do trzech-czterech kilometrów dziennie, nie było nawet mowy o 100-200 km tygodniowo, a takie obciążenia nakładają na siebie nawet amatorscy maratończycy. - Dopiero od 24. roku życia zacząłem mocniejsze przygotowania pod maraton. Wszystko było rozsądnie zaplanowane, jeśli chodzi o rozwój mojej kariery, żadnej drogi na skróty - tłumaczy. Nie kryje, że coraz trudniej jest mu pogodzić prowadzenie firmy informatycznej z bieganiem. - Z samego sportu trudno wyżyć - rozkłada ręce. - Od początku przeczuwałem, że bieganie nie stanie się moim zawodem, więc otworzyłem sobie drugą furtkę, kończąc informatykę na Uniwersytecie Łódzkim. Później zrobiłem też Stosunki Międzynarodowe - informuje. Myśli też o karierze szkoleniowca w swym klubie MULKS Sieradz. - Na razie nie mam uprawnień, ale w tym roku postaram się zrobić chociażby kurs instruktora i przekazywać swe doświadczenie - planuje. Jeśli chodzi o maraton, to chciałbym się zbliżyć do wyniku 2:10. - Ale nie wiem czy będzie mi to dane. W wieku 27 lat przebiegłem 2:10:50, to sądzę, że jest jeszcze jakaś rezerwa - przypuszcza. - Brakuje dobrego dnia, biegu, w którym od początku do końca, w równym tempie, będzie z kim pobiec. Wydaje mi się, że na Orlen Warsaw Marathon byłem przygotowany lepiej, niż wskazywałby na to czas 2:12. Tempo było jednak szarpane. Najpierw po 16 minut na kilometr - to było takie dreptanie. Później "pacemakerzy" rozpoznali się i przyspieszyli na 15 minut. Z kolei po 31 kilometrach zacząłem biec sam, zrobiła się dziura. Zabrakło mi szybkości w pewnym momencie, żeby się zabrać ze zwycięzcą, dlatego wyszło tak, a nie inaczej - tłumaczy, ale i tak niczego nie żałuje. Na MŚ do Londynu nie wybiera się, gdyż wie, że tam zjedzie się cała czołówka światowa i trudno będzie zaistnieć. - Lepiej przygotować się na mistrzostwa Europy i tam pokusić się o medal, jak to zrobił Yared Shegumo. Jesienią pobiegnę jakiś duży maraton - zapowiada Artur Kozłowski.No i najważniejsze - za rok wróci jeszcze mocniejszy na Orlen Warsaw Marathon. Michał Białoński