Oprócz zażartej walki Chabowskiego z dystansem, zmęczeniem, podbiegiem pod Tamkę na 33. kilometrze, z tej 7. edycji Orlen Warsaw Marathonu zapamiętamy rekordowy bieg kobiety na polskiej ziemi. Sheila Jerotih uzyskała świetny czas - 2:26.06. To było prawdziwe Narodowe Święto Biegania. W samym maratonie do mety dotarło 4996 osób. 7217 biegaczy ukończyło bieg OSHEE na 10 km. Do tego tysiące osób wystartowało w Charytatywnym Marszobiegu i Biegach dziecięcych pod egidą PZLA. Organizatorzy oceniają, że w całym weekendzie z ORLEN Warsaw Marathonem wzięło udział 20 tys. osób! Pogoda dopisała. Było słonecznie, a jednocześnie dosyć chłodno (sześć stopni Celsjusza na starcie o godz. 9, później dziewięć stopni), co sprzyjało szybkim biegom. Wiatr przeszkadzał tylko w kilku miejscach. Najbardziej na Moście Świętokrzyskim, ale wówczas mieliśmy już niespełna dwa kilometry do mety, z czego pod wiatr raptem 400 metrów. Podczas Narodowego Święta Biegania nie mogło zabraknąć przedstawicieli Interia Runners Teamu, który osiągnął niemały sukces. Andrzej Brandt pobił rekord naszego zespołu na dystansie maratońskim - uzyskał wspaniały czas 2:55.21, co oznacza, że przeciętnie każdy kilometr pokonywał w 4 minuty i 9 sekund. Poprzedni najlepszy czas IRT wynosił 2:57 i został ustanowiony w październiku 2013 r. w Koszycach. Niżej podpisany, po sześcioletniej przerwie w bieganiu maratonów, uzyskał czas 3:30.38. Mieliśmy też reprezentację w biegu OSHEE 10 km. Jagna Wypych i Aleksandra Żak biegły ramię w ramię - uzyskały 53:33 min, Robert Głodek - 49:07, Maciej Wroński - 52:44, a zastępca redaktora naczelnego portalu - Paweł Czuryło dobiegł do mety w czasie: 1:02.38 Poziom biegania w Polsce poszedł w górę. Gdy niżej podpisany 11 lat temu w Łodzi uzyskał wynik 3:27 dało mu to 83. miejsce w stawce. Na ORLENIE wynik ledwie o trzy minuty słabszy oznaczał pozycję 1063. Aż 11 zawodników, w tym czterech Polaków (oprócz Chabowskiego: Mariusz Giżyński - 2:13.25, Adam Nowicki - 2:13.28 i Jakub Nowak - 2:13.41) uzyskało czas poniżej 2:20! W czasie poniżej trzech godzin zmieściło się 270 biegaczy. Na trasie zauważyliśmy jedno niepokojące zjawisko - przerost ambicji nad formą, aktualnymi możliwościami organizmu. Kilku biegaczy syczało z bólu, pot się lał z nich strumieniami niczym z kranu w okolicach 20. kilometra, czyli przed osiągnięciem półmetka! To musiało oznaczać kryzys, słynną "ścianę", przejście do marszu i niemiłe wspomnienia z maratonu. Najlepszą radą dla mniej doświadczonych, którzy nie w są w stanie wyczuć wcześnie nadchodzącego osłabienia, jest biegnięcie nie na czas, tylko pod dyktando tętna. Zegarki wyposażone w pulsometry można dziś nabyć w cenie 250-270 zł. Wówczas zawodnik ma świadomość, że jeśli jego tętno maksymalne to 170 uderzeń na minutę, na 20. kilometrze musi biec poniżej 160. Zabezpieczenie trasy było wzorowe, nigdzie w biegaczy nie wjeżdżały samochody, nie wpadali na nich piesi ani rowerzyści, a takie sceny zdarzają się nie tylko na polskich maratonach. Sędziowie pilnowali na zakrętach, by nikt nie biegł na skróty, a kilka zespołów rockowych dodawało energii na trasie. Podobnie zresztą jak kibice, którzy zgromadzili się nie tylko na starcie i mecie, ale szczególnie głośni byli na Solcu, gdzie dodali nam animuszu przed najtrudniejszym podbiegiem na Tamkę. Gdy już się tam wydrapaliśmy, w nagrodę dostaliśmy przebiegnięcie przez Starówkę, obok dawnej siedziby PZPN-u na Miodowej, przebiegaliśmy zresztą obok wszystkich najważniejszych stadionów stolicy: zaczynaliśmy i kończyliśmy na PGE Narodowym, na 18. i 30. kilometrze mijaliśmy stadion Legii, na 24. mijaliśmy Warszawiankę, a na 36. - "zwiedzaliśmy" obiekt Polonii. Gdy załapaliśmy się do "pociągu" zmierzającego tempem 3:30 do mety, doceniliśmy wsparcie pacemakerów. Jeden z "zająców" instruował kilkudziesięciu podążających za nim zawodników: "Teraz pochylamy się do przodu i skracamy krok. Pochyl się jeszcze mocniej, wtedy będzie ci łatwiej wbiec pod górkę!". Później, na Wybrzeżu Gdańskim, na 38. kilometrze dodawał: "Spokojnie, mamy 50 sekund zapasu". Dla zmęczonych dystansem zawodników były to słowa kojące i ważniejsze niż energia, jaką czerpaliśmy z podawanych na trasie bananów, czekolad i napoju izotonicznego. Uśmiech wolontariuszek, wręczających ci medal na mecie ułatwiał walkę z zakwaszeniem mięśni. Zjawiskiem nieuniknionym po przebiegnięciu 42 km i 195 metrów. Michał Białoński