Artur Gac, Interia: Po raz pierwszy nie stanie pan na starcie Orlen Warsaw Marathon, który ruszy 23 kwietnia sprzed stadionu PGE Narodowy. Z jakiego powodu? Henryk Szost: - Mój kontrakt z firmą PKN Orlen w tym roku wygasł i nie został przedłużony. Było to równoznaczne z tym, że nie pojawię się na starcie maratonu warszawskiego. Dlaczego umowa nie została prolongowana? - Firma nie była zainteresowana dalszą współpracą, a skierowała się bardziej w kierunku nowych zawodników z bieżni. Moja osoba, jak gdyby, już nie jest potrzebna marketingowo, a byłem z tym maratonem związany od początku, jako twarz wydarzenia. W tej chwili sam maraton ma już na tyle dobry wizerunek, że nie trzeba go dodatkowo reklamować moją osobą. Tym bardziej, że wspomniani lekkoatleci z bieżni mogą współuczestniczyć w evencie i przynajmniej "povipować", bo wiadomo, że żaden z nich nie byłby w stanie przebiec maratonu. Przed nami piąta edycja maratonu. W której uzyskał pan najbardziej wartościowy wynik? - Najlepiej pobiegłem w 2014 roku, gdy wykręciłem 2:08,55, co było najlepszym wynikiem uzyskanym przez Polaka na polskiej ziemi. Mistrzem Polski w Warszawie zostałem także rok później, już z czasem 2:10,11. To były bardzo przyzwoite wyniki. Ubiegły rok był najgorszy, bo przeszkodził nam bardzo mocny wiatr. Jeśli chodzi o miejsce, to nie było źle, bo dotarłem do mety na drugiej pozycji, ale czas na pewno był słaby. Cóż, biegnący z nami Kenijczycy niestety nie wytrzymali naporu wiatru, a warunki atmosferyczne są w stanie zepsuć wszystko. Co sprawiło, że edycja Orlen Warsaw Marathon z 2014 roku okazała się najlepsza? - Ponieważ start został przełożony na początek kwietnia, a wtedy są najlepsze warunki do biegania. Zawsze sugerowałem, żeby start odbywał się w pierwszy weekend kwietnia, gdy jeszcze nie ma mocno wietrznych warunków w Warszawie. Dlatego trzy lata temu padły najlepsze wyniki. A co stało się z panem na trasie pierwszej edycji w 2013 roku? - Jeszcze na 30 km biegłem na drugim miejscu, ale niestety doznałem dość ciężkiej kontuzji. Mocno naderwałem mięsień płaszczkowaty w łydce, co na kilka miesięcy w ogóle wykluczyło mnie z uprawiania sportu. Wspomniana edycja w 2014 roku zakończyła się znakomitym rezultatem Etiopczyka. Tadese Tola przebiegł maraton z wynikiem 2:06,55. To wciąż najlepszy czas w historii na naszej ziemi? - Tak i myślę, że ten rezultat będzie bardzo ciężko poprawić w którymkolwiek maratonie. Dlaczego? - Ponieważ nie tylko Tola pracował na ten wynik. Wtedy zatrudniono bardzo mocną grupę 10-12 pacemakerów, którzy bodaj do 25 km biegli na ten czas. To pokazuje, że ciężką pracę wykonała spore grono świetnych zawodników, demonstrujących bardzo dobry bieg. Ja też miałem wsparcie bardzo dobrej grupki, w tym kilku Kenijczyków. Dla porównania w zeszłym roku było mi ciężko, musiałem biec w pojedynkę, bo Kenijczycy w ogóle nie chcieli ze mną współpracować. Ponieważ tempo drastycznie spadło, już na 25 km wyszedłem na prowadzenie, co wykorzystał Artur Kozłowski, mający do 30 km bardzo dobrze spisującego się pacemakera. Zapłaciłem za to, że przedwcześnie musiałem wziąć na swoje barki ciężar prowadzenia maratonu pod wiatr, żeby w ogóle osiągnąć jakiś przyzwoity wynik. O czym to świadczy? - To pokazuje, że w maratonie bardzo ważna jest taktyka, a jeszcze ważniejsze warunki atmosferyczne, które mogą całkowicie zrewidować plany i założenia. Dlatego powtarzam, że idealnym posunięciem było przełożenie edycja w 2014 roku na początek kwietnia, co dało świetny efekt, bo nie było wiatru. Ludzie, którzy zajmują się organizowaniem tego maratonu niestety nie wyciągnęli wniosków. A szkoda, bo naprawdę jest to bardzo dużą przeszkodą, nawet dla zawodników najwyższej klasy. Dość powiedzieć, że w ubiegłym roku zwycięzca 120. edycji Maratonu w Bostonie, biegnąc pod wiatr, uzyskał wynik znacznie poniżej możliwości (Etiopczyk Hayle Lemi Berhanu 2:12.45 - przyp. red.). Jaka jest pana generalna ocena Orlen Warsaw Marathon? W jakim stopniu to Narodowe Święto Biegania ewoluowało na przestrzeni lat? - Moim zdaniem jest to bez wątpienia najlepsza impreza biegowa w Polsce, robiona z największym rozmachem. Można powiedzieć, że doczekaliśmy się maratonu, którego nie musimy się wstydzić przed największymi maratonami na świecie. Ja naprawdę startowałem w wielu imprezach zagranicą i śmiało mogę powiedzieć, że poziom organizacyjny maratonu warszawskiego, przynajmniej do tej pory, był na bardzo wysokim poziomie. Przyjeżdżając do stolicy można było być pod wrażeniem całej otoczki tego wydarzenia. Mam nadzieję, że obecni organizatorzy utrzymają poziom, bo szkoda byłoby stracić takie widowisko sportowe. Warto, aby ludzie złoszczący się na korki w mieści, wykazali się cierpliwością i podziwem dla biegaczy, którzy decydują się na pokonanie "królewskiego" dystansu 42 km i 195 m. Impreza będzie się rozwijała? - Mam taką nadzieję, a przynajmniej niech utrzyma bardzo wysoki poziom, który był prezentowany w ostatnich latach. To ważne dla propagowania biegania, ale także dla samej Warszawy, bo to okazja do wielkiej promocji miasta. W jakich obszarach stołeczny maraton może się jeszcze rozwinąć? Gdzie dostrzega pan największe rezerwy? - Bardzo ważne jest to, aby ta impreza nie utraciła wypracowanego poziomu sportowego. Bo jeśli ktoś myśli, że dotychczasowa praca, owocująca imponującymi wynikami wystarczy i nie ma już sensu inwestować w mocną czołówkę, to postąpi bardzo nierozsądnie. Rozumiem, że przyjazd uznanych zawodników wiąże się z kosztami, ale to nic innego, jak inwestycja, która poniekąd się zwraca. Po prostu biegacze wielkiego kalibru z Kenii i Etiopii, uzyskujący czas 2:04 - 2:05, są kołem zamachowym kolejnych edycji. Po prostu każdy, kto patrzy na wyniki i widzi świetne rezultaty, najzwyczajniej w świecie chce współuczestniczyć w czymś, co umożliwia mu przekroczenie swoich granic i uzyskanie nowej życiówki. Zapewne jest też duża grupa ludzi, którzy niejako tylko "zaliczają" kolejne maratony. - Oczywiście, ale szacuję, że ok. 60 procent biegaczy motywuje chęć poprawienia własnego rekordu. W ubiegłym roku w Warszawie organizatorzy przeznaczyli mniejsze pieniądze na czołówkę, przez co zabrakło biegaczy, którzy byliby w stanie mocno poprowadzić bieg i osiągnąć 2:08 z "dużym hakiem", nawet przy silnym wietrze. Jeśli organizatorzy ponownie zaniedbają ten aspekt i poziom wynikowy pójdzie w dół, to popełnią bardzo wielki błąd. Jasne, że duża liczba amatorów cieszy, ale utrzymanie tendencji gorszych wyników spowoduje odpływ pasjonatów biegania, zwłaszcza z zagranicy, bo Orlen Warsaw Marathon przestanie być dla nich atrakcyjny. Wysoką rangę imprezy trzeba bez przerwy potwierdzać, bo "jechanie" na renomie byłoby działaniem na krótką metę. Ściągniecie świetnego biegacza z Afryki to jakiego rzędu koszt? Mówimy o sumach oscylujących wokół 10, czy nawet 100 tysięcy dolarów? - Ta wyższa kwota to zarobki piłkarza. Najbliższe tej sumy byłoby ściągnięcie aktualnego mistrza olimpijskiego lub rekordzisty świata, ale to chyba i tak przesadzona gaża. Pamiętajmy, że wcześniej organizatorowi udawało się ściągnąć zawodników, którzy byli w stanie uzyskać świetny czas, nawet w ciężkich warunkach. Przy czym nie jest też tak, że każdy może sobie sprowadzić renomowanych biegaczy. Do tego potrzeby jest dyrektor sportowy imprezy z rozległymi kontaktami i znajomościami z menedżerami, którzy mają takich zawodników. To tak samo jak ze mną. Jestem jednym z niewielu białych, którzy biegają na wysokim poziomie. Wobec tego przedstawiciel organizatora, który chce mieć takiego Europejczyka u siebie na starcie, dzwoni do mojego menedżera i przedstawia warunki. Zaznaczył pan, że maraton warszawski nie musi mieć żadnych kompleksów w konfrontacji z największymi tego typu wydarzeniami. Mówimy o imprezie już na poziomie maratonów: londyńskiego, berlińskiego oraz bostońskiego? - Wymienił pan największe imprezy z cyklu "World Marathon Majors". Myślę, że do takich imprez dotychczas jeszcze trochę nam brakowało, ale trzeba zdawać sobie sprawę, że skok do elity wiąże się z finansami, w tym nagrodami, które są dosyć ściśle określone. Natomiast tego w tej chwili nie potrzebujemy. Warszawa formalnie jest na poziomie "Silver Label", ale w praktyce stołeczny maraton spokojnie przynależy do grupy "Gold". Myślę, że gdyby PKN Orlen, jako główny organizator, zechciał wejść w przedsionek elity zwiększając finansowanie, to bez problemu trafilibyśmy do grupy "złotej", będąc w "topie" 20-30 maratonów na świecie z największą renomą. To byłaby samonapędzająca się machina, która jeszcze bardziej rozpropagowałaby event w stolicy naszego kraju. Generalnie jak ocenia pan charakterystykę trasy maratonu w Warszawie? Przede wszystkim jakie premiuje predyspozycje wśród zawodników? - Na pewno jest to maraton szybki, ale niestety warunki atmosferyczne często krzyżują plany. Byłaby szansa, żeby tę trasę jeszcze trochę ulepszyć, lecz wiadomo, że nie sposób przygotować najlepszą trasę, bo Warszawa jest miastem, które łatwo całkowicie przyblokować. Każdy organizator musi mieć to na względzie, żeby nie przedobrzyć, tylko znaleźć kompromis. Warto także podkreślić atrakcyjne ceny pakietów startowych, co zachęca biegaczy, by wybrać maraton w największym polskim mieście. Rozmawiał Artur Gac Obserwuj autora na Twitterze