Na skoczni normalnej żadna z "Biało-Czerwonych" nie zakwalifikowała się do serii finałowej. W konkursie drużynowym Polski zajęły siódme miejsce, a w mikście przy pomocy Piotra Żyły i Dawida Kubackiego zajęły szóstą lokatę. To dotychczasowy bilans naszych skoczkiń na mistrzostwach świata w Oberstdorfie. - Nie wygląda to optymistycznie. Nasze kobiety wciąż bardzo odstają. Myślałem, że Łukasz Kruczek jest bardzo stanowczym trenerem, który przyjdzie i postawi na nogi tę dyscyplinę u nas w Polsce. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje, że jednak nie możemy się przebić - zastanawiał się Małysz w rozmowie z dziennikarzami. - Postęp zrobiła Anna Twardosz. Trzeba jej pogratulować, bo wiele osób stawiało na niej krzyżyk. Smutne jest to, co stało się z Kingą Rajdą. Nie wiem, skąd się to bierze, czy to wina upadku w grudniu w Wiśle? Była przecież numerem jeden naszej ekipy, a teraz jej skoki nie są dobre - ocenia dyrektor reprezentacji. Trzeba coś z tym zrobić - Powiem szczerze, że trudno na ten temat w ogóle rozmawiać. Po sezonie musimy usiąść i pomyśleć nad tym, co w ogóle możemy zrobić. Czy przyczyna leży w szkoleniu, czy może te dziewczyny nie mają aż takich predyspozycji do skakania? Na pewno trzeba coś z tym zrobić. Z jednej strony współczuję trenerom, bo to nie jest łatwa praca, a z drugiej musimy wymagać. W to są inwestowane niemałe pieniądze, więc musimy wymagać jakiejś poprawy i na pewno będziemy - stanowczo podkreśla Małysz. Trenerzy naszej męskiej reprezentacji Michal Doleżal, czy Radek Żidek też pracowali wcześniej ze skoczkiniami i wiedzą, że nie jest to łatwa współpraca, zwłaszcza, że w grę wchodzą potężne emocje. - Dziewczyny płaczą w szatni. Ciężko tam nawet wejść - mówi nasz Orzeł z Wisły. Zdaniem Kruczka tym słabszym wciąż łatwiej gonić czołówkę w skokach kobiet niż u mężczyzn. - Przyznałbym mu rację, gdybym to widział - odpowiada Małysz. Za niespełna rok igrzyska olimpijskie w Pekinie. Celem było wyszkolenie przynajmniej dwóch dziewczyn, co pozwoliłoby rywalizować z najlepszymi w konkursie drużyn mieszanych. Na razie droga do tego daleka, a Kruczek sam przyznaje, że czasem nie potrafi uderzyć pięścią w stół. - To dziwne. Bo znam go z zupełnie innej strony. Gdy był trenerem męskiej reprezentacji Polski, inaczej się zachowywał. Stanąłem murem za Łukaszem, gdy usłyszałem wypowiedź jednej z zawodniczek, że to trener ma się do niej dostosować, a nie na odwrót. Tak nie powinno być. Ale teraz jeśli Łukasz sam mówi, że nie potrafi być stanowczy, to nie jest dobry sygnał - zaznacza Małysz. Za późno - Żeby znaleźć odpowiedzi na nasze pytania, pewnie trzeba by uderzyć do tych najsilniejszych nacji, które mają sukcesy w skokach kobiet, jak Austriacy, Norwegowie, czy Słoweńcy. Będę chciał porozmawiać z nimi, jak rozwiązali swoje problemy. Choć z drugiej strony na pewno mieli łatwiej, bo dużo wcześniej zaczęli. My zaczęliśmy bardzo późno. Wielokrotnie przypominałem o tym prezesowi - nie ukrywa czterokrotny mistrz świata. - Problem polega też na tym, że dziewczyny wykruszają się nam po drodze - dodaje. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź Małysz zaznacza, że skoki w ostatnim czasie bardzo się zmieniły. - Najlepsze zawodniczki na świecie wyglądają podczas skoku już niemal tak jak mężczyźni. Nawet FIS przyznaje, że jest ogromna przepaść między najlepszymi a resztą. Jest kilka zawodniczek skaczących po 120 m, a dwudziesta zawodniczka ląduje na 100 m - ze smutkiem stwierdza nasz były znakomity skoczek. Międzynarodowa Federacja Narciarska chciałaby widzieć Puchar Świata w skokach kobiet także na polskich skoczniach. - Dobrze się organizuje zawody, jeśli mamy gwiazdy, jak Kamil, Dawid, Piotrek czy Andrzej, gdy znajdują się sponsorzy i jest oglądalność. A co innego, gdy wystawiamy dziewczyny, które niekoniecznie zakwalifikują się do "30". Ciężko uzasadnić chęć zorganizowania takich zawodów - bezradnie rozkłada ręce Małysz. Z Oberstdorfu Waldemar Stelmach