Arena Lublin zapełniła się w 80 procentach na pożegnalny dla niej mecz turnieju (finał odbędzie się w Łodzi, a mecz o brąz w Gdyni). Największe pustki panowały na loży VIP, gdzie główną szychą był wiceprezydent Koreańskiej Federacji Piłki Nożnej Pang-Gon Kim. W odróżnieniu od VIP-ów dojechali kibice z gorącym dopingiem i piłkarze obu ekip z całą paletą efektownych zagrań. Wśród VIP-ów PZPN reprezentował szef wyszkolenia Stefan Majewski. - Głównym VIP-em jest jednak red. Mateusz Borek - mówił pół żartem, pół serio jego kolega z Polsatu Sport Roman Kołtoń. Obaj panowie oglądali mecz w towarzystwie lublinianina - Jacka Bąka - byłego długoletniego kapitana reprezentacji Polski, który był podporą kadry Leo Beenhakkera. Po awansie Korei do strefy medalowej do Polski dotarło dodatkowych kilkunastu dziennikarzy z tego kraju, a prawa transmisji ostatnich meczów ekipy Junghyonga Chunga wykupiły dwie pozostałe najważniejsze stacje w kraju, a ta pierwsza, państwowa, pokazywała zespół od początku MŚ w Polsce. M.in. dzięki MŚ U-20 w Lublinie nikt nie żałuje 140 mln zł wydanych na równie piękną jak tutejsza starówka Arenę Lublin. Oto w ciągu dwóch lat do dziewiątego pod względem wielkości polskiego miasta zawitała druga poważna impreza, po Euro 2017 U-21. Dzięki takiemu zapleczu, jakim jest Arena i przyległe do niej boiska, prędzej czy później do zawodowej piłki muszą wrócić Motor czy Lublinianka. Choć podczas hymnów głośniej śpiewali kibice z Korei Południowej, dopingiem rządzili ci z Ekwadoru. Wszyscy odziani w narodowe barwy, dobrze zorganizowani. Gościnność naszego kraju spodobała im się do tego stopnia, że w I połowie zaskandowali: "Polska! Dziękuję!", choć słowo "dziękuję" nie było łatwe dla nich do wypowiedzenia. Z kolei to, co pokazali piłkarze obu ekip, można określić krótko: "Supa Strikas Na Żywo!". Przyjęcia piłki lecącej za plecy piętą, w pełnym biegu i strzał w poprzeczkę (Leonardo Campana), setki dryblingów i sprintów, nieszablonowych rozegrań, wślizgów, żadnej kalkulacji, gry na czas, kunktatorstwa! Po to są właśnie rozgrywane MŚ dwudziestolatków - afirmacja pięknej, żywiołowej piłki, nieskrępowanej grą na czas i wybiciami w trybuny. Złą stronę futbolu objawił tylko raz argentyński trener Ekwadorczyków Jorge Celico, który w I połowie, jeszcze przy remisie 0-0, nie chciał oddać piłki Koreańczykom, chował ją pod marynarkę, by jego ekipa zyskała czas na ustawienie się, zanim Azjaci wykonają wrzut z autu. Zabieranie piłki pod pazuchę na nic się zdało. Do finału awansowali i tak żywiołowi, świetni technicznie i biegowo Koreańczycy. Kangina Lee z Valencii świat już zna (w Hiszpanii szkoli się od ośmiu lat, zaliczył trzy mecze w La Liga i jest wyceniany na 10 mln euro). Teraz poznaje pozostałych jego kolegów, na czele Jaehyaeonem Go i Junem Choi. Jak Koreańczycy doszli do finału? Pokonując Argentynę i RPA awansowali do 1/8 finału kosztem Portugalii, mimo że z nią przegrali. Ćwierćfinał zdobyli, rozprawiając się w azjatyckim pojedynku z Japonią (1-0), a wygrany konkurs rzutów karnych z Senegalem dał im awans do półfinału. Zatem ekipa Jungyong Chunga na pewno nie prześlizgnęła się do finału, tylko weszła z drzwiami. - Mamy zespół, w którym panuje team spirit; mamy Kangina i mamy świetnego trenera Chunga. To trzy filary tego sukcesu - tłumaczył Interii dziennikarz z Korei Południowej. W Europie występuje też stoper Kim Hyun Woo, który jest kolegą klubowym Damiana Kądziora w Dinamie Zagrzeb, ale na razie gra w rezerwach. - Mało kto już gra piątką obrońców? Może i tak, ale my w trakcie meczu zmieniamy warianty taktyczne i raz mamy ich pięciu, a gdy potrzebujemy przyspieszyć, przejść do ofensywy, to przechodzimy na czterech defensorów. Moja drużyna potrafi reagować podczas meczu. Nie na darmo pracuję z nią od dwóch lat, a moi poprzednicy, wedle tych samych zasad, prowadzili tych piłkarzy już jako dziesięciolatków. To owocuje: dziś jesteśmy świetnie zorganizowani na boisku - wyjaśnia tajniki koreańskiego sukcesu trener Jungyong Chung. Z Areny Lublin Michał Białoński, Piotr Jawor