Działo się wiele: faworyci odpadli w fazie grupowej (Portugalia), skazywani na pożarcie zagrali w finale (Korea Południowa), słabeusze zostali pożegnani z najwyższymi honorami (Tahiti), a w tym wszystkim pogubiła się nawet... pogoda. - Podczas meczu otwarcia miałem na sobie dwa swetry oraz kurtkę i dalej było mi zimno. A trzy tygodnie później finał oglądam cały zlany potem - uśmiechał się jeden z dziennikarzy.Wiele w naszym kraju przeszli też młodzi piłkarze. Jedni niespodziewanie spakowali się już po dziesięciu dniach, za to inni, wraz z obozem aklimatyzacyjnym, spędzili tu ponad miesiąc.- I przez ten czas Polacy na każdym kroku byli dla nas uprzejmi. Dobrze nas tu przyjęto, nigdy tego nie zapomnimy. Wywiozę stąd wiele dobrych wspomnień - zapewniał Jung-yong Chung, trener Koreańczyków po przegranym finale z Ukrainą.- Bardzo dziękuję Polakom, cały czas nas wspierali. Czuliśmy się tutaj jak w domu, na organizację nie mogę powiedzieć złego słowa - dodał wielki zwycięzca, Oleksandr Petrakow, selekcjoner Ukrainy.- Gianni Infantino był wniebowzięty. Jeszcze nigdy nie udało im się zorganizować tego typu turnieju bez jednej choćby wpadki organizacyjnej. W Polsce to było możliwe - relacjonował w rozmowie z Interią prezes PZPN-u Zbigniew Boniek, który wspólnie z prezydentem FIFA oglądał finał Ukraina - Korea Płd. Obaj panowie uczestniczyli też w ceremonii wręczenia medali. Serce biło bardzo mocno Sercem turnieju była Łódź, choć nie zamierzała się tym chwalić. Wjeżdżając do miasta od strony autostrady A1, a trzeba przyznać, że dojazd do stadionu Widzewa jest szybki, nie natrafiało się na żadną (!) reklamę turnieju, dziennikarze nie otrzymywali folderów czy materiałów promocyjnych, o reklamie miasta pod stadionem nie wspominając. Tymczasem Łódź nie jest potęgą na krajowym rynku turystycznym i podczas wizyty gości z kraju i ze świata mogła to próbować zmienić. Podczas spotkań Polaków obiekt wypełniał się jednak niemal do ostatniego miejsca, a najwyższa frekwencja była podczas meczu otwarcia, gdy piłkarzy Jacka Magiery wspierało 17463 fanów. I to właśnie kibice okazali się zwycięzcami turnieju, bo takiego dopingu nie mają nawet reprezentanci Polski na stadionie PGE Narodowym. Podczas meczów "Biało-Czerwonych" - niczym na siatkówce - bawił się cały stadion, a na przyjezdnych wrażenie robił doping prowadzony na cztery trybuny. Wrogość? Wulgaryzmy? Nie podczas tego turnieju. Co więcej - jednym z najważniejszych obrazków mistrzostw było podziękowanie polskich kibiców dla piłkarzy z Tahiti. Mieszkańcy wyspy należącej do Polinezji Francuskiej przegrali wszystkie mecze, nie strzelili nawet gola, stracili aż 14, ale po spotkaniu z Polakami choć przez chwilę mogli poczuć się jak główni bohaterowie turnieju. Kibice docenili ich ambicję oraz waleczność i długo żegnali piłkarskich półamatorów, dla których pewnie będzie to największy turniej w życiu. W siódmym niebie byli też Ukraińcy i to nie tylko dlatego, że w naszym kraju wywalczyli pierwszy Puchar Świata. - Polska to nasze serce, nasza historia i uważam ją za braterski kraj. Nieprzypadkowo wspólnie zorganizowaliśmy Euro 2012, wspaniałe mistrzostwa Europy. Jechaliśmy do Polski z nadzieją, że to będą nasze "ściany", nasz dom i tak Polska dała nam możliwość przejścia do historii, stać się mistrzami świata - powiedział Interii prezes Ukraińskiej Federacji Piłki Nożnej - Andrij Pawełko. - W ten sposób Polska pozostanie w historii ukraińskiego futbolu już na zawsze. Dziękujemy za to przyjęcie! Niepotrzebne obawy Podczas spotkań brakowało trochę fajerwerków okołomeczowych. Już sama ceremonia otwarcia wyglądała na przygotowywaną w ostatniej chwili, wokół stadionu i na obiekcie też niewiele się działo. Zamknięcie mistrzostw też niespecjalne - bez ceremonii, ze zwykłym wręczeniem medali. Słowem - jazda obowiązkowa.Do małego zgrzytu doszło po finale, podczas przemarszu piłkarzy Ukrainy z trofeum. W pewnym momencie grupa kilkudziesięciu kibiców przeskoczyła przez bariery ochronne, a uniemożliwić próbowało to kilku stewardów, w tym kobiety. Ochrony nie było, ale zamiast tego stadion otoczony był dziesiątkami wozów policyjnych i strażackich, jakby w Łodzi właśnie odbywały się derby, a nie turniej prowadzony w przyjaznej atmosferze.Przed finałem były obawy, że kibice wystraszą się tropikalnych temperatur i zrezygnują z przyjścia. Stadion jednak szczelnie się wypełnił, a bardzo liczne grupy kibiców z Ukrainy i Korei sprawiły, że był to finał pełną gębą. I to od A do Z, choć w Łodzi zastanawiano się, czy murawa wytrzyma takie natężenie spotkań. Wytrzymała i to bez większego uszczerbku. Medal w samotności Niewypałem okazało się za to powierzenie organizacji ważnych meczów MŚ Gdyni. Miasto kompletnie nie żyło turniejem, a największym problemem była frekwencja. To tam zanotowano najniższą - pojedynek Arabii Saudyjskiej z Mali nad morzem obejrzało zaledwie 1707 osób.Gdyńskich kibiców nie zmobilizował nawet fakt, że to na ich stadionie Polacy grali o ćwierćfinał. Na to spotkanie przyszło 10 232 kibiców, co oznacza, że blisko 5 tys. krzesełek pozostało pustych. Smutno wyglądał tam też mecz o trzecie miejsce. Zajęto niewiele ponad połowę krzesełek (8937 widzów), a Ekwadorczycy medale odbierali już niemal w samotności, bo znaczna część kibiców opuściła obiekt równo z końcowym gwizdkiem.Znacznie lepszą frekwencję, i to bez meczów Polaków, zanotowano np. w Bielsku-Białej. Na grupowym spotkaniu Portugalii z Argentyną zjawiło się blisko 12 tys. kibiców, czyli tyle, co na 3-4 ligowych meczach tamtejszego Podbeskidzia razem wziętych.Sporo ludzi obejrzało też mecze w Tychach i Lublinie, które stęsknione są wielkiej piłki. Np. na obiekcie, gdzie na co dzień występuje Motor, więcej kibiców było na meczu 1/8 finału Urugwaj - Ekwador niż w Gdyni na spotkaniu tej samej rangi między Polską a Włochami! Mimo pewnych niedociągnięć, turniej odbył się tak, jak każdy powinien - bez wpadek organizacyjnych, za to z niespodziankami piłkarskimi. I to nie tylko jeśli chodzi o rozstrzygnięcia, ale też poziom i atrakcyjność spotkań. - Naprawdę fajny turniej i to pod każdym względem. Polska dała radę - przyznał jeden z przedstawicieli FIFA.- Turniej był wspaniały, tak samo jak reprezentacje, które przebiły się do finału. Jedyne, czego mi brakowało, to Brazylia, która się do Polski nie zakwalifikowała, a Portugalia odpadła w fazie grupowej. Ukraina wygrała, bo była najbardziej regularna - powiedział Interii Jose Roberto Gama de Oliveira, znany lepiej jako Bebeto - mistrz świata z 1994 r. Piotr Jawor, Michał Białoński, Łódź