- W naszej ojczyźnie jest godz. 6 rano, mecz zaczął się po godz. 3 nad ranem i wiem, że mimo tak nietypowej roli oglądały go tłumy rodaków. Chciałem im podziękować za to wsparcie, czuliśmy je i właśnie dla nich wygraliśmy ten mecz! Przed nami finał. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by go wygrać - zaczął Chung. Jak przystało na dżentelmena, komplementował Ekwador za świetne ataki i obronę. - Mieliśmy nieco ułatwione zadanie, gdyż przed MŚ w Polsce pokonaliśmy Ekwadorczyków w meczu towarzyskim. Dzięki temu nabraliśmy pewności siebie i poznaliśmy słabsze strony rywala. To nam pomogło w odniesieniu tego historycznego awansu do finału - komentował. Zdradził, że jego ekipa odnosi sukcesy nie tylko dzięki dobrej grze, ale też przy pomocy elastyczności taktycznej. - Mało kto już gra piątką obrońców? Może i tak, ale my w trakcie meczu zmieniamy warianty taktyczne i raz mamy ich pięciu, a gdy potrzebujemy przyspieszyć, przejść do ofensywy, to przechodzimy na czterech defensorów. Moja drużyna potrafi reagować podczas meczu. Nie na darmo pracuję z nią od dwóch lat, a moi poprzednicy, wedle tych samych zasad, prowadzili ich już jako dziesięciolatków. To owocuje: dziś jesteśmy świetnie zorganizowani na boisku - cmokał z zachwytu. - Dostrzegam postępy każdego z tych chłopaków. Największe jednak poczynili na turnieju w Polsce. Dzięki treningom, meczom na najwyższym poziomie, a także analizom wideo. Każda minuta spędzona na tych MŚ rozwija nas jako zespół i każdego z zawodników z osobna - tłumaczył trener. - Kluczowe było stworzenie ducha zespołu, wkomponować weń nie tylko tych, którzy grają na co dzień w Korei, ale także zawodników występujących w Europie Kangina Lee i Hyun Woo Kima. To się nam udało. Jestem spokojny o to, że jeśli zagramy na co najmniej takim poziomie w finale, to będziemy mieli powody do radości - ma nadzieję. Chung wyjaśnił też, skąd taka zmiana w taktyce i ofensywne nastawienie zespołu na mecz z Ekwadorem, skoro we wcześniejszych meczach jego ekipa starała się grać z kontry. - Zawodnicy sami do mnie przyszli i poprosili, abyśmy wyszli trochę wyżej, zagrali śmielej, zaatakowali. Zgodziłem się. To poskutkowało - przyznał, zaskakując wszystkich. Z Lublina Michał Białoński, Piotr Jawor