- Młody, oddawaj tę rakietkę i spadaj stąd - w ten sposób na zgrupowaniu reprezentacji Polski do grającego w tenisa stołowego rudowłosego młokosa zwrócił się legendarny Kazimierz Deyna. 99 na 100 bez szemrania rakietę by oddało, by nie psuć sobie układów z liderem "Biało-Czerwonych". 99, ale nie on.- Ani mi się śni, z jakiej racji mam ci oddawać. Ja tu przecież gram - odparł czupurnie młokos. Był nim 20-letni Zbigniew Boniek. - Dla mnie Zbyszek Boniek jest piłkarzem kompletnym. Po pierwsze, miał bardzo silną psychikę, był zawsze pewny siebie i nie pękał przed żadnym przeciwnikiem. Podejmował walkę ze wszystkimi. Potrafił się świetnie skoncentrować i grał bardzo dobrze w najważniejszych meczach. Był dobrym duchem naszej reprezentacji. Jednym podpowiadał, innym pomagał - to od strony czysto psychicznej - opowiada w rozmowie z serwisem eurosport.interia.pl legendarny selekcjoner Antoni Piechniczek, pod którego skrzydłami "Zibi" w kadrze błyszczał najbardziej i wyrósł na czołowego piłkarza świata. Na chwilę przerwijmy maestro Piechniczkowi i cofnijmy się o kilka lat, przenieśmy do Bydgoszczy, gdzie młody Boniek się wychował, poszedł w ślady ojca Józefa, który był piłkarzem Zawiszy, a w ekstraklasie grał dla bydgoskiej Polonii.Zbyszek trafił również do Zawiszy z unikalnym talentem, a dodatek czupurny, zadziorny, nieustępliwy nie poddający się nawet gdy jego zespół przegrywał 0-3. W juniorach Zawiszy Zbysia ukształtowali Leszek Rzepka i Konrad Kamiński. Pierwszy przełom w życiu Bońka nastąpił 20 października 1973 roku. Uczeń trzeciej klasy liceum ogólnokształcącego dostał wezwanie od trenera pierwszego zespołu Ignacego Ordona na mecz drugoligowy Zawiszy ze Stoczniowcem Gdańsk. Tak licealista zadebiutował w dorosłym futbolu. Na treningach pot lał się z niego strumieniami, tym bardziej, że sztab szkoleniowy przygotował dla niego specjalną ścieżkę przyspieszonego rozwoju fizycznego.- Synku, chodź no tu! Musimy cię wzmocnić, bo nóżki masz jak sarenka. Widzisz te 10 płotków? Będziesz dwa razy w tygodniu wykonywał 10 serii przeskoków nad nimi - zaordynował jeden z asystentów Ordona. I Boniek, z nogami podkulanymi pod klatkę piersiową skakał. Najpierw mozolnie, rozkręcał się jak tuwimowska "Lokomotywa", ruszająca jak żółw ociężale.- Po dwóch tygodniach terapii płotkowej przeskakiwanie nad nimi nie sprawiało mi żadnych problemów, robiłem to jak automat: "pak, pak, pak, pak", mogłem nad nimi śmigać nawet bokiem - opowiada nam dzisiaj Boniek.Kto wie, czy te ćwiczenia nie przyczyniły się do tego, że już później, przez całą karierę miał dynamit w nogach i przeprowadzenie rajdu przez dwie trzecie boiska, zakończonego mocnym strzałem do bramki było dla niego chlebem powszednim. Piekł go w barwach Zawiszy, Widzewa, Juventusu, Romy, a przede wszystkim reprezentacji Polski. Ponownie oddajmy głos maestro Piechniczkowi: - Jeśli idzie o cechy motoryczne, to Boniek był bardzo szybki (trener frazę "bardzo szybki" powtórzył dwukrotnie - przyp. red.), po drugie miał doskonałą wytrzymałość szybkościową, czyli tak samo szybki był w pierwszej minucie i ostatniej, jak trzeba było - charakteryzuje znakomity selekcjoner. W seniorach Zawiszy rozegrał 49 meczów, zdobył 15 bramek. Na wielkie wody wypłynął jednak dopiero w Widzewie, gdzie trafił latem 1975 r. i to był jego drugi punkt zwrotnym w karierze Zbyszka. 16 sierpnia 1975 roku zadebiutował w ekstraklasie, w 4. Kolejce Widzew przegrał w Bytomiu z Szombierkami 1-3. 19-latek z Bydgoszczy nie zawiódł jednak trenera Leszka Jezierskiego. Odtąd Jezierski stawiał w każdym meczu na rudowłosego pomocnika, z korzyścią dla zespołu. Pod trenerską opieką Bronisława Waligóry Boniek został uznany przez "Piłkę Nożną" za najlepszego piłkarza Polski (1978), pierwsze mistrzostwo Polski świętował z trenerem Jackiem Machcińskim, drugie - z Władysławem Żmudą. Dla Widzewa Bońkowi pozostał wielki sentyment i nic dziwnego, bo dla tego odradzającego się dzisiaj klubu zdobył 50 goli, w czym lepsi byli tylko jego wielki druh Włodzimierz Smolarek i grający w Łodzi w późniejszym okresie Marek Koniarek. Zadebiutował u Orłów Górskiego W kadrze zdążył zadebiutować jako dwudziestolatek w 1976 r., w Orłach Kazimierza Górskiego. 24 marca, w świątyni polskiego futbolu - na Stadionie Śląskim podejmowaliśmy towarzysko Argentynę. Trener Górski wystawił go w pomocy, u boku takich sław: Deyna, Lesław Ćmikiewicz, Grzegorz Lato. Boniek grał do 64. min. Zszedł przy stanie 1-1, spotkanie przegraliśmy 1-2, bramkę dla Orłów zdobył Kazimierz Kmiecik. Po raz pierwszy "Zibi" na mundial pojechał w 1978 r., w ekipie Jacka Gmocha, gdy cały świat w nas widział głównego faworyta turnieju, jednak selekcjoner sporo mieszał składem. Np. silnego już wówczas Bońka trzymał na ławce w pierwszym meczu z Niemcami (0-0), by wpuścić dopiero w 79. min za Włodzimierza Lubańskiego. 10 czerwca gwiazda rozbłysła, "Zibi" trafił dwukrotnie do siatki Meksyku, trzeciego gola dorzucił Deyna i Orły wygrały 3-1. Wyszliśmy z grupy, ale przegraliśmy 0-2 z Argentyną, która zdobyła mistrzostwo świata. Polska ukończyła turniej na miejscach 5-8, co wówczas uznano za porażkę. Dziś taki wynik zadowoliłby większość kibiców.W reprezentacji najwyższe loty Boniek osiągnął pod skrzydłami Antoniego Piechniczka, szczególnie na MŚ 1982 r., których był wielkim bohaterem. Najwyższe loty u Antoniego Piechniczka Latem 1982 r. W Polsce panował stan wojenny, godzina milicyjna, kartki, w sklepach na półkach stał tylko ocet, reszta w zależności od tego, jak dowieźli, osiągalna po odstaniu w kilkugodzinnej kolejce. Smutno, szaro, nieciekawie. To szare tło rozweseliła fabryka piłkarskich marzeń Piechniczka, z Bońkiem w roli głównej! Dwie asysty: przy golu Grzegorza Laty na 2-0 i Andrzeja Buncola na 4-0 plus gol na 3-0. Taki był wkład Bońka w pierwszą spektakularną wygraną "Biało-Czerwonych" na hiszpańskim mundialu. - Jaka była moja najpiękniejsza bramka w karierze? Asysta przy golu Andrzeja Buncola w meczu z Peru. Żaden mój gol nie przyniósł mi takiej radości jak tamto podanie piętą - podkreślał wielokrotnie w rozmowie z nami Boniek. Moment, gdy jego przyjaciel Buncol huknął pod poprzeczkę, a później na klęczkach padli sobie w objęcia, zapadł mu w głowie na całe życie. Przeżyjmy to jeszcze raz: Hat-trick w meczu z silną wtedy Belgią to pewnie najlepszy występ "Zibiego" z Białym Orłem na piersi. Występ, który wygonił na podwórka, do pogoni za piłką setki tysięcy Polaków, napełnił ich dumą. Boniek grał jak natchniony, zresztą nie tylko on, bo Włodzimierz Smolarek, Grzegorz Lato, Buncol, Janusz Kupcewicz i inne Orły Piechniczka także! Czy Polska mogła zostać wówczas mistrzem świata? Nigdy się nie dowiemy.- Gdyby w półfinale Włosi musieli sobie radzić bez Paolo Rossiego, a ja mógłbym grać to mecz byłby zupełnie inny - mówi Boniek z przekonaniem. Tylko szkocki sędzia Robert Valentine wie, dlaczego ukarał lidera Orłów żółtą kartką w meczu z ZSRR, przez co Boniek musiał pauzować w półfinale z Włochami, a w konsekwencji nasze szanse na historyczny awans znacząco zmalały. Przegraliśmy 0-2. Teraz, z perspektywy ponad 35, Boniek sam się zastanawia nad tym, czy szkocki arbiter nie był przez kogoś zmotywowany, by upolować kartką oznaczającą zawieszenie najlepszego wśród Polaków. - Piłka wtedy była bardziej skorumpowana, sędziowie też. Uważam, że Valentine miał interes w tym, żeby mnie ukarać żółtą kartką, bo było wiadomo, że jak wygramy, to wpadniemy na Włochów. Włosi pewnie powiedzą, że mój udział w tym meczu i tak by nic nie zmienił, ale ja tego nie wiem. Przypadkowo zderzyliśmy się z zawodnikiem rosyjskim pod koniec meczu i obaj dostaliśmy po kartce. Zadrę mam niesamowitą - nie kryje Boniek w rozmowie z Romanem Kołtoniem z Polsatu Sport. Juve i bello di notte W kwietniu 1982 r., a więc jeszcze przed MŚ Juventus Turyn, budując światową potęgę, postanowił kupić z Widzewa Bońka za rekordowe wówczas 2,3 mln dolarów. Gdyby przełożyć to na dzisiejsze stawki, to mówilibyśmy pewnie o kwocie rzędu 70-80 mln euro. W tym samym letnim okresie transferowym Barcelona wykupiła z Boca Juniors Diego Maradonę za 5 mln dolarów i był to światowy rekord transferowy. Dziś wynosi on 222 mln euro, a Boniek szedł do Widzewa za niemal 50 proc. rekordowej kwoty.W Juventusie Boniek spotkał nie tylko kilku mistrzów świata z Rossim na czele, ale też Michela Platiniego, z którym stworzył najlepszy duet na świecie. Z boiskową parą Platini - Boniek mogli się równać tylko Kenny Dalglish i Ian Rush, którzy doprowadzili Liverpool do europejskiego prymatu w 1984 r. Boniek z Platinim i całe Juve okazali się lepsi rok później, pokonując w finale Ligi Mistrzów na belgijskim Heysel właśnie Liverpool 1-0, po golu Platiniego. Boniek przyjaźni się z Platinim do dziś i nie odwrócił się od niego po oskarżeniach o korupcję.Kto wie czy najlepszym występem klubowym Bońka nie był mecz u Superpuchar Europy rozegrany 16 stycznia 1985 r. na Stadio Olimpico w Rzymie. Juventus pokonał Liverpool 2-0, a "Zibi" strzelił obie bramki. Szkoda tylko, że w Polsce nikt tego meczu nie mógł obejrzeć, nie było transmisji w TVP. Skrót spotkania zaprezentowano jedynie nazajutrz po "Dzienniku telewizyjnym".We Włoszech panował już wtedy zwyczaj gry wieczorową porą, przy sztucznym oświetleniu. Boniek błyszczał na stadionach, stąd określono go mianem "Bello di notte" "Piękno nocy". W reprezentacji Polski prowadziły go legendy Górski, Piechniczek, w Juventusie trenował go słynny Giovanni Trapattoni. Boniek dużą estymą darzy każdego z nich. Zapytany jednak przez nas o najlepszego trenera w życiu odpowiada:- Moim najlepszym trenerem była rodzina, bo to ona mnie ukształtowała i wspierała - nie ma wątpliwości. Poproszony o motto życiowe, chwilę się zastanawia i mówi:- Upór w dążeniu do celu i zdrowa ambicja, taka która nie przeszkadza w życiu innym. Na koniec dalsza część charakterystyki Bońka autorstwa maestro Piechniczka:- Gdy idzie o wyszkolenie technicznie, to nie trzbe go specjalnie rekomendować, gdyż wszyscy wiedzą, że był obdarzony i dobrym dryblingiem, i dobrym prowadzeniem piłki na pełnej szybkości. Miał też dobry strzał, dobrze grał w powietrzu głową, dobrze grał ciałem. Z wszystkimi arkanami techniki był za pan brat - podkreśla eks-selekcjoner. - Gdy idzie o przygotowanie taktyczne, to ono bezpośrednio wiąże się z psychiką, ale chciałbym podkreślić, że to był przykład zawodnika uniwersalnego, który potrafił grać na paru pozycjach. Boniek grał najczęściej w linii środkowej i to w otoczeniu fantastycznych piłkarzy, że wystarczy przypomnieć takiego asa, jakim był Platini. W naszej reprezentacji współpracował i z Kazikiem Deyną, a później z Kupcewiczem, Buncolem, Matysikiem w mojej drużynie - wylicza pan Antoni. - W prowadzeniu był bardzo sumienny. Nigdy nie można było zarzucić, że się wałkoni czy obija na treningu. Jeśli poznał, że człowiek zna się na rzeczy, że jest dobrym trenerem, a miał ich przecież kilkunastu, a widział, że dany szkoleniowiec potrafił znaleźć wspólny język z drużyną, to stawał się jego człowiekiem. Piłkarzem, który w wielu sprawach trzymał stronę trenera i na swój sposób walczył o jego autorytet, starał się pomóc - uczciwie, nie na wyrost chwali Bońka Piechniczek. Na koniec wybitny selekcjoner przypomina, że jego wybitny podopieczny "z Juventusem zdobył Puchar Europy Ligi Mistrzów i Puchar Świata". - Z czystym sercem rekomenduję Zbyszka Bońka na polskiego piłkarza wszech czasów, choć zdaję sobie sprawę, że skala trudności jest duża - kończy Antoni Piechniczek. Michał Białoński