Był typem napastnika, o którym zwykło się mówić, że miał jedną okazję, ale potrafił zdobyć dwie bramki. Piekielnie skutecznym. Ale był też jedynym w dziejach piłkarzem, który najpierw stał się "Aniołem", a potem "Diabłem". Mówiąc obrazowo - zdolnym na boisku do wszystkiego. Warto wyjaśnić genezę tych niecodziennych, skrajnie różnych przydomków. "Aniołem" stał się jeszcze w rodzinnym Gdańsku, w Polonii, pod koniec lat sześćdziesiątych, podczas pierwszego w karierze zimowego obozu. "Koledzy przyuważyli, że zwykle śpię na plecach ze splecionymi na klatce piersiowej dłońmi. A że miałem zapuszczone blond włosy, to śmiali się, że wyglądam jak aniołek. I tak się przyjęło" - wspominał w swojej książce, wywiadzie-rzece, napisanej z Jackiem Kurowskim. Przeistoczenie w "Diabła" nastąpiło kilka lat później, we wrześniu 1973, już na boisku, w meczu młodzieżówki przeciwko zachodnim Niemcom. Po pierwszej połowie Polacy przegrywali 0-2, gdy trener Strejlau wygarnął w przerwie każdemu z osobna, co mu się nie podoba. "Podchodzi, wskazuje palcem i gnoi. Staje przede mną i mówi: Do ciebie mam taką prośbę: przejdź teraz na lewe skrzydło i, kur..., nie przeszkadzaj nam grać! Jak sam nie chcesz nic robić, to chociaż nie przeszkadzaj innym!". Po tych słowach Szarmach, jak wspomina, miał coś do udowodnienia, więc gdy Kmiecik ładnie dośrodkował, a on strzałem głową strzelił pięknego gola, nie posiadał się z radości. "Ależ gol! Trafiłem w same widły! Jurek Kasalik biegnie w moją stronę i wrzeszczy: Jaki to Anioł?! Toż to diabeł, nie anioł! Taką bramkę to tylko diabeł może strzelić!" W takich okolicznościach Szarmach został "Diabłem". Też się przyjęło. A przecież długo nic nie zapowiadało, że będzie w kadrze narodowej aż tak piekielnie skuteczny. Na mundialu w Niemczech jego talent eksplodował, owszem, ale wystawienie go w składzie na pierwszy mecz z Argentyną było jedną z największych niespodzianek. Także dla zawodnika. To zresztą przykład jednej z najbardziej błyskotliwych karier. Gdy dwa lata wcześniej Polacy zdobywali mistrzostwo olimpijskie, Szarmach dopiero debiutował w Zabrzu w oficjalnym meczu w barwach Górnika. Gdy drużyna heroicznie walczyła o awans na Wembley, on siedział na trybunach, jako reprezentant młodzieżówki, choć w niej... zagrał przeciwko Anglikom jedynie w ostatnich minutach. Akurat z tym wydarzeniem wiąże się pewna anegdota, bo trener Strejlau dostał jasne wytyczne od selekcjonera Górskiego: miał oszczędzać młodego napastnika, który był przymierzany do pierwszego składu w miejsce narzekającego na uraz Gadochy. Nie wolno mu było "z nikim się zderzyć" i miał surowy zakaz "podjęcia walki" (!). Paradoks polega na tym, że "Diabeł" nie zagrał ani na Wembley, ani w żadnym oficjalnym meczu przed mundialem pod wodzą Kazimierza Górskiego. Jedynie w sparingu (z Fortuną Dusseldorf) i w drużynie młodzieżowej podczas rekonesansu na... Haiti. To też jeden z osobliwych przypadków, bo Szarmach pojechał tam w podwójnej roli. Podczas pierwszego meczu z późniejszymi rywalami na mundialu trener Strejlau posadził go na ławce, dał kartkę i długopis i kazał... robić notatki. Napastnik miał się przyglądać jak grają poszczególni rywale, jak się ustawiają przy stałych fragmentach gry i jak działa obrona. Z zadania wywiązał się znakomicie, bo nie tylko strzelił gola, pojawiając się na boisku na ostatni kwadrans i wykorzystując całą zdobytą wiedzę, ale już na mistrzostwach świata wbił Haitańczykom hat tricka! Jeśli jednak pamiętamy "Diabła" z tamtych mistrzostw, to jeszcze bardziej z powodu pięknego gola głową przeciwko Włochom po milimetrowym podaniu Kasperczaka, późniejszego kolegi ze Stali Mielec. Dino Zoff, mimo efektownej figury akrobatycznej, był bezradny. Tak rodziła się legenda. Nie miał jednak Szarmach szczęścia w kluczowych spotkaniach. Przeciwko Niemcom w "meczu na wodzie" nie zagrał z powodu kontuzji, której nabawił w starciu z Jugosłowianinem Karasim, na igrzyskach w Montrealu został wprawdzie królem strzelców (6 goli), ale przegraliśmy w finale z NRD, na mundialu w Argentynie selekcjoner Gmoch tak mieszał w składzie, że drużyna była podzielona i rozbita, a "Diabeł" trafił do siatki jedynie z Peru. Wreszcie mistrzostwa w Hiszpanii. Trener Antoni Piechniczek nie darzył Szarmacha zaufaniem, zapowiedział mu, że wziął go jedynie za zasługi, a na decydujący mecz w półfinale z Włochami, mimo zawieszonego za kartki Bońka, wysłał... na trybuny. Napastnik przyznał później, że tamten turniej to był "największy koszmar w jego karierze". Gdy strzelił gola w ostatnim spotkaniu wygranym z Francją (3-2), o III miejsce, na twarzy nie pojawił się nawet cień zadowolenia. Niezależnie od takiego zakończenia, czołowe miejsce Szarmacha w historii polskiej piłki jest bezsprzeczne. Dodatkowo wzmacniają je osiągnięcia klubowe. W Górniku Zabrze był postrachem na ligowych boiskach wspólnie z Lubańskim, w Stali Mielec - z Latą i Kasperczakiem. Gdy odszedł wreszcie do Auxerre (także po oryginalnych zabiegach legendarnego trenera Guy Roux), został tam najlepszym strzelcem w dziejach klubu (94 gole!) i pierwszym nauczycielem Erika Cantony. Dobre słowo od "Kinga", a ten nie żałował pochwał dla Polaka, ma swoją wymową. Andrzej Szarmach (urodzony 3 października 1950) Kariera 1966-69 - Polonia Gdańsk 1969-72 - Arka Gdynia 1972-76 - Górnik Zabrze 1976-80 - Stal Mielec 1980-85 - Auxerre 1985-87 - Guingamp 1987-89 - Clermont Foot 1989-91 - Chateauroux 1991-95 - Angouleme Sukcesy 3. miejsce na mistrzostwach świata w RFN (1974) i Hiszpanii (1982); wicemistrz olimpijski (1976); król strzelców na igrzyskach olimpijskich w Montrealu (1976, 6 goli); wicekról strzelców na mistrzostwach świata w RFN (1974, 5 goli); najlepszy obcokrajowiec ligi francuskiej w plebiscycie France Football (1981, 1982) Autor: Remigiusz Półtorak