To mogło skończyć się zupełnie inaczej. Bez nerwów, szoku i niedowierzania. Bez skandalu. A być może nawet z innym mistrzem świata. Mówiąc pół żartem, wszystko przez... Gigiego Buffona. Gdyby chwilę wcześniej jego znakomita parada nie zatrzymała piłki po kapitalnym uderzeniu główką Zidane'a, Włosi mogli już nie wrócić z dalekiej podróży. Po uderzeniu główką Zidane'a... Pierwszym, ale nie ostatnim. Minęło zaledwie kilka minut, gdy Francuz po drugiej stronie boiska zaatakował ponownie, choć tym razem bez piłki. Prosto w klatkę piersiową Włocha Materazziego. Z zaskoczenia. Precyzyjnie. Z byka. Była dogrywka finałowego meczu o mistrzostwo świata w Berlinie w 2006 roku. Piłkarze z Włoch i Francji mieli już w nogach 110 minut walki, taktycznych szachów i coraz mniej sił, a na tablicy Stadionu Olimpijskiego wciąż widniał wynik 1-1. Jedna akcja niechybnie mogła spowodować zadanie ostatecznego ciosu i przesądzić o tytule mistrzowskim. Czwartym dla "Azzurrich" albo drugim dla "Les Bleus". Tak czy inaczej dla "niebieskich". I wtedy doszło do jednej z najbardziej niezrozumiałych, dramatycznych i brzemiennych w skutkach sytuacji w finale mistrzostw świata. Zidane, kapitan Francuzów i najlepszy piłkarz na tym turnieju, w kluczowym momencie wykluczył się sam, zostawiając kolegów na placu boju. Uderzając głową w Materazziego, nie zostawił sędziemu Elizondo żadnego wyboru, nawet jeśli najbardziej paradoksalne w tej sytuacji jest to, że argentyński arbiter nie widział całego zajścia. Jego asystent na linii również, bo gra toczyła się już w innej części boiska. Innymi słowy, słuszna decyzja o wyrzuceniu Zidane'a zapadła po konsultacji z sędzią technicznym i na podstawie obrazu wideo, czyli zgodnie z przepisami, które... długo jeszcze wówczas nie obowiązywały. Nikt nie myślał o VAR-ze, o powtórkach, ani o oficjalnym wspomaganiu sędziego nowoczesną technologią. Aby dobrze zrozumieć kontekst tamtego uderzenia z byka (Francuzi ochrzcili je jako "coup de boule"), konieczne jest jednak trochę szersze spojrzenie. To był ostatni mecz Zidane'a w karierze. Francuz już dużo wcześniej zapowiedział, że kończy przygodę z piłką, ale zapewne jedynie w marzeniach wyobrażał sobie, że potrwa ona na mundialu w Niemczech aż tak długo. Tym bardziej, że podopieczni Domenecha mieli ogromne kłopoty, aby wyjść z grupy i dopiero konieczne dwubramkowe zwycięstwo nad Togo wypchnęło ich do fazy pucharowej. Selekcjoner powtarzał wprawdzie jak mantrę, że "spotykamy się 9 lipca", w dzień finału w Berlinie, ale wyglądało to tylko na pobożne życzenie. Pożegnanie chwytające za serce Gdy przed mistrzostwami świata Zizou żegnał się z madrycką publicznością, w końcówce sezonu ligowego, kamera towarzyszyła mu niemal przez cały dzień. Jemu i całej rodzinie. Powstał z tego wart uwagi film dokumentalny, pokazujący reakcje samego zawodnika, emocje najbliższych, którzy siedzieli na trybunach i momentami - a nawet częściej - chwytający za serce. Takie było pożegnanie z futbolem w klubie. Ale zostawała reprezentacja, a w niej chęć odciśnięcia jeszcze jednego piętna. Na zawsze. Na mundial jechał zatem Zidane w glorii najlepszego zawodnika dekady (może tylko brazylijski Ronaldo mógł z nim walczyć o to miano), ze świadomością, że to już koniec i z chęcią zapisania jak najpiękniejszej karty w historii. I rzeczywiście, po bardzo słabym początku, nagle wszystko się zmieniło. Od fazy pucharowej ta "stara" Francja, przepełniona zawodnikami po przejściach, zaczęła grać nadspodziewanie dobrze, a jej kapitan jakby przeżywał drugą młodość. Na pierwszy ogień poszła Hiszpania. Co więcej, ci sami kibice i dziennikarze z Madrytu, którzy dzisiaj hołubią go za to, co osiągnął jako trener, wygrywając trzecią z rzędu Ligę Mistrzów dla Realu, chcieli wówczas, aby jak najszybciej pożegnał się z turniejem. Apogeum tej gorączki nastąpiło tuż przed meczem. Marca, dziennik sprzyjający przecież Realowi i jego zawodnikom, dał wtedy słynny tytuł na pierwszej stronie: "Wyślemy Zidane'a na emeryturę" (Vamos a jubilar a Zidane). Francuz zamknął jednak usta żądnym sukcesu młodym Hiszpanom, dobijając ich jeszcze w ostatniej minucie meczu po znakomitej indywidualnej akcji. Skończyło się na 3-1. Ćwierćfinał z broniącą tytułu Brazylią był już popisem tylko jednego aktora. Tak naprawdę można było zastanawiać się wówczas, czy przypadkiem to Zidane nie jest Brazylijczykiem, bo technicznie wspiął się w tamtym spotkaniu na wyżyny, zostawiając "Canarinhos" w cieniu. Niewielu kibiców pamięta również, że to mecz, w którym Zizou jedyny raz w karierze asystował w kadrze przy golu Thierry'ego Henry'ego. Potem był jeszcze półfinał z Portugalią, z decydującym golem Zidane'a, a jakże, i wreszcie finał, który rozpoczął się w sposób dla niego wymarzony, ale też zaskakujący. Tylko wielcy zawodnicy, mający na dodatek ogromną wiarę we własne umiejętności, zdecydowaliby się w takim momencie na strzał z karnego a la Panenka. Tak właśnie Zidane zaskoczył Buffona. "On już jest ugotowany. Rozumiesz? U-go-to-wa-ny!" Zanim doszło do punktu kulminacyjnego, wydarzyła się jeszcze jedna kontrowersyjna sytuacja, choć w telewizji niezbyt dobrze widoczna. Jej kulisy ujawnił po latach lekarz reprezentacji Jean-Pierre Paclet. W 80. minucie, po zderzeniu z Cannavaro, Zidane tak niefortunnie spadł, że pojawiły się poważne problemy z barkiem. Doktor miał do wyboru dwie możliwości - albo zgodnie ze sztuką nakazać zmianę kontuzjowanego gracza, żeby zrobić prześwietlenie barku albo próbować go nastawić, wiedząc, że chodzi o szczególnego zawodnika, szczególny mecz i w ogóle szczególny moment. Fizjoterapeucie, który wbiegł z nim na boisko nakazał, aby podszedł jak najbliżej, zasłonił go, żeby w telewizji nie było widać, a w tym czasie on zajmował się barkiem Zidane'a. Miał wprawę w tego typu urazach, ale stawka, nerwy, napięcie... W tym samym momencie za jego plecami stanął Materazzi i zaczął mu wymyślać. "Do niczego się nie nadajesz, gówniany doktorze. On już jest stary i ugotowany. Rozumiesz? U-go-to-wa-ny!", mówił, mając na myśli Zidane'a. Mimo tych uwag, nastawienie barku się udało. Francuski kapitan dostał tylko polecenie, aby nie podnosić za bardzo ręki, bo kontuzja może się odnowić. To wszystko było jednak wcześniej. Dużo wcześniej. Powiedzielibyśmy wręcz, że przestało mieć znaczenie w obliczu tego, co wydarzyło się w 110 minucie. Ale właśnie, co tak naprawdę się wydarzyło? Albo inaczej - jak Materazzi sprowokował Francuza, doprowadzając go do takiej reakcji? To historia, która wciąż jest owiana mgiełką tajemnicy, przynajmniej w części. Choć wiele wskazuje na to, że zaczęło się od... koszulki. Materazzi był "mistrzem" w grze podjazdowej, wiedział, gdzie złapać i jak sprowokować. Gdy po kolejnym takim szarpaniu na koszulkę, Zidane dość lekceważąco mu zaproponował: "Jeśli tak bardzo ją chcesz, nie przejmuj się, dam ci na koniec meczu", odpowiedź była bardziej niż prowokacyjna. To wiadomo na pewno, mimo że dokładne słowa, które padły ciągle pozostają sekretem. "Wolę bardziej twoją siostrę" - to jedna z prawdopodobnych wersji (do obrażania kobiet z jego rodziny, także mamy, nawiązywał potem sam Francuz), choć specjaliści od odczytywania mowy na podstawie ruchu warg doszukiwali się jeszcze epitetów w stylu "skur...syna terrorysty". Thuram: "Jeśli nie wygraliśmy, to przez ciebie" Tuż po mundialu wyszła we Włoszech książka pod znamiennym tytułem "249 zdań, które mogłem powiedzieć Zidane'owi", a wśród możliwych propozycji takie oto: "Od kiedy Foucault nie żyje, francuska filozofia jest żałosna"... Nikomu jednak nie było do śmiechu. Słowa bezradności nieżyjącego już komentatora francuskiej telewizji wciąż pobrzmiewają w uszach. "Nie Zinedine, nie dzisiaj, nie teraz, nie po tym wszystkim, co zrobiłeś..." W szatni, po przegranych karnych, atmosfera była oczywiście grobowa, ale warto zauważyć, że selekcjoner Domenech zachęcił swoich podopiecznych, aby oklaskami podziękowali Zidane'owi za cały turniej. Potem publicznie rozgrzeszył go też prezydent Jacques Chirac. Taki był klimat, choć ten obraz nie do końca okazał się sielankowy. Doktor Paclet przywołuje w swojej książce, jak zdruzgotany Zidane usłyszał od Thurama, jeszcze w szatni: "Jeśli nie wygraliśmy, to przez ciebie". Sam zawodnik po raz pierwszy skomentował publicznie te wydarzenia dopiero po trzech dniach. W Canal+ mówił, że gest, który zrobił na pewno nie jest godzien pochwały, że trudno go wybaczyć, że przeprasza dzieci i ich wychowawców za to, co zobaczyli, bo to nie jest przykład do naśladowania. Ale nigdy publicznie nie wyraził skruchy wobec swoich kolegów, których być może pozbawił tytułu mistrza świata. Nigdy też nie wspomniał, że żałuje swojego czynu. "Nie mogę żałować, bo to by oznaczało, że Materazzi miał rację, gdy mówił do mnie te słowa". Uderzenie Włocha to jedno, ale obraz Zidane'a podążającego samotnie do szatni, tuż obok wystawionego Pucharu Świata, ze wzrokiem wbitym w murawę, pozostanie już na zawsze jednym z najbardziej charakterystycznych momentów w historii mundialu. Patrząc dzisiaj na Francuza, aż trudno uwierzyć jaką przeszedł zmianę - od genialnego, ale jednocześnie porywczego piłkarza, do trenera, który emanuje spokojem w każdej sytuacji. Zaskakująca metamorfoza. Remigiusz Półtorak Tajemnice mundialu - zobacz inne opowieści o pasjonującej historii mistrzostw świata