Francja wróciła z Argentyny w 1978 roku bez sukcesów sportowych, już po pierwszej rundzie, ale przygody, które ją spotkały po drodze były tak niezwykłe, że aż trudno w nie uwierzyć. Od krótkiego uprowadzenia selekcjonera, do występu w koszulkach koloru... zielonego. Jedyny raz w historii. A w międzyczasie była jeszcze kłótnia o kasę ze sponsorem i zakrywanie charakterystycznych trzech pasków na korkach. Ekipa, w której poważną międzynarodową karierę zaczynał Michel Platini, przeszła w ciągu dwóch tygodni niemal przez wszystkie stany ducha. Najpierw był strach, potem entuzjazm, złość, rezygnacja, wreszcie niedowierzanie. Towarzyszyły im wydarzenia, które nawet mimo słabego wyniku na boisku przeszły do historii. Zaczęło się od szoku. Sytuacja polityczna była napięta. Głosy nawołujące do bojkotu imprezy organizowanej przez dyktaturę generała Jorge Videli i mającej a priori służyć wzmocnieniu reżimu, coraz głośniej dawały o sobie znać. Sceny jak z filmu gangsterskiego Niektórzy zawodnicy, jak np. Dominique Rocheteau znany z zaangażowania wykraczajęcego poza boisko, przeżywali konflikt sumienia - jechać, nie jechać? Do tego stopnia, że selekcjoner Michel Hidalgo - jak wspomina w swojej książce "Le temps des Bleus" - zapowiedział każdemu z zawodników, że ewentualna rezygnacja z wyjazdu z powodów pozasportowych nie będzie miała konsekwencji przy powołaniach po mundialu. Paradoksalnie, to trener został bohaterem najbardziej spektakularnej akcji tuż przed wyjazdem na mistrzostwa. Gdy dzień przed wylotem do Argentyny jechał z żoną na lotnisko w Bordeaux, aby stamtąd dostać się do Paryża... został zaatakowany przez porywaczy, których celem było uniemożliwienie startu ekipy francuskiej na mistrzostwach w dyktatorskiej Argentynie. Wszystko działo się bardzo szybko, a akcja przypominała raczej sceny z filmu gangsterskiego. Najpierw znaki ręką widoczne w tylnym lusterku, potem zajechanie drogi, hamowanie w rowie i wreszcie groźby z rewolwerem w ręku. Jeden z napastników zaciągnął Michela Hidalgo do lasu, cały czas grożąc pistoletem. Nie wiadomo, jak by się to skończyło, gdyby trener i jego żona nie wykorzystali chwili nieuwagi porywaczy. On - jak przekonuje w książce - wytrącił rewolwer z ręki popychającemu go mężczyźnie, ona wydostała się z samochodu i zaczęła uciekać. Porywacze spanikowali i też uciekli. Ale to była jedynie przygrywka do kolejnych wydarzeń - już w Argentynie. Paradoks polega na tym, że początek był znakomity (Lacombe strzelił Włochom gola już w 37. sekundzie), po czym wszystko zaczęło się psuć. Doszczętnie. Choć może lepiej byłoby napisać, że bramka Lacombe'a była jedynie przerywnikiem w ciągle napiętej sytuacji. Jak ujawnił po spotkaniu z Italią (1-2) lekarz ekipy, zawodnicy byli bardziej zajęli negocjowaniem premii od Adidasa niż graniem w piłkę. Rzeczywiście, Marius Tresor reprezentował drużynę w tych rozmowach, ale zakończyły się one fiaskiem. Zawodnicy chcieli 7,5 tys. franków dla każdego za cały turniej, Adidas dawał 5 tysięcy. Do porozumienia nie doszło, więc piłkarze zabrali się za... zakrywanie charakterystycznych trzech pasków znajdujących się na ich korkach. Kuriozalna sytuacja przed meczem Po meczu doszło do sceny wziętej żywcem z "Króla Ubu". Vincent Duluc z "L'Equipe" przypomina, że 13 graczy - w tym Platini - zwołało "mini konferencję" z zamkniętymi drzwiami, dla nielicznych dziennikarzy. Chcieli przedstawić swoje stanowisko i wyjaśnić inne nieporozumienia. Prasa pisała, że drużyna jest podzielona, a Didier Six został anonimowo nazwany przez jednego z kolegów "imbecylem". Gdy na "konferencji" jeden z zawodników (Duluc nie ujawnia który) zapytał dziennikarza, kto przekazał mu takie informacje, ten spokojnie miał mu odpowiedzieć: "Przecież dobrze wiesz, bo to byłeś ty". Zapanowała konsternacja. Porażka dopełniła czary goryczy, a kolejna - z Argentyną, też 1-2 - spowodowała, że podopieczni Hidalgo byli pewni, że niezależnie od wyniku z Węgrami i tak będą musieli wracać do domu. Wtedy doszło do jednej z najbardziej kuriozalnych sytuacji w historii mundialu. Gdy przed ostatnim meczem Francuzi i Węgrzy stanęli w tunelu prowadzącym na murawę stadionu w La Placie, okazało się, że obydwie ekipy mają na sobie... białe koszulki. W takich warunkach brazylijski sędzia Coelho w ewidentny sposób nie mógł zgodzić się na rozpoczęcie gry. Problem w tym, że tradycyjne niebieskie stroje francuskiej kadry były już spakowane gdzie indziej i przygotowane na powrót do kraju. Rywale zaoferowali pewne rozwiązanie - chcieli pożyczyć swoje czerwone rezerwowe stroje, ale w koszulce o takim kolorze występował węgierski bramkarz (a nie chciał jej zmienić), więc sprawa upadła. Pojawiło się realne ryzyko, że będzie walkower. Skąd w ogóle całe zamieszanie? Henri Patrelle, intendent ekipy francuskiej powoływał się na wytyczne, które federacja dostała z FIFA, że drużyna ma grać na biało. Węgrzy odpowiedzieli na to innymi wytycznymi, które przyszły później. Sprawa była więc jasna, to ewidentne niedopatrzenie Francuzów. "Winę za to ponoszę tylko ja. Francja miała grać na niebiesko. To zdarzenie godne pożałowania, nawet jeśli nie będzie można ukazać mnie za to finansowo, bo pracuję w kadrze społecznie..." - tłumaczył się nazajutrz Patrelle, co ciekawe - wcześniej m.in. wiceszef francuskiej federacji i... prezes PSG w pierwszych latach działania klubu. Błąd został wykryty, ale należało jeszcze znaleźć koszulki do gry. I to szybko, bo telewizje transmitujące mecz stawały się coraz bardziej niecierpliwe. Wtedy argentyński wolontariusz wpadł na pomysł, żeby przywieźć stroje amatorskiego klubu, któremu kibicował, założonego przez lokalnych wędkarzy - Club Atletico Kimberley z jednej z dzielnic La Platy. Wsiadł do taksówki i rzeczywiście koszulki, w zielono-białe podłużne paski, były za chwilę na miejscu. Mecz zaczął się z ponadpółgodzinnym opóźnieniem, a kibice nie omieszkali skandować na trybunach: "Kimberley, Kimberley!". Legenda głosi, że koszulki mogły być na co dzień używane przez juniorów. Tego do końca nie wiadomo, faktem jest, że trener Hidalgo skarżył się potem, że były wyraźnie zużyte i za małe. Pocieszeniem okazał się tylko wynik. Francja wygrała 3-1, grając jedyny raz w swoich dziejach na zielono. W taki sposób mecz, który nie miał żadnej stawki, wszedł na stałe do historii mistrzostw świata. Ale dzisiaj mało kto chce o nim pamiętać. Remigiusz Półtorak Tajemnice mundialu - zobacz wszystkie opowieści o niezwykłej historii mistrzostw