Zapowiedzi były co najmniej buńczuczne. W czasie gdy Jacek Gmoch uważał, że polską drużynę stać na walkę o mistrzostwo w Argentynie, trener Szkotów Ally MacLoad był jeszcze bardziej pewny siebie. "Możecie zanotować datę 25 czerwca 1978, bo to dzień, w którym szkocki futbol podbije cały świat". Słowa padły tuż przed wyjazdem na mundial. Selekcjoner miał wiele odwagi, aby to powiedzieć, choć nie notował wcześniej oszałamiających sukcesów, a doświadczenie z pracą w kadrze było niewielkie. Sprawował tę funkcję zaledwie od roku, wcześniej mógł pochwalić się dziewięcioletnią pracą w Ayr United i dwoma sezonami w Aberdeen, z którym zdobył Puchar Ligi w 1976 roku. Nie przeszkodziło mu to jednak w twierdzeniu, że jest "urodzonym zwycięzcą". Nastawienie było więc bojowe. Co się do niego przyczyniło? Kwalifikacje zaczęły się dla Szkotów nie najlepiej, od porażki z Czechosłowacją. Gdy jednak MacLoad siadł na ławce trenerskiej, zmieniając Williego Ormonda (na mundialu'74 jego ekipa jako pierwsza w historii nie dostała się do II rundy, nie przegrywając meczu), drużyna zmieniła się nie do poznania. Pierwszą oznaką tej zmiany była historyczna wygrana z Anglią na Wembley (2-1), poparta niewiele później zwycięstwem nad Czechosłowakami (3-1), przypomnijmy, aktualnymi mistrzami Europy po słynnym karnym Antonina Panenki. Mecz z Walijczykami zapewnił awans na mundial, a wśród kibiców zapanował szał. Wśród sponsorów również. Nie było oczywiście takiego zamieszania jak teraz, ale jak na lata 70. - zainteresowanie co najmniej duże. Sukces kadry chcieli wykorzystać i Heineken, i Chrysler. Przy tym ostatnim pozowała nawet cała drużyna, z kluczykami do samochodu w ręku. Zdeklarowany fan Rod Stewart wypromował piosenkę poświęconą kadrze ("Ole, Ola"), wpychając się szybko na czołówki list przebojów, a ponad 35 tysięcy sympatyków żegnało ekipę MacLoada wyruszającą na podbój Argentyny. Nikt nie wyobrażał sobie powrotu na tarczy, tak były rozbudzone nadzieje. Na papierze drużyna prezentowała się całkiem nieźle. Co prawda o tytule mogli marzyć niepoprawni optymiści, ale kilka nazwisk naprawdę wzbudzało szacunek. Również na tym trener opierał swoje przewidywania. Kenny Dalglish i Graeme Souness mogli pochwalić się zdobyciem Pucharu Europy z Liverpoolem, Archie Gemmil, John Robertson i Kenny Burns mieli w kolekcji wywalczone właśnie mistrzostwo Anglii z Notthingam Forest, a Martin Buchan i Gordon McQueen stanowili o sile defensywnej Manchesteru United. Zaczęło się jednak fatalnie i to na różnych polach. Zanim Szkoci dojechali do hotelu, zepsuł im się autokar. Na boisku było jeszcze gorzej. MacLoad sprawiał wrażenie tak pewnego siebie, że nie widział żadnej potrzeby, aby obserwować rywali. Przed spotkaniem z Peru mówił, że znany napastnik Oblitas nie będzie stanowił żadnego problemu dla lewego obrońcy Martina Buchana. Problem w tym, że Peruwiańczyk grał po drugiej stronie boiska. Skończyło się na wyniku 1-3, choć trzeba przyznać, że Don Masson zmarnował karnego przy stanie 1-1, co ostatecznie przechyliło szalę na stronę zawodników z Ameryki Południowej. Co więcej, ich trener Marcos Calderon pozwolił sobie po spotkaniu na ironiczny komentarz, publicznie dziękując "Misterowi MacLoadowi za skład, który wystawił". Niekorzystny wynik to jedno, ale pojawiły się jeszcze inne kłopoty. Do kontroli antydopingowej zostali wyznaczeni Kenny Dalglish i Winnie Johnson, a wynik w przypadku tego drugiego, zawodnika West Bromu, okazał się pozytywny. Innymi słowy - klęska na całej linii. Tłumacząc się, trener zwracał uwagę na brak szczęścia i... basenu przy hotelu. Remis z Iranem potwierdzał tylko, że marzenia o tytule były trochę na wyrost. A jednak Szkoci mieli jeszcze realną szansę na awans do II rundy. Wystarczyło tylko wygrać z Holendrami, aktualnymi wicemistrzami świata, co najmniej trzema golami. Co więcej, szczęście było blisko. "Pomarańczowi" strzelili wprawdzie pierwszego gola, ale Szkoci grali znakomicie. Jeszcze przed bramką Rensenbrinka trafiali w słupek, a potem Dalglish i dwukrotnie Gemmil mylili bramkarza Jongbloeda. Gdyby trafili jeszcze raz, stałby się cud. Radość trwała jednak niecałe cztery minuty. Rep - jak przyznał potem, "z zamkniętymi oczyma" - huknął z daleka nie do obrony, pozbawiając rywali złudzeń. Tak skończył się szkocki sen o mistrzostwie świata. Trener MacLoad mówił, że "źle ocenił poziom optymizmu w kraju". Trochę inaczej niż Jacek Gmoch, który twierdzi dzisiaj, że innego zwycięzcy niż Argentyna być nie mogło. Remigiusz Półtorak Tajemnice mundialu - zobacz inne opowieści o pasjonującej historii mistrzostw świata