A gdybyśmy przekornie napisali, że najpiękniejsze gole Pelego na mundialu to te, których brazylijski artysta nie strzelił? To oczywiście mała przesada, choć... nie wszyscy muszą ją przyjmować. Bo rzeczywiście na mistrzostwach świata w Meksyku w 1970 roku trzykrotny zdobywca tytułu dał popis nie tylko niezwykłej dojrzałości i sztuki piłkarskiej, ale też zagrań, które zapisały się w annałach. Nawet jeśli okazały się nieskuteczne. Zacznijmy w ogóle od tego, że pozycja Pelego przed meksykańskim turniejem nie była niepodważalna. Brzmi dziwnie, a jednak! W 1969 roku na selekcjonera został powołany przez Joao Havelange'a, ówczesnego szefa brazylijskiej federacji, Joao Saldanha - dobry dziennikarz, intelektualista, związany ze środowiskiem artystycznym, prywatnie kuzyn znanego kompozytora Carlosa Jobima. Ale przede wszystkim człowiek o jednoznacznych przekonaniach. Lewicowych. Saldanha był członkiem partii komunistycznej, któremu politycznie nie było po drodze z reżimem generałów rządzących krajem od 1964 roku. Dla Havelange'a był jednak dobrym wyborem, a przynajmniej sprytnym - w jaki sposób można odrobinę uciszyć cierpkie słowa dziennikarzy na temat gry reprezentacji, jeśli nie mianując jednego z nich na selekcjonera? Tak zdawał się myśleć już wówczas bardzo wpływowy działacz. Saldanha miał dobre wyniki. Zaczął kwalifikacje od zwycięstwa nad Kolumbią w Bogocie, potem były kolejne wygrane, w sumie sześć, i imponujący stosunek bramek. 23 strzelone, dwie stracone. W ataku szalał kwartet, jeden z najlepszych w historii - Jairzinho, Tostao, Pele, Edu (na mundialu jego miejsce zajął Rivelino) - wspierany jeszcze przez Gersona. A jednak praca Saldanhi nie cieszyła się powszechnym poparciem. Poważne zgrzyty pojawiły się, gdy miejsca w kadrze nie znajdował Dada "Dario" Maravilha, idol Atletico Mineiro, wspierany nawet przez prezydenta kraju, Emilia Mediciego. Do historii przeszło słynne zdanie: "Prezydent wybiera swoich ministrów, ja wybieram moją drużynę". Do tego doszła odmowa spotkania z szefem państwa ("Nie miałbym żadnej przyjemności, aby uścisnąć rękę człowiekowi, który zabił wielu moich przyjaciół. Ponad trzysta osób zginęło w czasie rządów tej władzy", twierdził Saldanha). Czarę nieporozumień przelało jednak coś innego. Trener nie miał przekonania, że w kadrze powinien grać... Pele; jest zbyt wolny, w niedostatecznej formie, a na dodatek ma... słaby wzrok. Dla prezydenta i dla Havelange'a to było już za wiele. Na niecałe trzy miesiące przed turniejem w Meksyku trenerem został Mario Zagallo, członek wielkiej drużyny z 1958 roku, w której Pele zaczynał wielką światową karierę. Co więcej, Saldanha został zwolniony tuż przed towarzyskimi meczami z Chile, w których najlepszy piłkarz świata strzelił dwa gole. Dla brazylijskiego artysty meksykański mundial był ukoronowaniem pięknej gry, taką wisienką na torcie. Ale jeśli właśnie wówczas przeszedł do historii jako jedyny piłkarz, który trzykrotnie zdobywał mistrzostwo świata, to do wytworzenia legendy wokół niego - wokół króla futbolu - przyczyniły się również zagrania zakończone niecelnymi uderzeniami, a jednak niezwykłe oryginalne. W sumie trzy. Jakież musiało być zdziwienie czechosłowackiego bramkarza Ivo Viktora, gdy nagle w meczu fazy grupowej zobaczył jak piłka z daleka leci mu za kołnierz i o mało co nie wpada do siatki, tuz obok. Pele zauważył, że Viktor wychodzi na przedpole i zaraz na początku drugiej części meczu, w przypływie geniuszu, nie patrząc w kierunku bramki, uderzył tam mocno piłkę z zamiarem przelobowania bramkarza. Zza połowy boiska! Do jednego z najpiękniejszych goli w historii mundialu zabrakło naprawdę niewiele. Akcja w spotkaniu półfinałowym z Urugwajem była zupełnie inna. Rywale prowadzili 1-0, potem wyrównał Clodoaldo, gdy w drugiej połowie Tostao podał piłkę z głębi pola do wchodzącego przed "szesnastką" Pelego. Napastnik tylko zamarkowal przejęcie futbolówki, ale ją przepuścił i obiegł z drugiej strony koło zdezorientowanego bramkarza polskiego pochodzenia Ladislao Mazurkiewicza. Późniejszy strzał, gdy Pele już doszedł do piłki, był jednak minimalnie niecelny. Nawet wracający obrońca niewiele by pomógł, bo Brazylijczyk kompletnie go zmylił, strzelając w kierunku przeciwległego rogu. Ale bodaj najbardziej legendarny strzał niezakończony golem nastąpił w fazie grupowej z broniącymi tytułu Anglikami. Był początek meczu, 11. minuta, gdy Jairzinho w swoim stylu uciekł do prawej i w ostatniej chwili, zanim piłka zdążyła mu uciec za boisko, zdołał jeszcze precyzyjnie dośrodkować w pole karne. Tam Pele wyskoczył najwyżej, jak zwykle, i uderzył piłkę głową z niezwykłą dokładnością, tuż przy słupku. Kapitan Bobby Moore powie potem, że słyszał, jak Brazylijczyk cieszył się już z gola, na zdjęciach widać, jak kibice za bramką stoją z podniesionymi rękami, w geście triumfu. Co więcej, piłka odbiła się jeszcze od murawy tuż przed linią bramkową, a to dla bramkarza ogromna pułapka. A jednak Gordon Banks zdołał ją wybić w jakiś magiczny, trudno wytłumaczalny i wiadomy tylko sobie sposób. Timing godzien bodaj najlepszej interwencji w historii mistrzostw świata! To wtedy już na dobre do angielskiego bramkarza przylgnął przydomek "Banks of England", choć najlepszą legendę dopisał sam Pele. "Strzeliłem gola, którego Banks obronił", powiedział król futbolu. I tak już zostało. To, czego wówczas nie zyskał, odrobił w finale z Włochami. Też dośrodkowanie, choć z drugiej strony i w wykonaniu Rivelino, też kapitalny wyskok, też magiczne zawieszenie w powietrzu i też znakomite uderzenie tuż przy słupku... Tym razem bramkarz Albertosi był bezradny. Remigiusz Półtorak Tajemnice mundialu - zobacz inne opowieści o pasjonującej historii mistrzostw świata