Tunel nie jest długi, zaledwie kilkunastometrowy, ale wieje z niego chłodem. Cały czas. To już 45 lat, jak nic się tam nie zmieniło. Przypominają o tym zdjęcia rozwieszone na wszystkich ścianach. Dziesiątki fotografii pokazujących ofiary reżimu Pinocheta, ale też wojsko, które miało wtedy w Chile całą władzę. Co to ma wspólnego z futbolem? Otóż ma i to bardzo dużo. Na Estadio Nacional w Santiago wspomnienia są ciągle żywe. Pewnie również dlatego, że obiekt nigdy nie został przebudowany. Wygląda tak samo jak na początku lat 70. Właśnie tam, na murawie i w wielu zakamarkach pod trybunami, doszło najpierw do utworzenia... ogromnego więzienia, a chwilę później do najbardziej kuriozalnego meczu w ramach mistrzostw świata. A mówiąc bardziej precyzyjnie - w kwalifikacjach do największej piłkarskiej imprezy na świecie. To były takie czasy, że o udział na mundialu walczyły w barażu ekipy z Ameryki Południowej i z Europy. Po to, aby jedno miejsce więcej przeznaczyć dla drużyny z innego kontynentu. Padło na Chile i ZSRR, a daty spotkań zostały ustalone na 26 września w Moskwie i prawie dwa miesiące później w Santiago. Problem w tym, że pierwszy mecz odbywał się tuż po zamachu stanu dokonanym przez Augusta Pinocheta. W stolicy ZSRR piłkarze zremisowali 0-0, ale mało kto zdawał sobie sprawę, że stadion narodowy w Chile był już wtedy jednym wspólnym miejscem dla więźniów politycznych. Z torturami, gwałtami i morderstwami. W sumie przewinęło się przez to miejsce, według różnych szacunków, nawet kilkanaście tysięcy ludzi. Podczas turnieju Copa America w 2015 roku spotkaliśmy tam jednego z nich. Manuel Mendez miał wtedy 67 lat, od tragicznych wydarzeń minęły 32, ale gdy wracał myślami do 1973 roku, jego oczy zaczynały się szklić, a głos podświadomie łamać. Tak mocne były przeżycia. - To były najgorsze dwa miesiące w moim życiu - mówił nam o tamtym czasie Manuel Mendez, więzień junty wojskowej. Zresztą jego zdjęcie wisi, razem z wieloma innymi współwięźniami, w tym chłodnym tunelu, który prowadzi na murawę za jedną z bramek, po prawej stronie, patrząc od trybuny głównej. To wejście numer 8. Tam też została wydzielona i specjalnie przygotowana trybuna, a zasadzie jej część, za charakterystycznym, przezroczystym ogrodzeniem. I ten napis przygotowany właśnie na mistrzostwa Ameryki Południowej w 2015 roku rozgrywane w Chile: "Kraj bez pamięci nie ma przyszłości" ("Un pueblo sin memoria es un pueblo sin futuro"). W tym miejscu zostały jeszcze stare drewniane ławki, nie wymieniono ich na bardziej nowoczesne krzesełka. Po to, aby pamięć się nie ulotniła. "W innych krajach taki stadion, z taką historią, już pewnie dawno stałby się muzeum. Ale u nas jest inaczej", przypominał Mendez, oprowadzając po obiekcie każdego, kto chciał usłyszeć, co się tam działo od naocznego świadka. Tymczasem w listopadzie 1973 roku nie wszyscy chcieli zauważać, czym stał się Estadio Nacional. Gdy działacze ze Związku Sowieckiego odmówili wyjazdu do Santiago na rewanż - nawet jeśli chilijski reżim zapewniał, że na obiekcie nie będzie już śladów po zamkniętych tam więźniach - do mediacji włączyła się FIFA, wysyłając tam swoich dygnitarzy. Do kontroli. Z zaplanowanych czterech osób udały się jednak tylko dwie i to nieprzypadkowe - Brazylijczyk Abilio D'Almeida, wiceprzewodniczący FIFA i Helmut Kaser, sekretarz. Helmut Riedel z NRD i Sandor Barcs z Węgier odmówili. Jaki był wynik oględzin specjalnej komisji? Więźniów nie widać, można grać. Choć więźniowie byli, tylko dobrze ukryci. Może nawet kilka tysięcy! Drużyna radziecka na wszelki wypadek zjawiła się na zachodniej półkuli, choć daleko od Chile, i czekała na sygnał, co ma robić dalej. Ostateczna decyzja była jednak jednoznaczna - nie gramy. W taki sposób doszło do jedynego w swoim rodzaju meczu, w którym 21 listopada na boisku pojawiła się tylko jedna ekipa, chilijska, i najbardziej absurdalnego gola w historii mundialu - strzelonego do pustej bramki. Gdy sędzia, zresztą... Chilijczyk, dał sygnał do rozpoczęcia "meczu", gospodarze wymienili między sobą kilka podań, a tym, który trafił do siatki był Francisco Chamaco Valdes. Eduardo Galeano, słynny urugwajski pisarz i znawca futbolu napisze potem, że to "najbardziej żałosny mecz w historii piłki nożnej". Na trybunach siedziało od kilku do kilkunastu tysięcy ludzi. Żeby było ciekawiej, FIFA zweryfikowała wynik na 2-0 ze względu na niepojawienie się rywala, lokalna federacja domagała się 300 tys. dolarów za utratę zysków ze sprzedaży biletów, choć po tej parodii odbył się rzeczywisty mecz przeciwko brazylijskiemu Santosowi, który został ściągnięty na mecz towarzyski, kiedy było pewne, że drużyna ZSRR nie przyjedzie. Był w tamtym zespole Chile jeden zawodnik, lider, Carlos Caszely, który nie ukrywał swoich poglądów skrajnie odmiennych od Pinocheta i jego zwolenników. Do historii przeszła scena z pożegnania ekipy przed wylotem na mundial w RFN. "El Chino" Caszely jako jedyny nie podał wówczas ręki generałowi, a legenda głosi, że miał na sobie czerwony krawat, aby przypomnieć przywódcy, ile krwi zostało wylanej w Santiago. Potem wyszło na jaw, że przyboczni Pinocheta zatrzymali i torturowali matkę zawodnika. Życie napisało ciąg dalszy do tej historii. W sposób niezwykle przewrotny. Chilijski piłkarz, dla którego czerwień miała zawsze symboliczne znaczenie z racji poglądów politycznych, został jako pierwszy gracz w dziejach mundialu ukarany kartką o takim kolorze po starciu z Bertim Vogtsem na inaugurację turnieju. Ale to nie koniec. W 1988 roku, gdy ważyły się losy przemian politycznych w Chile, a ludzie mieli zdecydować, czy Pinochet powinien pozostać u władzy, pojawił się klip z Caszelym i jego matką. Z badań wynikało, że to krótkie nagranie mogło zmienić opinię przed głosowaniem aż u siedmiu procent niezdecydowanych. Czyli najbardziej kuriozalny mecz do jednej bramki - dosłownie! - był jedynie drobnym elementem bogatej historii związków między działaniami FIFA i polityką. Nie ostatnim, ale bardziej spektakularnego nigdy więcej nie było. Remigiusz Półtorak Tajemnice mundialu - zobacz inne opowieści o pasjonującej historii mistrzostw świata