Mundial'1974 zostanie z pewnością zapamiętany - i słusznie - jako powiew świeżego powietrza, które do światowej piłki wnieśli Polacy pod wodzą trenera Górskiego i reżysera Deyna oraz Holendrzy, stawiający na "futbol totalny". Ale w zachodnich Niemczech pojawiła się też inna nowość, mimo że nie tak spektakularna. Po raz pierwszy na mistrzostwa świata awansowała drużyna z czarnej Afryki. Zair. I dopowiedzmy od razu - zarówno okoliczności, w jakich podopieczni Jugosłowianina Blagoje Vidinicia przeszli przez kwalifikacje, jak i potem grali w fazie grupowej, były szczególne. A czasami nawet dość osobliwe. Droga, którą Zairczycy przeszli do mundialu w RFN była co najmniej kręta, ale też trochę szczęśliwa. Po pokonaniu Togo, Kamerunu (konieczny był dodatkowy mecz) i Ghany, została jeszcze ostatnia przeszkoda, Maroko. Żeby było ciekawiej, selekcjoner Vidinić, który już w 1960 roku zdobył złoto olimpijskie, na mundial w Meksyku'70 zakwalifikował właśnie drużynę z Maghrebu. W decydującej rozgrywce, w której uczestniczyła jeszcze Zambia, nie obyło się jednak bez kontrowersji. Zair wygrał w pierwszym meczu z Marokańczykami 3-0, ale rywale uznali, że sędzia był nadzwyczaj stronniczy, zażądali powtórki, a gdy odpowiedź przyszła negatywna, zrezygnowali z wyjazdu na rewanż. Zwycięstwo nad Zambią przyszło równie łatwo. W ten sposób debiutanci znaleźli się w jednej grupie z trzema wymagającymi rywalami - Szkocja, Jugosławią i mistrzem świata, Brazylią. Dyktator Mobutu Sese Seko, trzymający kraj twardą ręką po zamachu stanu jeszcze w poprzedniej dekadzie, liczył przy tej okazji na międzynarodowe uznanie z powodu występu zawodników na największej imprezie. Miał powody, choć były one nieco ograniczone - do sukcesów na arenie "lokalnej". Tuż przed mundialem "Leopardy" zdobyły Puchar Narodów Afryki, Vita Club okazał się najlepszym klubem, a Bwanga najlepszym piłkarzem na kontynencie w plebiscycie France Football. Efekt w Niemczech był jednak fatalny, mówiąc bardzo delikatnie. Już pierwsze spotkanie przeciwko Szkocji, zakończone porażką 0-2, zwiastowało kłopoty, ale to, co wydarzyło się w spotkaniu z Jugosławią można nazwać dramatem. 0-9 to jedna z największych przegranych w historii mundialu! Więcej goli stracił tylko Salwador (1-10 z Węgrami w 1982), tyle samo Koreańczycy, też z Węgrami (1954, 0-9). Gdy przed upływem 20 minut, podstawowy bramkarz Kazadi musiał trzykrotnie wyjmować piłkę z siatki, pilnujący ekipy przedstawiciel zairskiego rządu wymusił na trenerze zmianę. Do bramki wszedł zmiennik Tubilandu, ale i on nie dał rady. Puścił nawet dwa razy więcej goli. "Po meczu ze Szkocją obiecali nam premie, które się nie pojawiły. Nie byliśmy za bardzo zmotywowani", przyznawał Adelard Mayanga. W ogóle dopiero po przyjeździe do Niemiec Zairczycy mieli dowiedzieć się, że są jakieś pieniądze od FIFA za występ na mistrzostwach świata. Działacze nie spieszyli się, aby za bardzo dzielić się ta wiedzą. W ekipie zrobiło się nie tylko nerwowo, ale też niebezpiecznie. Groźby Mobutu, że jeśli drużyna przegra różnicą czterech albo więcej goli, nie ma po co wracać do domu były najwyraźniej prawdziwe, po potwierdzali je potem sami zawodnicy. Na szczęście Zairczycy ulegli mistrzom świata "tylko" 0-3. W spotkaniu z Brazylią doszło jednak na boisku do zdecydowanie najdziwniejszej sytuacji na tamtych mistrzostwach, jednej z najbardziej kuriozalnych w dziejach mundialu. Była druga połowa, Brazylijczycy wywalczyli rzut wolny z ok. 25 metrów, na wprost bramki rywali. Pojawiła się ogromna szansa na kolejnego gola, wystarczyło tylko dobrze przymierzyć, a mistrzowie świata mieli do tego znakomitych wykonawców. Rumuński sędzia Rainea miał małe problemy ze zdyscyplinowaniem muru, ale w końcu mu się udało. Gdy gwizdnął, dając sygnał, że można strzelać, Jairzinho i Rivelino uzgadniali jeszcze ostatnie szczegóły, jak uderzyć. Obrońca Mwepu okazał się jednak szybszy... Zanim Brazylijczycy zorientowali się o co chodzi, podbiegł do piłki i kropnął ją na połowę "Canarinhos". Czy myślał, że po gwizdku sędziego liczy się "kto pierwszy, ten lepszy"? Czy górę wzięły nerwy, zupełnie oślepiając zdezorientowanego Zairczyka? Jedyna pewna rzecz to żółta kartka, którą natychmiast otrzymał. Po latach próbował się dosyć nieudolnie tłumaczyć w angielskiej telewizji, twierdząc, że doskonale znał zasady gry, a to nieoczekiwane zagranie należy uznać za... formę protestu przeciwko rządowi Mobutu, którzy rzekomo obiecał zawodnikom złote góry za awans na mundial i potem się z tego nie wywiązał. Program był satyryczny. Takie też wrażenie pozostawił po sobie Mwepu. Bilans z jedynych mistrzostw świata okazał się jednak fatalny - zero punktów, zero goli strzelonych, czternaście straconych. Tylko Koreańczycy w '54 byli gorsi. Remigiusz Półtorak Tajemnice mundialu - zobacz inne opowieści o pasjonującej historii mistrzostw świata