Historia bywa czasami niezwykle przewrotna, a w tym wypadku powiedzielibyśmy wręcz, że lubi się powtarzać. Gdy w 1938 roku, kilka miesięcy po Anschlussie, Niemcy przejęli najlepszych Austriaków (oprócz Sindelara), powstała jedna drużyna i nikt z władz światowej piłki nie śmiał się temu sprzeciwiać. Taka ekipa zagrała na francuskim mundialu. Gdy w 1982 roku w Hiszpanii te same zespoły, grając tym razem po różnych stronach boiska, ustawiły mecz, by wyeliminować Algierię, FIFA też starała się przymykać oczy, mimo oburzenia płynącego z całego świata. Zwycięstwo Niemców nad Austriakami 1-0 przeszło do historii jako "mecz wstydu" albo - trochę rzadziej - "pakt z Gijon". Spotkanie, w którym w ordynarny sposób jedni i drudzy zakpili sobie nie tylko z Algierczyków, najbardziej poszkodowanych, bo pozbawionych awansu do drugiej rundy, ale też z kibiców oglądających to ponure widowisko. Było tak: dzień wcześniej (!) w swoim ostatnim meczu grupowym Algieria grała z Chile i po pierwszej połowie pewnie prowadziła 3-0. Taki wynik kwalifikował ją dalej, niezależnie od rezultatu w Gijon. Jednak w drugiej części meczu podopieczni Rachida Mekhloufiego (tego samego, który w 1958 roku, będąc gwiazdą reprezentacji Francji wybrał potajemną ucieczkę do Algierii i występy pod znakiem Frontu Wyzwolenia Narodowego) stracili niefortunnie dwa gole, mocno komplikując sobie - jak się okazało dopiero później - sytuację. Niemcy i Austriacy zaczęli bowiem kalkulować, minimalne zwycięstwo tych pierwszych dawało awans jednym i drugim. Czy tak zaczął się "mecz wstydu", jeszcze przed pierwszym gwizdkiem? 25 lat po fakcie obrońca Hans-Peter Briegel przyznał w rozmowie z dziennikiem z Emiratów arabskich Al-Ittihad, że porozumienie rzeczywiście było - i za to Algierii należą się przeprosiny - ale dopiero na boisko po strzeleniu gola. Odniesienia do tego, co zdarzyło się cztery lata wcześniej, gdy Argentyna wysoko pokonała Peru (6-0, a potrzebowała zwycięstwa co najmniej czterema golami), znając wcześniej wynik meczu między Brazylią i Polską, narzucają się same. A jednak, mimo wszystkich podobieństw, wtedy, w Buenos Aires, chodziło bardziej o silne naciski polityczne generała Videli i Henry'ego Kissingera, a nie o zwykłe dogadanie się między sąsiadami. Na stadionie w Gijon wszystko stało się jasne dość szybko. Zaledwie po kilku minutach Horst Hrubesch uzyskał prowadzenie dla RFN i... zawodnicy przestali grać. Nie ma w tym wielkiej przesady, podania były często do tyłu, ataków jak na lekarstwo. Piłkarze czekali na ruch przeciwnika, który nie następował. Niektórzy kronikarze dopatrują się wprawdzie, że Austriak Schachner próbował coś działać, skarżył się, że nie dostaje piłek, ale kto by się nim przejmował. Nie ma wątpliwości - przez kilkadziesiąt minut odbywała się gra na czas! Juan Comas z El Pais zaczął potem swoją relację od charakterystycznego zdania: "Jeszcze nigdy tak wielu nie zgromadziło się w jednym miejscu, żeby zobaczyć tak niewiele". To odniesienie do liczby widzów, których zjawiło się na stadionie El Molinon ponad 41 tysięcy. Niektórzy z nich zaczęli palić pesety, dając do zrozumienia, że mecz został ustawiony, Hiszpanie machali białymi chusteczkami, domagając się wyrzucenia wszystkich z boiska. Były też próby wdarcia się na murawę, udaremnione przez Guardię Cyvil. Paradoks polega na tym, że nawet Paul Breitner, ten sam, który był wiecznym buntownikiem i obrońcą ludów ciemiężonych wystąpił w jednej z głównych ról, mało chwalebnych. W przerwie miał mówić do Austriaków, jakby potwierdzając nieformalne ustalenia: "Nie będziecie chyba starali się wyrównać? Strzeliliśmy gola, mamy awans w kieszeni". Hans Krankl miał mu na to przybić piątkę, pieczętując "pakt z Gijon". Algierczycy i Hiszpanie oglądający ten mecz na trybunach szybko zobaczyli co się święci i zaczęli dawać wyraz swojemu niezadowoleniu, choć niewiele mogło to zmienić. W czasie transmisji dało się słyszeć "Fuera, fuera!" ("Wynocha!"). Jeszcze bardziej spektakularny protest widać było - a raczej słychać - na stanowiskach komentatorskich. "Sposób gry, który widzimy jest haniebny. Nie wszystkie środki są dobre, aby dojść do celu" - mówił do mikrofonu Niemiec Eberhard Stanjek po kilku chwilach milczenia. Komentator austriacki Robert Seeger ze stacji ORT poszedł jeszcze dalej - poradził swoim widzom, aby... wyłączyli odbiorniki i przez wiele minut sam się nie odzywał. Żeby było śmieszniej (albo tragiczniej, jak kto woli), delegacja austriackich piłkarzy poszła nazajutrz poskarżyć się na niego i żądać zwolnienia! Bild podsumował to spotkanie krótko i treściwie: "Hańba wam!", uznając, że to najbardziej haniebne zwycięstwo w historii niemieckiego futbolu. Jedyny pożytek z tego meczu? Od kolejnej edycji mistrzostw świata, w Meksyku, nie było już ostatnich meczów grupowych rozgrywanych o różnych porach. Tak ordynarna ustawka nie mogła więc być powtórzona. Ale dla Algierii - małe to pocieszenie. Remigiusz Półtorak