To historia, w której mieszają się i pasja do futbolu, i radość ze wspólnych występów na boisku, i tragedia, która odcisnęła piętno na całej rodzinie. Historia braci Palacios z Hondurasu. Jedyna taka. W dziejach mundialu od początku nie brakowało uczestników połączonych więzami krwi. W inauguracyjnych mistrzostwach świata w Urugwaju do historii przeszedł Lucient Laurent, strzelec pierwszego gola, ale przecież w drużynie francuskiej był również jego starszy brat Jean. W czasach nam bliższych całkiem nieźle na mundialu poczynali sobie - dla przykładu - bracia van der Kerkhof i de Boer z Holandii, Kolo i Yaya Toure z Wybrzeża Kości Słoniowej oraz oczywiście Michał i Marcin Żewłakowowie, występujący razem na mistrzostwach w Korei w 2002 roku. Do osobnej kategorii wypada zaliczyć Jerome'a i Prince'a Boatengów, którzy wybrali różne ekipy narodowe i w 2010 roku w RPA zagrali nawet przeciwko sobie. Jeden dla Niemiec, drugi dla Ghany. Ciekawe były też przypadki innych powiązań rodzinnych. Selekcjoner Amerykanów Bob Bradley miał w ekipie syna Michaela, a Słowak Vladimir Weiss też syna... Vladimira. Z kolei w ekipie Diego Maradony, gdy prowadził Argentynę na boiskach południowoafrykańskich, znalazł się Sergio Agüero, wówczas mąż jego córki Gianniny, a Holender Bert Van Marwijk powołał do kadry zięcia Marka Van Bommela. W sumie takich przypadków było na mundialach kilka dziesiątków, ponad pięćdziesiąt, ale żaden z nich i tak nie dorównuje braciom Palacios. Do RPA pojechało ich aż trzech. Na początku trener Reinaldo Rueda powołał Wilsona i Johnny'ego. Ten pierwszy był "gwiazdą" rodziny, grał w Premier League. Potem do składu został dołączony jeszcze Jerry. Pomogło trochę szczęścia, bo z drużyny wypadł kontuzjowany Julio Cesar de Leon, ale nikt o tym za bardzo nie pamiętał. Liczyło się historyczne wydarzenie - nigdy wcześniej trzech piłkarzy z jednej rodziny nie zostało jednocześnie powołanych na mundial. Ale to nie jest historia tylko szczęśliwa, dużo w niej tragizmu, bo z pięciu braci Palacios (a ojciec Eulogio też był zawodnikiem!) jeden został zamordowany. Z powodu futbolu? Być może. Faktem jest, że w 2007 roku 14-letni wówczas Edwin został porwany z rodzinnej La Ceity. Niezależnie od tego, że Honduras to jeden z najbardziej niebezpiecznych krajów w Ameryce Łacińskiej, gdzie zabójstw jest wyjątkowo dużo, porywacze prawdopodobnie dowiedzieli się, że Wilson podpisał kontrakt z Birmingham City. Zażądali okupu, 150 tysięcy dolarów. Nawet to okazało się jednak na nic. Młody Edwin został zabity, a sprawa wyszła na jaw, gdy członków gangu wreszcie zatrzymano. Przyznali się do winy, wskazali miejsce, gdzie zakopano ciało, ale rodzina jeszcze długo nie mogła dojść do siebie. Wilson Palacios przyznał w rozmowie z "Guardianem", że rozważał zakończenie kariery, matka Orfilia ubolewała, że "jej dzieci marzyły o sławie dzięki grze w piłkę, nie o pieniądzach". Dlatego wyjazd na mistrzostwa świata aż trzech braci stał się w rzeczywistości hołdem ku pamięci tego, którego marzenia nie mogły być spełnione. Wilson zagrał w RPA wszystkie trzy mecze, Jerry wchodził jak rezerwowy, Johnny przesiedział przez cały turniej na ławce. Ale to właśnie on pewnego wieczoru w Bloemfontain najprościej i najpełniej wyraził swoje odczucia: "Wszystko, co robię w futbolu, robię z myślą o Edwinie, bo wiem, że patrzy na mnie z góry". Nie ma żadnych wątpliwości, że dla całej trójki to był mundial "w imię brata". Remigiusz Półtorak Tajemnice mundialu - zobacz inne opowieści o pasjonującej historii mistrzostw świata