Nawet dzisiaj, z perspektywy ponad pół wieku, wydaje się nieprawdopodobne, że na boisku piłkarskim, podczas największej imprezy na świecie mogło być tyle agresji, złej woli i zwykłego chamstwa. Ale to prawda. Mecz Chile - Italia na mundialu w 1962 roku, zwany powszechnie "bitwą w Santiago", nieprzypadkowo zasłużył na taki przydomek i śmiało może kandydować do miana najbardziej brutalnego pojedynku w historii imprezy. Nawet przed spotkaniem Holandia - Portugalia (2006 w Norymberdze), zakończonym czterema czerwonymi i szesnastoma żółtymi kartkami. Na Estadio Nacional w Santiago było wszystko: bezpardonowe ataki na nogi, uderzenia rodem z kung fu, ciosy bokserskie, a nawet policja na murawie, która musiała siłą ściągać z boiska jednego z zawodników, choć z pewnością nie najbardziej krewkiego. Do tego sędzia, który sobie kompletnie nie radził i nie chcąc zadzierać z rozwścieczoną chilijską publicznością widział tak naprawdę tylko brutalne ataki Włochów. Paradoks polega na tym, że bezkompromisowy Ken Aston, były uczestnik II wojny światowej w szeregach British Army, był uznawany w tamtych latach za jednego z najlepszych sędziów. Być może nawet za najlepszego. Coś na wzór Pierluigiego Colliny w swoim czasie. Rola go jednak przerosła, choć uczciwie trzeba przyznać, że prawdopodobnie nikt nie zdołałby sobie poradzić. Nagromadzenie złych emocji było tak duże, że niemal każda stykowa sytuacja kończyła się bezwzględną kopaniną po nogach. Z jednej i z drugiej strony. "Byłem sam przeciwko 22 zawodnikom. Sytuacja na boisku okazała się niemożliwa do opanowania. Czułem się, jakbym został rzucony w sam środek manewrów wojskowych", przyznawał Aston po latach. Brzmi to może prozaicznie, ale sprawa nabrała wagi państwowej na długo przed rozpoczęciem feralnego spotkania. On był jedynie dopełnieniem napiętej sytuacji, która powstała jeszcze przed turniejem. Wszystko zaczęło się dwa lata wcześniej. W maju 1960 roku potężne trzęsienie ziemi nawiedziło Chile i organizacja tak dużej imprezy stanęła pod znakiem zapytania. Tym bardziej, że sąsiedni Argentyńczycy też ostrzyli sobie zęby. Płomienne wystąpienie Carlosa Dittborna, szefa chilijskiej federacji, przechyliło jednak szalę. Jego słynne słowa: "Ponieważ nie mamy nic, dlatego zrobimy co w naszej mocy, aby wszystko odbudować", tchnęły w niewielki naród nową nadzieję. Nieszczęśliwie Dittborn zmarł na atak serca w czasie turnieju. "Całe dzielnice zajmują się prostytucją" W takiej sytuacji głosy otuchy płynęły z wielu stron. Ale nie ze wszystkich. Bezpośrednią przyczyną "bitwy w Santiago" stały się... artykuły we włoskiej prasie. Dwaj dziennikarze Antonio Ghirelli i Corrado Pizzinelli bezpardonowo opisali, jak ich zdaniem wygląda życie w Chile. Ten pierwszy zwracał głównie uwagę na "niemoralne" zachowanie kobiet w Santiago, ten drugi opisywał "skorumpowany kraj, przytłoczony przez wszelakie nieszczęścia: niedożywienie, analfabetyzm, prostytucję i biedę na każdym kroku". Już tytuł tekstu - "Santiago, na końcu świata. Niezmierzony smutek chilijskiej stolicy" - nadawał mu odpowiedni ton. "Całe dzielnice zajmują się prostytucją" - pisał Pizzinelli na łamach bolońskiego dziennika "Il Diario del Carlino". Teksty nie zostały jednak we Włoszech. Wspomniały o nich agencje prasowe, ale też największa gazeta w Chile, "El Mercurio", wywołując falę oburzenia w tym niby zacofanym, zdaniem włoskich dziennikarzy, narodzie. I zaczęło się. Na nic zdały się goździki, które włoscy piłkarze próbowali przekazać swoim rywalom tuż przed meczem, na znak zgody i pokoju. Zawodnicy z Chile ani myśleli ich przyjmować. Na boisku od pierwszego gwizdka było bardzo nerwowo, gracze kopali się po nogach bez żadnych zahamowań - jak dzisiaj w klatce - ale co najmniej trzy sytuacje wydają się kluczowe dla przebiegu spotkania. Już w ósmej minucie Chilijczyk Landa bezpardonowo zaatakował z tyłu Ferriniego, ten mu odpowiedział, nie czekając na reakcję sędziego, po czym arbiter Aston nakazał Włochowi opuszczenie boiska. Tylko jemu, choć akurat to przewinienie na pewno nie było najbardziej brutalne, a jeśli już, to bardziej zawinił Landa. Ponad pięć minut zajęło usuwanie Ferriniego z boiska, w asyście kilkunastu wezwanych policjantów, którzy pojawili się na murawie. Dodatkowego "folkloru" nadawała całej akcji obecność fotoreporterów i dziennikarzy, którzy - taki był wtedy zwyczaj (!), co znakomicie widać również w finale Brazylia - Czechosłowacja - mogli wchodzić na boisko, gdy działo się coś ważnego... Lewym sierpowym w twarz Wykluczenie Ferriniego wpłynęło na przebieg gry i na kolejne brutalne ataki. Brylowali w nich szczególnie Włoch Mario David i Chilijczyk Leonel Sanchez. Ich wymiana uderzeń z pierwszej połowy to bodaj najbardziej spektakularny pokaz antyfutbolu. Najpierw Sanchez kopnął rywala od tyłu, po czym... dostał lewego sierpowego w twarz, bez żadnych konsekwencji, chwilę potem Włoch wjechał w Chilijczyka w stylu karateki (jeszcze bardziej niż De Jong w Xabiego Alonso w 2010) i został wyrzucony z boiska. Razy padały z jednej i z drugiej strony, ale zanim skończyła się pierwsza połowa na boisku nie było już dwóch Włochów przy aplauzie rozgorączkowanej i żądającej krwi publiczności. W drugiej połowie, w końcówce meczu, gospodarze dwa razy trafili do siatki, wygrywając w tym brutalnym widowisku 2-0. "To najbardziej głupi, ohydny, odpychający i haniebny pokaz futbolu, jaki kiedykolwiek można było zobaczyć", komentował dla BBC David Coleman. Morał z tej bezpardonowej bitwy jest jeszcze jeden. Po kilku latach sędzia Aston zaproponował, aby arbitrzy mogli używać dwóch rodzajów kartek - do upominania i do wyrzucania z boiska. Tak się też stało (od mundialu '1970), choć nie ma całkowitej pewności, czy źródłem inspiracji dla brytyjskiego sędziego były rzeczywiście wydarzenia w Chile, czy nagły przypływ wyobraźni, gdy jechał samochodem i zatrzymał się na czerwonym świetle, bo takie wersje też się pojawiały. Ale dzisiaj - nie ma to już większego znaczenia. Remigiusz Półtorak Tajemnice mundialu - zobacz wszystkie opowieści o niezwykłej historii mistrzostw świata