Mundial w Stanach Zjednoczonych w 1994 roku okazał się fatalny dla Diego Maradony, złapanego na niedozwolonym wspomaganiu i wyrzuconego z turnieju. Dzisiaj wiadomo już trochę więcej o okolicznościach, które do tego doprowadziły. Ale najciekawsze jest to, że tak jak "ręka Boga" osiem lat wcześniej w Meksyku pomogła Maradonie wspiąć się na szczyt, tak potem w USA inna ręka - lekarza reprezentacji... Francji - go stamtąd strąciła. Jean-Marcel Ferret przyjechał na mistrzostwa poproszony przez FIFA. Francuzi nie grali, wyeliminowani w dramatycznej końcówce meczu z Bułgarią, więc szefostwo Międzynarodowej Federacji Piłkarskiej wpadło na pomysł, że francuski lekarz będzie nadzorował sprawy medyczne w Bostonie. W tym samym mieście Argentyna grała z Nigerią 25 czerwca 1994 i wygrała 2-1. Najważniejsze stało się jednak po meczu. "Maradona został złapany na dopingu przeze mnie" - przyznał potem Ferret w rozmowie z Vincentem Dulukiem, dobrze znanym sobie dziennikarzem. Ten ostatni przytacza całą scenę w swojej książce o mundialu "Petites et grandes histoires de la Coupe du monde". Było tak: Ferret wyciągnął do kontroli antydopingowej numer 10 - ten, z którym występował Maradona. Normalna praktyka była taka, że wskazanego zawodnika niezwłocznie przyprowadzano do badania. Jednak tym razem - ponieważ chodziło o wyjątkowego gracza - najpierw odbyła się runda honorowa, dopiero za chwilę Argentyńczyk zjawił się do kontroli. "Nic nie wskazywało na to, że jest zdenerwowany albo czegokolwiek się obawia. Albo jest znakomitym aktorem, albo nie zdawał sobie sprawy, że wziął coś niedozwolonego. Myślę, że jego trener od przygotowania fizycznego dał mu efedrynę przyspieszającą zbicie wagi nawet bez jego wiedzy. Maradona nie miał świadomości, co przyjmuje" - mówił dr Ferret. Bomba wybuchła pięć dni później, gdy wyniki okazały się pozytywne. Żadnych wątpliwości, Maradona był na dopingu! Konsekwencje musiały być natychmiastowe - wydalenie z drużyny i wyrzucenie z turnieju. Choć po drodze starli się jeszcze zwolennicy i przeciwnicy Argentyńczyka, nadając sprawie wydźwięk pozasportowy, by nie powiedzieć - geopolityczny. Eric Cantona, znany z czupurnego charakteru, idący zwykle pod prąd, nie chciał rzucać kamieniem. "Mimo wszystko wydaje się dziwne, że doszło do tego w Stanach Zjednoczonych, w sytuacji, gdy Maradona nigdy nie ukrywał sympatii dla Kuby i antypatii dla Amerykanów. To, co wziął można kupić bez problemu, żeby leczyć alergię. Czas już, abyśmy my, zawodnicy zmobilizowali się przeciwko władzom" - nawoływał Cantona. Co ciekawe, murem za Maradoną nie stanął szef argentyńskiej federacji, mający mocną pozycję Julio Grondona, choć próbował to inaczej tłumaczyć. "Walczyłem jak nikt, żeby Diego mógł jeszcze grać, ale wycofanie go z imprezy były najlepsze dla wszystkich, dla niego też" - mówił w książce "Todo pasa" opisującej kulisy tamtych zdarzeń. Obydwaj panowie mieli bardzo burzliwe okresy w swoich relacjach, więc warto jeszcze przypomnieć, że to prezes poinformował media o dopingu lidera reprezentacji i że dlatego został on wykluczony z turnieju. W ogóle z argentyńskiego obozu wychodziły wtedy różne sygnały. Lekarz kadry Ernesto Ugalde zdradził, że Maradona przyznał mu, iż w noc poprzedzającą spotkanie z Nigerią wziął efedrynę zawartą w leku na alergię. Chciał w ten sposób najpewniej oczyścić się z odpowiedzialności, o co Diego miał ogromne pretensje. To wtedy padły słynne słowa, że wszyscy "podcinają mu nogi". Z kolei trener Alfio Basile widział w całej sprawie większy spisek. "Byliśmy groźni, więc w nas uderzyli. To była ostatnia szansa, aby za prezesury Joao Havelange'a Brazylia wygrała mistrzostwa świata. W taki sposób pozbyto się Argentyny. Gdy tylko zaczęli szukać Maradony po meczu z Nigerią, jeszcze na murawie, już zacząłem podejrzewać, że coś się święci" - mówił Basile. W oczekiwaniu na kontrekspertyzę, argentyński kapitan, który już zapisał się w historii po meczu z Anglią w Meksyku (1986) jako oszust i geniusz jednocześnie, nie zamierzał bezczynnie wystawiać się na uderzenia ze wszystkich stron. "Przysięgam na głowę moich córek, że nie oszukiwałem. Czuje się, jakbym dostał mocny cios od Tysona. Jeśli zostanę uznany winnym, zakończę karierę ze złamanym sercem". Groźby jednak nie spełnił. Butów na kołku nie zawiesił, na zakończenie zagrał jeszcze trochę meczów w swoim Boca Juniors, co więcej - po latach wrócił nawet na mundial, jako selekcjoner Argentyny w 2010. Kolejnej plamy z 1994 roku nigdy jednak nie wymazał. Remigiusz Półtorak Tajemnice mundialu - zobacz wszystkie opowieści o pasjonującej historii mistrzostw świata