Włosi jeszcze dobrze nie zapomnieli o klęsce z 1958 roku, kiedy nie potrafili zakwalifikować się na mundial, jeszcze mieli świeżo w pamięci przegraną "bitwę w Santiago", gdy spotkanie w 1962 roku zakończyło się najbardziej brutalnym starciem na boisku w dziejach mistrzostw, a tu nadszedł kolejny cios. Być może najbardziej niespodziewany. Porażka z Koreą Płn. na stadionie w Middlesbrough to jedna z największych sensacji, jakie kiedykolwiek można było zobaczyć na mundialu. Skąd w ogóle Koreańczycy z Północy wzięli się na mundialu? To też intrygująca historia. W tamtych czasach FIFA nie widziała jeszcze ciągle żadnego potencjału wśród zespołów spoza Europy i Ameryki Południowej, więc reprezentacje z Afryki, Azji oraz Oceanii wspólnie rywalizowały o... jedno premiowane miejsce. Takie zasady nijak miały się do oczekiwań budzącego się do nowego życia czarnego kontynentu, a ponieważ protesty nie pomogły, Afrykańczycy postanowili wycofać się z rywalizacji. Hurtowo. Efekt był taki, że na drodze Korei Płn. stanęła jedynie Australia. 9-2 w dwumeczu nie pozostawiało złudzeń, kto jest lepszy. Wokół drużyny, która przyjechała nieoczekiwanie na mistrzostwa z Dalekiego Wschodu nagromadziło się jednak dużo sekretów. Czy przed spotkaniem z Italią trener Myung Rye-hyun rzeczywiście zwracał uwagę na to, że "Włosi zarabiają za dużo pieniędzy w porównaniu z tym, co prezentują na boisku?". Być może. Ale to mogła być również jedna z dowolnych interpretacji tłumacza przysłanego razem z ekipą. Interpretacja jak zawsze zgodna z linią partii Kim Ir Sena, wodza narodu. Przyjazd Koreańczyków do Anglii odbył się bowiem w środku zimnej wojny, co miało również swoje praktyczne konsekwencje. Ponieważ Wielka Brytania nie uznawała wówczas Koreańskiej Republiki Ludowej, organizatorzy zawczasu podjęli decyzję, że w czasie całego turnieju nie będzie odgrywany żaden hymn z krajów biorących udział w imprezie, poza dwoma wyjątkami, na inaugurację oraz przed wielkim finałem. Czyli jedynie dwa razy "God Save The Queen". Goście z Dalekiego Wschodu występowali pod szyldem "Korei Płn.". Kroniki z tamtego czasu wskazują, że Koreańczycy dostali od swojego wodza dwa prikazy: mieli wygrać co najmniej jeden, a najlepiej dwa mecze, a także biegać szybko i celnie strzelać. To dość wiarygodne oczekiwania ze strony Kima, choć oczywiście ich przytaczanie jest obarczone pewnym ryzykiem, bo aura tajemniczości cały czas unosiła się nad drużyną. Z rzeczy nie podlegających dyskusji: po przybyciu na angielską ziemię 74-osobowa delegacja z Koreańskiej Republiki Ludowej odśpiewała hymn ku czci mitycznego konia Chollimy - żeby dodać sobie odwagi. Aby dobrze zrozumieć, jakiego wyczynu dokonali nieznani przybysze, stawiając się Włochom, trzeba przywołać sytuację w europejskim futbolu w połowie lat 60. W Pucharze Mistrzów bardzo mocne piętno odcisnął Inter Mediolan pod wodzą "maga" Helenio Herrery, a poza tym niewiele drużyn narodowych mogło pochwalić się takimi asami jak para napastników Sandro Mazzola - Gianni Rivera oraz rozgrywający Giacomo Bulgarelli. Na stadionie w Middlesbrough było to jednak za mało dla nakręconych rywali, biegających bez przerwy w tę i z powrotem. Co więcej, Bulgarelli doznał kontuzji już pod dwóch kwadransach i Włosi grali de facto w dziesiątkę, bo zmiany nie były jeszcze dopuszczalne. W takich warunkach Pak Doo-ik przeszedł do historii, zaskakując bramkarza Albertosiego, zanim sędzia zakończył pierwszą połowę. Dodajmy - przy entuzjastycznie reagującej publiczności, która wyraźnie trzymała stronę egzotycznej drużyny z Korei. Podopieczni Edmondo Fabbriego nijak nie mogli przebić muru, co zrodziło dosyć barwną legendę, że trener Myung Rye-hyun wymienił w przerwie... wszystkich zawodników. Tak rzekomo Koreańczycy byli do siebie podobni. I tak szybko biegali (średnia wzrostu ok. 165 cm!), jakby się w ogóle nie męczyli. Oczywiście, była to nadinterpretacja. Po powrocie do kraju, na lotnisku w Genui, Włosi zostali przywitani... dojrzałymi pomidorami. Dziennik "Il Giorno" pisał, że to "największa hańba w historii włoskiego sportu", choć podobne teksty pojawiały się w 2010 roku po klęsce na boiskach RPA. A Koreańczycy? Zyskali sympatię wielu kibiców z Middlesbrough, którzy wybrali się nawet na ćwierćfinał do Liverpoolu, aby ich dopingować. Na stadionie Goodison Park szykowała się kolejna sensacja, bo Portugalczycy przed upływem dwóch kwadransów przegrywali już 0-3, ale wtedy do akcji wkroczył Eusebio. Jego cztery gole (piątego dołożył Jose Augusto) przesądziły o końcu niespodziewanej przygody drużyny z Korei Płn. Ta historia nie skończyła się jednak szczęśliwie. A przynajmniej nie dla wszystkich. Wielu Koreańczyków miało i tak trafić do obozów pracy pod zarzutem szpiegostwa albo... przegrania meczu, który można było wygrać. Szczegóły - jak to w Korei Północnej - pozostaną już pewnie tajemnicą. Nie tylko mundialu. Remigiusz Półtorak Tajemnice mundialu - zobacz inne opowieści o pasjonującej historii mistrzostw świata