Polityka wielokrotnie wdzierała się na mundial. Jak nie drzwiami, to oknem. Jak nie oficjalnie - bo takie było np. życzenie władz gospodarza, w Italii Mussolliniego albo w Argentynie Videli - to przez losowanie, które kojarzyło ze sobą zaciekłych wrogów. Tak zdarzyło się w 1998 roku we Francji, gdy w jednej grupie znaleźli się Irańczycy i Amerykanie. Na zdjęciu wszystko wyglądało pięknie. Na wspólnym zdjęciu. 21 czerwca 1998 roku w Lyonie, jeszcze na starym obiekcie Gerland, zostały złamane tradycyjne zwyczaje, według których każda drużyna ustawia się osobno przed fotoreporterami. Tym razem reprezentanci Iranu i USA stanęli jednak razem do fotografii. Inicjatywa była co najmniej historyczna, bo obydwa kraje nie utrzymywały stosunków dyplomatycznych od niemal dwudziestu lat, od rewolucji islamskiej w 1979 roku. Po uwięzieniu zakładników w ambasadzie USA w Teheranie napięcie było jeszcze większe. Wspólne zdjęcie miało pokazać - jakkolwiek banalnie to zabrzmi - że sport może łamać bariery i zbliżać nawet najbardziej zaciekłych wrogów. Choćby tylko na chwilę. Do tego pojawiły się białe kwiaty, które w Iranie są symbolem pokoju. Taka była fasada. A co się kryło za nią? Tam krajobraz nie był już tak idylliczny, bo fotografia z dwudziestoma dwoma zawodnikami podstawowych jedenastek i czterema sędziami nie pokazywała wszystkiego. To, co najciekawsze, było ukryte, a w tle toczyły się twarde negocjacje. Nawet na temat tego, co mogło wydawać drugorzędne, ale takie nie było. A przynajmniej nie dla obydwu stron. Po pierwsze, która drużyna ma wyjść do rywali i tradycyjnie przywitać się na murawie przed spotkaniem. Problem nie byłby pewnie zbyt duży, ale ajatollah Ali Chamenei, najwyższy przywódca duchowy Iranu wydał polecenie, aby zawodnicy z jego reprezentacji nie podchodzili do Amerykanów. Ci ostatni zgodzili się ustąpić i to oni witali Irańczyków. Po drugie, telewizja nie wszystko pokazywała. Albo inaczej - to, co mogło być "niebezpieczne" zostało szybko usunięte. Realizator transmisji wiedział, że lepiej unikać pokazywania transparentów oddających hołd Marjam Radżawi, przewodniczącej Narodowej Rady Irańskiego Ruchu Oporu, aby uniknąć potencjalnych zamieszek w Teheranie. Dlatego transparenty wiszące na trybunach jeszcze niecałą godzinę przed pierwszym gwizdkiem, zniknęły zanim sędzia rozpoczął mecz. Również dlatego środki bezpieczeństwa były nadzwyczajne, na wypadek gdyby tysiące irańskich kibiców - tych popierających władze i tych, którym było bliżej do opozycji - chciało załatwić porachunki między sobą. Czarny scenariusz się jednak nie spełnił. Dla Irańczyków - wręcz przeciwnie. Zwycięstwo 2-1 spowodowało, że ludzie wyszli na ulice Teheranu, jednak nie po to, aby protestować przeciwko reżimowi, ale aby się wspólnie cieszyć. Dochodziło nawet do tego, że mężczyźni otwarcie pozwalali sobie na picie alkoholu, a kobiety zdejmowały tradycyjne chusty. Czyli działo się coś, co trudno sobie wyobrazić na co dzień. Czy ten mecz przyczynił się jednak choćby trochę do zbliżenia między wrogami? Trudno to zauważyć po słowach najwyższego przywódcy. "Silny i arogancki przeciwnik znowu poczuł dzisiaj poczuł gorzki smak porażki z waszych rąk, naród irański jest szczęśliwy", mówił na gorąco Ali Chamenei. Ale dwa lata później, na stadionie w Pasadenie w obecności 50 tysięcy widzów, w tym 40 tys. Irańczyków, obydwie drużyny spotkały się jeszcze raz. To był pierwszy taki przypadek od rewolucji w 1979 roku, aby piłkarska reprezentacja Iranu wystąpiła na amerykańskiej ziemi. Tym razem zwycięzcy nie było, bo spotkanie zakończyło się remisem 1-1. Choć były też komentarze, że wygrali jedni i drudzy. Przynajmniej w ten jeden dzień. Remigiusz Półtorak Tajemnice mundialu - zobacz inne opowieści o pasjonującej historii mistrzostw świata