Długo czekali Holendrzy na pojawienie się swojego złotego pokolenia. Jeszcze przed wojną grali na mistrzostwach dwa razy, ale były to krótkie występy, zakończone po jednym meczu. Niewarte zapamiętania. A po wojnie to już był dramat. Aż do lat 70. żadna ekipa "Pomarańczowych" nie była w stanie nawet zbliżyć się do mundialu, za każdym razem przegrywając eliminacje. Trochę jak "Biało-Czerwoni". Gdy już jednak przyjechali na turniej do Niemiec zachodnich w 1974 roku, podbili prawie cały świat. Choć "prawie" jest tu kluczowe. Paradoks polega na tym, że Holendrzy z tamtego czasu zostali zapamiętani jako powiew świeżego powietrza, grający nowoczesny futbol, "totalny" - nawet jeśli prekursorami takiego stylu byli wcześniej Węgrzy w latach 50. Ale przecież problemów im nie brakowało. Także osobistych. W trakcie przygotowań do mundialu zmarł ojciec trenera Rinusa Michelsa. Gerrie Muhren, podstawowy gracz Ajaksu i trzykrotny zdobywca Pucharu Mistrzów, starszy brat Arnolda, późniejszego mistrza Europy z 1988 roku, musiał zrezygnować z kadry z powodu choroby syna. Piet Keizer, znakomity napastnik nie miał za bardzo po drodze z selekcjonerem i wystąpił zaledwie raz. Do tego doszedł jeszcze osobisty spór, jaki Johan Cruyff, gwiazdor i najlepszy zawodnik zespołu toczył ze sponsorem. W dość wyrafinowany i mało widoczny sposób. Efekt był taki, że podczas gdy pozostali koledzy występowali w strojach Adidasa z trzema charakterystycznymi paskami - bo federacja podpisała taki kontrakt - kapitan miał ich jedynie dwa. Przekornie. "Odmówiłem noszenia tych strojów, bo umowa federacji ze sponsorem nie przewidywała żadnych premii dla piłkarzy. Aby zaprotestować, kazałem sobie wyprodukować koszulkę z dwoma paskami", mówił. A jednak rozpędzona mechaniczna pomarańcza, mimo tych nieporozumień i przeciwności, radziła sobie znakomicie, pokazując coś, czego w europejskim futbolu jeszcze nie widziano. Żywiołowość, szybkość, wymianę pozycji. Słowem "futbol totalny". Trudno powiedzieć, co by się stało, gdyby trafili na równie rozpędzonych Polaków (w końcu zaledwie rok później pokonaliśmy ich w eliminacjach mistrzostw Europy 4-1!), faktem jest, że przekaz, który poszedł w świat po tamtym mundialu był często taki: Holendrzy zasłużyli na mistrzostwo, bo grali najpiękniej. Co więc się stało? Dlaczego w finałowym pojedynku ulegli Niemcom, choć już po dwóch minutach mieli karnego i prowadzili 1-0? To prawda, że w decydującym spotkaniu przeciwko gospodarzom nie grali najlepiej. To prawda, że piłkarze RFN wykazali się niezwykłym realizmem (podobnie zresztą jak w pojedynku z Polakami, choć nam przeszkodziła dodatkowo woda zalegająca po ulewie nad frankfurckim Waldstadionem), ale "Pomarańczowi" przegrali jeszcze przed meczem, poza boiskiem. A mówiąc dokładniej - na basenie przy hotelu, w którym mieszkali. Wieczór w basenie z młodymi Niemkami "Bomba" wybuchła dzień przed finałem, gdy bulwarowy "Bild" wydrukował wielki artykuł o tym, jak Holendrzy bawili się po zwycięstwie nad Brazylią dającym przepustkę do decydującego spotkania o tytuł. Tytuł nie zostawiał wątpliwości: "Cruyff, szampan, nagie dziewczyny i zimna kąpiel", choć nie było ani żadnych zdjęć, ani pewnych informacji. Tylko sugestie, że kilku piłkarzy skończyło wieczór w basenie z młodymi Niemkami. Wydźwięk tekstu wprowadził oczywiście zamieszanie i niepokój w pomarańczowej ekipie. Cruyff najwyraźniej od razu zrozumiał, jakie mogą być konsekwencje, bo miał wprost przyznawać się przed kolegami: "Jesteśmy w d...". Arie Haan, inny czołowy zawodnik mówił z kolei, że drużyna po raz pierwszy zetknęła się z tego rodzaju publicznymi insynuacjami. Tak naprawdę, nikt nie miał dotychczas do czynienia na mundialu z nieczystą grą brukowej prasy. Zamiast koncentrować się na meczu, Cruyff i koledzy wisieli na telefonie, zapewniając swoje żony, że nic złego nie zrobili. Johan szczególnie, bo jego małżonka chciała dokładnych wyjaśnień. Carl Akemann z holenderskiego sztabu opowiada, że gdy ktoś z recepcji wołał na cały głos "Telefon do pana Cruyffa", lider ekipy starał się nie słyszeć... Inny członek ekipy George Knobel przypomina sobie, że "czterech albo pięciu piłkarzy rzeczywiście miało pietra", bo ważyły się losy ich małżeństw. "Dzwoniły wszystkie i pytały, co się dzieje w tych Niemczech, skoro piłkarze przyjechali grać w piłkę, a nie bawić się z Niemkami na basenie" - opowiada Auke Kok, autor książki "1974. Wij waren de besten" ("1974. Byliśmy najlepsi") o holenderskim mundialu'74. Zaś David Winner, który napisał "Brilliant Orange" jest przekonany, że gdyby tylko podopieczni Rinusa Michelsa wygrali w finale, nikt by już potem o artykule z "Bilda" nie pamiętał. Dlaczego Cruyff nie pojechał do Argentyny? Mleko się jednak rozlało, a Johan Cruyff już nigdy nie wystąpił na mistrzostwach świata, mimo że cztery lata później Holendrzy dalej mieli znakomitą ekipę i znów dotarli do finału, ostatecznie przegranego z... gospodarzami z Argentyny. Długo krążyła plotka, że Cruyff nie pojechał do Ameryki Południowej z powodu żony, która jakoby nie chciała go puścić samego aż na miesiąc. Ale to nieprawda, powody były inne. Holender opowiedział o nich dopiero po wielu latach, w katalońskim radiu. Rok przed argentyńskim mundialem przeżył chwile grozy, gdy nieznajomy napastnik wdarł się do jego barcelońskiego mieszkania i najprawdopodobniej chciał dokonać porwania. Bezskutecznie, ale ogromny ślad w psychice piłkarza pozostał. "Dzieci chodziły od tego momentu do szkoły pod ochroną policji, dom też był cały czas pilnowany. Powiedziałem w końcu - basta. Są takie chwile, że w życiu ważniejsze są inne wartości", mówił Cruyff, uzasadniając odejście z reprezentacji. Dzisiaj Holendrzy są jedynym zespołem, który - grając aż trzykrotnie w finale mundialu (1974, 1978, 2010) - jeszcze ani razu nie wygrał. Marzenia o sukcesie trzeba odłożyć co najmniej na kolejne kilka lat, bo w Rosji też ich nie będzie. Polegli w eliminacjach. Remigiusz Półtorak Tajemnice mundialu - zobacz inne opowieści o pasjonującej historii mistrzostw świata