Zdarzyło się tak tylko raz i to w tajemniczych okolicznościach. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że rezygnacja z przyznanej już organizacji mistrzostw świata jest dużą ekstrawagancją - bo władze różnych krajów ciągle, nie licząc się z kosztami, zwracają uwagę na mityczną poprawę wizerunku i na prestiż - ale na początku lat 80. ktoś miał już odwagę, aby jasno sprzeciwić się dyktatowi FIFA. "Ktoś", czyli prezydent Belisario Betancur i popierający go Kolumbijczycy. Najpierw przyznano im mundial, a potem de facto odebrano, zmuszając dyplomatycznie do rezygnacji. To jedna z najbardziej efektownych gier zakulisowych, z których FIFA stała się potem jeszcze bardziej znana. Miało być zupełnie inaczej. Gdy w 1974 roku, na 12 lat (!) przed organizacją imprezy, Kolumbia dostawała mundial, prezydent Misael Pastrana nie mógł ukryć triumfu. Jego wieloletni lobbing, w którym niebagatelną rolę odegrał Alfonso Senior, prezydent legendarnych Millionarios z Bogoty i wpływowy członek Komitetu Wykonawczego światowej federacji piłkarskiej, przyniósł wreszcie skutek. Zresztą, zasady były jasne: Europa i Ameryka dzieliły się jeszcze wówczas naprzemiennie organizacją mistrzostw, więc osiem lat po Argentynie'78 znowu przypadał czas na zachodnią półkulę. Paradoks całej sytuacji polega na tym, że w 1974 roku zmieniała się władza w FIFA, ale decyzja ze wskazaniem na Kolumbię została podjęta nie za kadencji Brazylijczyka Joao Havelange'a, ale jeszcze wtedy, gdy rządził bardziej przestrzegający zasad sir Stanley Rous z Anglii. I jeszcze jedna ważna informacja: prezydent Pastrana myślał, że prezent, który zrobił swojemu narodowi poniesie go na politycznej fali, a tymczasem kilka miesięcy później społeczeństwo odrzuciło go w wyborach. Nad Kolumbią-organizatorem mundialu zaczęły zbierać się czarne chmury. Gospodarczo - kraj radził sobie bez żadnych rewelacji, społecznie - narastał problem z partyzantką walczącą bezwzględnie z rządem, a narkobiznes przynosił nie tylko coraz większe zyski, ale miał też potężne wpływy. Mówiąc obrazowo, do najbardziej bezpiecznych krajów - pod każdym względem - Kolumbia się nie zaliczała. Ryzyko związane z przyjęciem najlepszych ekip na świecie i generowane przy tej okazji koszty zauważył prezydent Belisario Betancur, na początku lat 80. Były za wysokie. Ludzie też już podchodzili bardziej sceptycznie. I pewnie można by to uznać za zdrowy objaw świadomości własnych braków, gdyby nie zakulisowe gierki, które jednocześnie zaczęła prowadzić FIFA. W swoim stylu, czyli takim, żeby umyć ręce, a jednocześnie zadbać o własne interesy. To przede wszystkim. Ciekawie brzmią po latach słowa, których używał wówczas Joao Havelange. "Kolumbia została wybrana przez FIFA i FIFA nie wycofa się ze swoich zobowiązań. Z pomocą wszystkich kraj ten zorganizuje mundial w 1986 roku. Chyba że sam się wycofa". To ostatnie zdanie wszechpotężnego szefa Międzynarodowej Federacji Piłkarskiej jest kluczowe. Tak, jakby Brazylijczyk przygotowywał grunt pod nowe rozdanie. Nie zmienia się zasad w czasie gry? Nieprawda Jeśli bowiem Kolumbia nagle uznała, że koszty są ponad jej możliwości i nie będzie w stanie sprostać wymaganiom, to przede wszystkim dlatego, że drastycznie się one zmieniły. Myśląc o mundialu'86, Komitet Wykonawczy FIFA - można przypuszczać, że pod wpływem władz - zdecydował się na przyjęcie dziewięciu warunków, które organizatorzy musieli spełnić. Warunków nie byle jakich. Dla przykładu: dwanaście stadionów o pojemności co najmniej 40 tys. miejsc, cztery obiekty dla przynajmniej 60 tys. widzów oraz dwa stadiony - na inaugurację i mecz finałowy - które mogłyby pomieścić 80 tys. kibiców. Do tego sieć kolejowa między miastami-gospodarzami, odnowione lotniska, aby były w stanie przyjąć najbardziej nowoczesne wówczas jety, wreszcie - uwaga - zamrożenie stawek hotelowych dla członków FIFA od 1 stycznia 1986 i flota limuzyn dla VIP-ów. Coś, co dzisiaj jest w wielu przypadkach standardem, choć wymuszonym przez piłkarską centralę, w latach 80. było jeszcze nie tak często spotykaną ekstrawagancją. Mundial w Kolumbii ciągle miał swoich zwolenników, którzy chcieli ogrzać się w jego blasku (np. prezydent Millionarios) albo po prostu na nim zarobić (chodzi głównie o lobby finansowe Grancolombiano na czele z niejakim Jaime Michelsenem), ale po ogólnokrajowej debacie parlament zdecydował o rezygnacji, a prezydent Betancur się z tym zgodził. I wtedy nastąpiła najważniejsza i najbardziej efektowna cześć tego widowiska. W blasku fleszy. Betancur przez 20 minut wyjaśniał w telewizji, dlaczego Kolumbia musi zrezygnować z imprezy (mówił, że zamiast na stadiony, lepiej przeznaczyć te pieniądze na szkoły, szpitale i rozwój transportu), ale też wyrównywał rachunki z działaczami FIFA, oskarżając ich wprost o co najmniej wątpliwe metody działania. "Złota zasada, że to mundial powinien służyć krajowi, który go organizuje, a nie na odwrót, została złamana. Nie mamy czasu, aby zajmować się ekstrawagancjami światowej federacji i jej członków!", przekonywał zdecydowanie prezydent, kończąc swoje przemówienie uwagą, że Gabriel Garcia Marquez, który właśnie dostał literackiego Nobla jest znacznie lepszą reklamą dla kraju niż organizacja drogich mistrzostw świata w piłce nożnej. To pierwszy wyrażony tak dobitnie, expressis verbis, protest przeciwko metodom stosowanym przez FIFA. Kurtyna zapadła. Władzom światowej federacji właśnie o to chodziło. O rezygnację, która wyszłaby z ust samych zainteresowanych. Potężne trzęsienie ziemi Do nowego wyścigu stanęły cztery kraje: Brazylia, która się szybko wycofała, Kanada, która nie miała większych szans, Stany Zjednoczone, które - mimo silnej presji ze strony Henry'ego Kissingera - nie zyskały poparcia Havelange'a i Meksyk, który ostatecznie został wybrany, choć niedługo wcześniej, w 1970 roku, gościł już najlepsze drużyny na świecie. Co zdecydowało? Telewizja. Guillermo Canedo, wiceszef potężnego koncernu Televisa, a jednocześnie wpływowy wiceszef FIFA i bardzo bliski współpracownik Havelange’a umiał pociągnąć za odpowiednie sznurki. Do dzisiaj nie wiadomo dokładnie, kto wymyślił te drakońskie warunki, którym nie sprostała Kolumbia, choć podejrzewano tam, że palce maczał właśnie Canedo. Kandydatura Meksyku przeszła jednomyślnie, w maju 1983, zaledwie trzy lata przed imprezą. Wyjątkowa historia z przyznawaniem organizacji mundialu miała jednak ciąg dalszy. Potężne trzęsienie ziemi nawiedziło Meksyk na niecałe dziewięć miesięcy przed inauguracją, powodując śmierć ok. 10 tys. osób tylko w stolicy kraju. Mimo wielu zniszczeń, obiekty sportowe praktycznie nie ucierpiały i kolejnego organizatora już nie szukano. FIFA uznała, że w takich warunkach można grać. W zadziwiający sposób tamte zawirowania z Kolumbijczykami, których zdolność do organizacji imprezy została poddana w wątpliwość, wróciły po trzydziestu latach za sprawą Kataru. Zbieżności są widoczne: turniej przyznano na długo przed terminem, a dopiero potem pojawiły się pytania, czy organizator podoła wyzwaniu. Jest też jedna zasadnicza różnica. Kolumbia nie miała pieniędzy na - jak to określił wówczas prezydent kraju - ekstrawagancje FIFA, Katar ma ich pod dostatkiem. Ciągle nie wiadomo, jak ta sprawa się zakończy, ale jedno można stwierdzić na pewno: determinacji, aby zmusić organizatora do dobrowolnego zrezygnowania z turnieju - nawet gdy są poważne zarzuty korupcyjne i dowody na inne nieprawidłowości - w światowej federacji jest jakby mniej. Business is business. Remigiusz Półtorak Tajemnice mundialu - zobacz wszystkie opowieści o niezwykłej historii mistrzostw świata