Mija 40 lat, a zagadka wciąż pozostaje nierozwikłana. Albo inaczej - wszyscy podejrzewają, że doszło do ustawienia meczu, ale nikt nikogo nie złapał za rękę. Pozostały tylko poszlaki. Argentyna - Peru, najbardziej kontrowersyjny mecz na mundialu w 1978 roku, decydujący de facto o miejscu w wielkim finale w Buenos Aires. Sytuacja przed spotkaniem wyglądała tak: to był ostatni pojedynek tej grupy w drugiej fazie mistrzostw. Tego samego dnia, ale chwilę wcześniej Polska przegrała z Brazylią w Mendozie 1-3, co oznaczało, że gospodarze musieli wygrać z Peruwiańczykami przynajmniej różnicą czterech goli, jeśli marzyli o występie w decydującym meczu turnieju. Tylko to dawało im pierwsze miejsce w czterodrużynowej grupie i przepustkę do finału. Taki był wówczas system rozgrywek, skopiowany z mundialu'74. Brazylijczycy trochę narzekali - i na wcześniejszą porę meczu z Polską, i na przeprowadzkę do Mendozy, podczas gdy Argentyna grała drugą fazę mistrzostw tylko w Rosario - ale nic nie mogli zrobić. Efekt był taki, że gospodarzom bardzo realnie pomagały ściany. Doskonale wiedzieli, jak wysoko powinni pokonać Peru. I wygrali, nawet z nawiązką. 6-0! Pierwsze podejrzenia padły na Ramona Quirogę, można powiedzieć - z naturalnych powodów. Bramkarz był tak naprawdę Argentyńczykiem - żeby było jeszcze ciekawiej, pochodzącym z Rosario - a Peruwiańczycy go naturalizowali ze względów czysto sportowych. W rywalizacji z Fillolem albo La Volpe w zespole "Albicelestes" nie miał szans, natomiast w ekipie Marcosa Calderona był najlepszym kandydatem. Intrygujące może wydawać się to, że tuż przed meczem kilku peruwiańskich graczy zrobiło potajemne spotkanie, którego wniosek był jeden: należy przekonać trenera, aby Quiroga nie grał. Czy rzeczywiście postawa bramkarza budziła zastrzeżenia nawet kolegów czy wręcz przeciwnie - inni zawodnicy chcieli oddalić podejrzenia od siebie, wiedząc, że zmiany w bramce i tak nie będzie? Teorie pojawiały się różne. W 1998 roku Quiroga przerwał milczenie i w wywiadzie dla dużego argentyńskiego dziennika "La Nacion" w trochę zawoalowany sposób obarczył winną innych, przyznając jednocześnie, że czuje się Argentyńczykiem, a Peruwiańczykiem nigdy nie będzie. "Myślę, że Manzo... A niech tam, każdy odpowie za swoje grzechy przed Bogiem. Ale to, że rok później poszedł grać do Velezu Sarsfield (klub z Buenos Aires - red.) było skandaliczne. W tym spotkaniu grali też piłkarze, którzy niemal nigdy nie występowali - Rojas, Gorriti... Razem z Chumpitrazem mówiliśmy trenerowi w przerwie, że dzieją się dziwne rzeczy", bronił się Quiroga, dodając, że za cały mundial dostał 500 dolarów i nic więcej. Sugerował też, że sędziowie nie byli bez winy, bo jego zdaniem gole Luque i Tarantiniego padły ze spalonego. Warto zwrócić uwagę, że po stracie sześciu goli argentyńsko-peruwiański bramkarz nie został wyklęty w swoim nowym kraju, ale zagrał jeszcze na mundialu cztery lata później, puszczając w meczu z Biało-Czerwonymi pięć bramek w ciągu zaledwie jednej połowy. Zresztą, na ten temat też mówił w wywiadzie, choć w sposób wybitnie niesmaczny. "Kiedy Polacy strzelili nam na kolejnym mundialu pięć goli, nikt nie powiedział ani słowa (że mecz był podejrzany). Bo czym mieliby nas przekupić? Butami z obozu w Auschwitz?" Czy tak kontrowersyjne słowa rzeczywiście padły? Co do tego też nie ma pewności, bo z czasem pojawiły się wątpliwości na temat całego wywiadu, choć cały czas można go znaleźć bez problemu w internecie. Inny wątek porusza Pablo Llonto w swojej książce "La vergüenza de todos. El dedo en la llaga del Mundial 78". Opisuje, jak Rodulfo Manzo usłyszał w telefonie ofertę 50 tys. dolarów za porażkę przynajmniej czterema golami, choć propozycje były również ze strony brazylijskiej. To wszystko działo się na poziomie zawodników, ale był jeszcze ważniejszy poziom. Państwowy. Nie ma żadnych wątpliwości, że w szatni jednej i drugiej drużyny pojawili się: generał Jorge Videla i Henry Kissinger. Pytanie tylko, czy stało się to tuż przed meczem czy w czasie przerwy, bo tu nie ma całkowitej jasności, choć więcej głosów skłania się do tej pierwszej wersji. Mniejsza o to, najbardziej istotny jest w tym sam fakt wywierania jednoznacznej presji na argentyńskich rywali. Videla miał mówić o "bratnich narodach" i o tym, żeby wszystko "dobrze się ułożyło w imię braterstwa południowoamerykańskiego". Wątek polityczny jest tu ewidentny. Francisco Morales Bermudez Pedraglio, zwany Moralito, syn peruwiańskiego dyktatora, towarzyszył ekipie. Zawodnicy twierdzili, że to on załatwiał w przyspieszonym tempie nowe obywatelstwo Quirodze. Ile w tym prawdy? Nie wiadomo. Faktem jest, że obydwa kraje utrzymywały bliskie kontakty. Na ponad rok przed mistrzostwami, w marcu 1977 roku, Bermudez wyświadczył przysługę generałowi Videli przybywającemu z wizytą do Peru i zamknął na kilka dni siedmioro Argentyńczyków; profilaktycznie, żeby nie protestowali w czasie pobytu dyktatora. Argentyna wysłała też do sąsiada tony zboża w ramach umowy dwustronnej, a bank narodowy udzielił pokaźnej pożyczki dla reżimu Bermudeza. Jeszcze inne światło na podejrzanie wysoki wynik w 1978 roku rzucił ponad 30 lat później były peruwiański senator Genaro Ledesma Izquieta, twierdząc, że rząd jego kraju wysłał 13 opozycjonistów, w tym jego, do Argentyny, aby ludzie Videli rozprawili się z nimi w sposób, który był wówczas powszechny w ramach operacji Condor, czyli wrzucając z samolotu do morza. Reżimy południowoamerykańskie - oficjalnie Peru w tym nie uczestniczyło, choć dostarczało informacji - potajemnie współpracowały ze sobą, walcząc z wszelkimi przejawami opozycji politycznej. "W taki sposób Argentyna zapłaciła za zwycięstwo w 1978 roku. Na szczęście Francja przyszła nam z pomocą, wywierając presję na władze w Buenos Aires", mówił Ledesma Izquieta. Jedno jest pewne: 40 lat po słynnym meczu jeszcze nie wszystkie tajemnice są odkryte. Remigiusz Półtorak Tajemnice mundialu - zobacz inne opowieści o pasjonującej historii mistrzostw świata