To była brawurowa akcja zakończona mocnym strzałem, choć... nie od razu. Pełna sprytu i determinacji. Gdy długo po tym zdarzeniu legendarny francuski trener Guy Roux opowiadał nam, jak na mundialu w Argentynie w 1978 roku przebrał się za dostawcę piwa, żeby dotrzeć do Andrzeja Szarmacha w dalekiej Mendozie, nie przestawał dziwić się sam sobie. Bo wkrótce okazało się, że to był strzał w dziesiątkę. Inne czasy, inne zwyczaje. Nie zmieniło się tylko jedno: mundial zawsze był witryną, która ułatwiała transfery. W czasach przedtelewizyjnych, gdy menedżerowie jeszcze nie trzęśli rynkiem jak obecnie, trzeba było działać inaczej. Z pomysłem. Dlatego historia z Szarmachem jest taka nietypowa. - Obserwowałem waszą ekipę już na mistrzostwach w Niemczech, w 1974 roku. Gadocha, Kasperczak, Lato, Szarmach... To byli zawodnicy! Szarmach podobał mi się najbardziej i kupiłbym go od razu, gdyby nie ograniczenia związane z wyjazdem z Polski. A wtedy zawodnicy nie mogli przechodzić do zachodniej ligi, jeśli nie mieli odpowiedniego wieku i pozwolenia władz - przypominał Guy Roux. Francuski trener był jednak tak zdeterminowany, że pojechał za Szarmachem do Argentyny, na kolejny mundial. Aby spotkać się z naszym napastnikiem i namówić go do gry w II-ligowym wówczas Auxerre, przebrał się za dostawcę piwa i sposobem przedostał do polskiej bazy pilnowanej przez wojsko. Czasy były bowiem takie, że junta generała Jorge Videli, argentyńskiego dyktatora, pilnowała każdej drużyny jak oka w głowie. Wszystko działo się w dalekiej Mendozie, przy granicy z Chile, już po pamiętnym przegranym meczu z gospodarzami turnieju, w drugiej rundzie mistrzostw. Gdy w Polsce kibice zastanawiali się, czy stać nas jeszcze na awans do czołowej "czwórki", w tle rozgrywały się podchody, które miały później wpłynąć na karierę jednego z najlepszych polskich napastników w historii. - Do hotelu prowadziła tylko jedna droga, a Videla obawiał się, żeby opozycja nie dokonywała aktów sabotażu. Dlatego wszystko było dokładnie obstawione - mówił nam Roux. Zaczął więc kombinować. Od znajomego Argentyńczyka dowiedział się, kto dostarcza napoje do polskiej bazy. - Powiedziałem mu, że muszę się koniecznie dostać do hotelu. Przekazał informację komu trzeba i niedługo siedziałem już w ciężarówce, która jechała do miejsca, gdzie Polacy byli zakwaterowani. Oczywiście w przebraniu - w specjalnej kurtce i czapeczce, żeby wyglądało, że jestem dostawcą. Szarmach był zaskoczony. W środku mistrzostw, niemal na końcu świata, znalazł go trener z II ligi, chcąc koniecznie ściągnąć do siebie. Wiedział, że będzie trudno, bo nie miał jeszcze trzydziestu lat i nie mógł wyjechać z kraju. Jednak Roux osiągnął swój cel. - Powiedziałem mu: "OK, ale wiedz, że czekamy na ciebie". Nieoczekiwana wizyta w przebraniu zaprocentowała. Ściągnięcie zawodnika, który został wicekrólem strzelców w Niemczech, a w Argentynie dołożył jeszcze jedno trafienie można uznać za majstersztyk. Dwa lata później "Diabeł" był już w Auxerre, mimo że w kolejce ustawiły się inne znane kluby - Bayern Monachium i Anderlecht Bruksela. Nikt nie przypuszczał jeszcze wtedy, że gdy Szarmach będzie opuszczał francuskie miasteczko, zostanie zapamiętany jako pierwszy nauczyciel Erika Cantony, ale przede wszystkim jako strzelec 94 goli. Zdecydowanie najlepszy w historii klubu, najpewniej już na zawsze. A zaczęło się tak niewinnie... Remigiusz Półtorak