"Spier... skur..." (Vas te faire enculer, sale fils de pute) - miał powiedzieć Nicolas Anelka do trenera Raymonda Domenecha w przerwie meczu Francji z Meksykiem. Była pierwsza runda mundialu w RPA w 2010 i napięcie wzrastało coraz bardziej, bo w drugim kolejnym meczu Francuzi nie potrafili strzelić gola. W rzeczywistości słowa, które padły były najpewniej nieco inne, choć sens ten sam. I pewnie wszystko rozeszłoby się po kościach, a przynajmniej zostało załatwione we własnym gronie, ale dwa dni po feralnym meczu, wygranym ostatecznie przez Meksyk 2-0, dziennik "L'Equipe" przytoczył wspomniane inwektywy na całej pierwszej stronie. Bez kropek. Rozpętała się burza i niekontrolowany bieg zdarzeń, którego kulminacyjnym punktem okazała się odmowa treningu zaplanowanego przed kolejnym meczem, który na dodatek miał być otwarty dla publiczności. Zrobił się cyrk, dosłownie. Francuzi zbojkotowali bowiem zajęcia, owszem przyjeżdżając na boisko, ale w zwykłych butach i koszulkach, nie treningowych. Dzień wcześniej podjęli decyzję - wspólnie, choć pod przewodnictwem kilku liderów - że jeśli wyrzucony Anelka nie zostanie przywrócony do drużyny, oni zamierzają dać wyraz swojemu niezadowoleniu i nie wyjść na trening. Z Anelką sprawa wyglądała tak: w przerwie spotkania z Meksykiem trener zwrócił mu uwagę, że nie gra jak typowy środkowy napastnik i zbyt często wraca po piłkę. Piłkarz zaczął dyskutować, więc Domenech zagroził, że go zmieni. Wtedy Anelka miał nie wytrzymać i rzucić pod nosem przekleństwo w kierunku szefa. - Ok, schodzisz z boiska - odpowiedział Domenech i rzeczywiście po przerwie wszedł Gignac. Tymczasem krnąbrny Anelka miał, zgodnie z opisem dziennikarzy "L’Equipe", sprawiać wrażenie po wyjściu spod prysznica, jakby nic się nie stało. Nazajutrz normalnie trenował z zespołem. Gdy wybuchła bomba w mediach, po naradzie trenera oraz prezesa i wiceprezesa federacji zapadła decyzja o wyrzuceniu Anelki z kadry. Sprawę pewnie można było jeszcze wtedy uregulować wewnętrznie, piłkarz godził się na przeprosiny trenera i kolegów, ale nie publicznie. A ponieważ żadna ze stron nie chciała ustąpić, Anelka musiał wyjechać z położonej na końcu świata miejscowości Knysna, która od tej pory stała się synonimem wstydu francuskiej kadry. Zdaniem działaczy, w tym wiekowego już, choć mało wówczas poważanego prezesa federacji Jeana-Pierre'a Escalette'a, nie było innego wyjścia. Skompromitowany kapitan drużyny Patrice Evra na konferencji prasowej zajmował się przede wszystkim szukaniem "kreta", choć potem okazało się, że tak naprawdę było ich kilku. Do kuriozalnej sytuacji doszło jeszcze przed treningiem, którego nie było. W coniedzielnym programie "Telefoot" Domenech nie zaprzeczył, że w szatni padły ostre słowa, ale próbował tonować nastroje, twierdząc, że zostały wyjęte z kontekstu. Evra powtarzał, że "nie ma w zespole problemu Anelki, problemem jest to, że jest wśród nas zdrajca, który przekazuje takie rzeczy dziennikarzom". Najbardziej zadziwiające było jednak wtargnięcie do programu na żywo nieproszonego Francka Ribery'ego, który zaczął się kajać, wiedząc doskonale, jaką decyzję drużyna podjęła już wcześniej i że treningu nie będzie... Przyjechali więc Francuzi po południu na boisku, ale zamiast ćwiczyć, poszli rozdawać autografy. W tym samym czasie doszło do ostrego spięcia, też na oczach zdumionych dziennikarzy i telewidzów, między Evrą a specjalistą od przygotowania fizycznego Robert Duvernem. Gdyby nie rozdzielił ich przyglądający się scenie Domenech, niechybnie skończyłoby się na rękoczynach. Na żywo dymisję złożył dyrektor francuskiej federacji Jean-Louis Valentin. Ale to był dopiero wstęp do najbardziej absurdalnej sekwencji. Przez pół godziny piłkarze prowadzili z trenerem negocjacje w autokarze z zasłoniętymi oknami, po czym Domenech wyszedł do dziennikarzy i odczytał oświadczenie podpisane przez wszystkich zawodników, którzy "chcieli w ten sposób sprzeciwić się decyzji podjętej przez członków federacji" o wykluczeniu Anelki. Żeby było śmieszniej (albo jeszcze bardziej groteskowo, jak kto woli), komunikat został przygotowany przez doradcę Jeremy'ego Toulalana, na co dzień cichego i ułożonego zawodnika, uważanego nawet za wzór profesjonalisty. W takich okolicznościach rozbita Francja przegrała trzeci mecz z RPA (1-2). Sprawa nabrała charakteru państwowego, bo głos zabrał nawet prezydent Nicolas Sarkozy i to w czasie oficjalnej wizyty do Rosji. "Takie zachowanie jest niedopuszczalne", mówił w Sankt Petersburgu w obecności Władimira Putina. Posypały się też kary. Najwyższą za swój wybryk poniósł oczywiście Anelka - 18 miesięcy zawieszenia. Następni w kolejce byli Evra (5), Ribery (3), Toulalan (1). Abidal też został wezwany przed komisję dyscyplinarną, ale obeszło się bez żadnego zawieszenia. Dużo później oliwy do ognia dolał jeszcze Didier Deschamps, obecny selekcjoner, a wtedy trener w Marsylii. Dał do zrozumienia, że jeszcze zanim piłkarze reprezentacji ogłosili całemu światu, iż nie będę trenować w imię solidarności z wyrzuconym kolegą, wiedział co się szykuje. Po latach wygląda to trochę inaczej. Zawodnicy przyznają, że popełnili fatalny błąd, który nie powinien się zdarzyć. Nie na takiej imprezie, nie na oczach całego świata, nie w taki sposób. A jednak przez długi czas przekonanie niektórych bohaterów tamtej klęski, sportowej i wizerunkowej, było zupełnie inne. Gdy pół roku po tamtych zdarzeniach rozmawialiśmy z Erikiem Abidalem, nie zdawał się specjalnie wzruszony. Uciekał od przyjmowania całej odpowiedzialności na zawodników. - Każdy mógł wtedy wysiąść z autokaru reprezentacji i iść na trening. Ale nikt tego nie zrobił... Chcieliśmy w ten sposób pokazać, co myślimy o wyrzuceniu Nikolasa; pokazać, że to nie my popełniliśmy błędy - mówił nam Abidal, potwierdzając jednocześnie, że między Anelką i Domenechem było ostre spięcie w przerwie meczu z Meksykiem. - Tego się nie da ukryć, ale Nico nie obraził trenera. Gdyby tak się stało, pewnie zwrócilibyśmy mu uwagę. Natomiast dla mnie od początku było nie do zaakceptowania, że trener zgodził się na wyrzucenie Anelki z drużyny - obstawał przy swoim Abidal. Czas rzucił na tamte wydarzenia inne spojrzenie. Dzisiaj niewielu ma wątpliwości, że to jedna z najczarniejszych kart nie tylko w historii francuskich mundiali, ale mistrzostw świata w ogóle, bo jeszcze nigdy nikt nie odmówił treningu w tak spektakularny sposób. Nikt też nie mógł się spodziewać, że życie dopisze do tego zupełnie nieoczekiwany scenariusz. Raymond Domenech został... ekspertem "L'Equipe", a jego uwagi w telewizji i na łamach dziennika są często niezwykle trafne. O epizodzie z 2010 roku wszyscy chcieliby zapomnieć. Remigiusz Półtorak Tajemnice mundialu - zobacz inne opowieści o pasjonującej historii mistrzostw świata