W tej sytuacji dziennikarzy dzielimy na dwie grupy: ci, którzy nastawiają się na zbieranie wywiadów i cennych informacji, oraz ci, którzy zbierają podpisy i selfie. Konferencja czy festyn z okazji Dnia Dziecka? Dwa lata temu w Arłamowie jeden dziennikarz (choć nie zachowywał się jak dziennikarz, ale dziecko, które przypadkowo otrzymało akredytację) o mało nie wybił sobie zębów, rzucając się na stół konferencyjny, by zdobyć autograf Roberta Lewandowskiego. Wywiązała się z tego niezła kłótnia, bo część osób słusznie uznała, że sala konferencja to nie festyn, na którym trwa bitwa o szlaczek, ale miejsce pracy. Zarówno dziennikarza, jak i piłkarza. No bo wyobraźcie sobie, że przychodzi gwiazdor na konferencję, gdzie ma odpowiadać na ważne (z założenia) pytania. O siebie, kolegów i drużynę, której jest kapitanem. Są największe redakcje w kraju, transmisja na żywo w telewizji, odliczanie dni do wielkiej imprezy. Aż tu nagle bum! Ktoś skacze do niego, jak kilkuletni chłopczyk na otwartym treningu z okazji Dnia Dziecka. Miało być poważnie, a kończy się żenująco i groteskowo. Dziennikarz, przynajmniej w teorii, ma wyciągnąć od piłkarza jak najwięcej wiadomości, podczas gdy kibic chce wyciągnąć zdjęcie lub autograf. Dziennikarz ma piłkarza oceniać (nawet bardzo ostro, gdy na to zasłuży), a kibic podziwia go często bezkrytycznie, śpiewając "nic się nie stało". I na końcu - podstawowym zadaniem dziennikarza jest zrobić wszystko, by dla swoich odbiorców zdobyć informacje, tymczasem wybłagany podpis jego odbiorcom nie daje absolutnie nic. Słowem - zbieranie autografów i selfiaków to prywata urządzana pod płaszczykiem dziennikarstwa. Koniec umizgów Dlatego dobrze się stało, że Polski Związek Piłki Nożnej zabronił dziennikarzom proszenia o autografy i robienia selfie z zawodnikami. Dobrze dla piłkarzy, dobrze dla normalnych przedstawicieli mediów, a szczególnie dobrze dla kibiców. Tak, dla kibiców. I nie chodzi o to, że teraz jak równy z równym mogą walczyć o autograf Lewandowskiego, Glika, czy Błaszczykowskiego. Nie, chodzi o to, że teraz część dziennikarzy przestanie umizgiwać się do zawodników. Nie będzie błagań, maślanych oczek oraz nadstawiania kartki z wyrazem twarzy dziecka. I przede wszystkim nie będzie konsekwencji, które otrzymanie/nieotrzymanie autografu za sobą niesie. Bo jeśli zawodnik gryzmolnie coś na kartce, to dziennikarz o mentalności dziecka będzie się jak dziecko cieszył. I dalej będzie go bezkrytycznie ubóstwiał (to też charakterystyczne dla dziecka). Ale działa to także w drugą stronę. No bo co, jeśli piłkarz odmówi postawienia szlaczka, a to akurat szlaczek, którego kolekcjonerowi brakuje (tak jak niegdyś w albumie Panini brakowało zdjęcia jednego piłkarza)? Jest złość, niezadowolenie, dorabianie ideologii, a na końcu obraza na zawodnika, który autografu nie dał. W taki sposób traci się umiejętność trzeźwej oceny, a zaczyna patrzenie oczami dziecka. A chyba nie tego wymagają od dziennikarzy kibice. Piotr Jawor PS 1 Zanim zacznie się atak - wiem, że część dziennikarzy zbiera podpisy np. na cele charytatywne i to akurat bardzo szanuję. Ale są do tego inne miejsca niż sala konferencyjna i strefa wywiadów. A jeśli w tych innych miejscach trudno zawodnika spotkać, to o pośrednictwo można poprosić kogoś z PZPN-u i efekt prawdopodobnie będzie taki sam. Bez umizgiwania. PS 2 Musicie też pamiętać, że często za przemienieniem strefy wywiadów w festyn stał organizator imprezy (klub lub związek sportowy), który rozdawał akredytacje wszystkim jak leci, także dziennikarzom z redakcji absolutnie niezwiązanych ze sportem. A ci także dzielą się na dwie grupy: tych, którzy chcą obejrzeć mecz za darmo, i tych, którzy chcą mecz obejrzeć za darmo i jeszcze zdobyć selfie/autograf.