Zapraszamy na relację na żywo z meczu Polska - Urugwaj! Relację można również śledzić na urządzeniach mobilnych Ich piłkarskie drogi rozeszły się 12 lat temu. Później Boruc miał pewnie kilkunastu, a może nawet kilkudziesięciu trenerów, a mimo to jakiś czas temu wykonał ładny gest - pamiętał o Dowhaniu i zadzwonił do niego, by zaprosić go na swój pożegnalny mecz w reprezentacji Polski. Zaoferował nawet bilety, ale trener bramkarzy Legii na to wydarzenie był już wcześniej przygotowany... Ostatni raz 37-letni Boruc zagra w kadrze w piątek przeciwko Urugwajowi (godz. 20.45, relacja w Interii). Piotr Jawor, Interia: Ładnych parę lat zna pan Artura Boruca. Krzysztof Dowhań: Przyszedłem do Legii w 2001 r., a Artur akurat wrócił z wypożyczenia do Dolcanu Ząbki, więc do czasu jego wyjazdu do Celtiku trochę popracowaliśmy. Byłem świadkiem jego debiutów w Ekstraklasie i reprezentacji, choć uważam, że meczów w kadrze ma troszkę za mało. Zasługiwał na więcej niż 65. Od początku wiedział pan, że ma talent? - Tak, miał zadatki na klasowego bramkarza. Przede wszystkim mocna głowa - nie robiła na nim wrażenia ogromna publiczność, czy wielkie stadiony, ale przy tym potrafił się też zmobilizować przed mniejszą widownią. Dzięki temu wypłynął na szerokie wody? - Jego kariera reprezentacyjna i klubowa układała się bardzo dobrze. Przecież w Celtiku miał być skazany na ławkę, a świetnie się przebił. Mistrzostwa, puchary, Liga Mistrzów... Później była Fiorentina, gdzie znów miał być rezerwowym, a wygryzł Frey’a. Później mecze w lidze angielskiej... Uważam, że gdyby nawet większe kluby się nim mocno zainteresowały, typu Milan czy Roma, to spokojnie dałby sobie tam radę. Z jego umiejętnościami i psychiką sprostałby wyzwaniu. A jak pan wspomina Boruca jako człowieka? - Wszyscy mówią, że jest trudny, a ja nie miałem z nim żadnych problemów. Był troszkę krnąbrny, ale młodość ma swoje prawa. Poza tym on cały czas rwał się do gry... Wiem, że wszyscy patrzą na jego zachowania pozaboiskowe, ale w Legii nie było z nim żadnych problemów. W kadrze był zawieszony, ale wina pewnie nie leżała tylko po jego stronie. Tak zwykle w takich sytuacjach bywa... Może Boruc po prostu był potwierdzeniem powiedzenia, że dobry bramkarz musi być trochę szalony? - Szalony, ale w pozytywnym znaczeniu. Charakter bardzo mu pomógł, szczególnie w stresujących sytuacjach. Przykład: pojechał na mistrzostwa świata zamiast Jurka Dudka, który wiadomo jaką miał pozycję. I co? I dał sobie świetnie radę, podobnie jak na Euro 2008. Nawet Zbigniew Boniek wówczas mówił, że to był nasz jedyny gracz klasy światowej i trudno się z tym nie zgodzić. W wywiadzie dla TVP Sport Boruc sam przyznał, że o powołaniu na mundial dowiedział się wracając ze sklepu z reklamówką piwa. Pan go kiedyś przyłapał z piwem lub papierosem? - Wiem, że popalał, ale nie robił tego w ostentacyjny sposób. Piwo? Każdy musi przez to przejść. Poza tym pamiętajmy, że to stresująca praca. Spokojnie, światowej klasy zawodnicy robili gorsze rzeczy. To chyba poniekąd jest wpisane w zawód. Można być aniołkiem i... Artur ma taki charakter, a nie inny i nigdy się z tym nie krył. Najważniejsze było boisko, a tam dawał z siebie wszystko. Mnie nigdy nie zawiódł. Często zarzucano też Borucowi, że ma problemy z wagą. - Musiał uważać co je, ale w Legii nigdy nie miał wielkich problemów z wagą. Podczas testów przed startem sezonu zawsze był w czołówce. Przy jego posturze, chłop 194 cm, potrafił przebiec 5 metry poniżej sekundy! Gdyby miał nadwagę, to by tego nie osiągnął. A nawet jak w okresie świątecznym przytrafił mu się jakiś zbędny kilogram, to szybko potrafił się go pozbyć. Czy któryś z wychowanych przez pana bramkarzy był lepszy od Boruca? - Nigdy tak nie porównuję, każdy z nich był inny. Ale co tu dużo mówić - Artur i Łukasz Fabiański to klasa światowa. Duszan Kuciak nie grał w takich klubach jak oni, ale to też dobry zawodnik. Teraz mam tylko nadzieję, że Artur będzie jeszcze kilka lat grał w piłkę. Z kadrą się żegna, ale zrobił dla niej bardzo wiele. Nie zmarnował talentu. A przy odrobinie szczęścia mógłby grać w dużo lepszych klubach. A realny jest jeszcze jego powrót do Legii? - Kiedyś były takie przymiarki... I? - Nie wiem, zobaczymy (śmiech). Piłka jest bardzo dynamiczna. Po tylu latach ma pan jeszcze jakiś kontakt z Arturem? Jakiś telefon na święta, z okazji imienin? - Jasne. Dzwonił nawet niedawno i pytał, czy znajdę chwilę, by wpaść na jego pożegnalny mecz (śmiech). Oferował też, że pomoże w zdobyciu biletów. Powiedziałem mu, że jasne, że przyjdę, a bilet miałem już załatwiony wcześniej (śmiech). Cóż, fajny z niego chłopak. Rozmawiał: Piotr Jawor