Glik jest wychowankiem MOSiR Jastrzębie-Zdrój, ale jako nastolatek szybko trafił do Wodzisławskiej Szkoły Piłkarskiej prowadzonej przez byłego ligowego zawodnika Janusza Pontusa. Tam był już Wilczek. Grali i trenowali w jednym zespole przez kilka lat, żeby potem, jako 17-latkowie trafić do... ligi okręgowej. W Silesii Lubomia należeli do najlepszych, a zespół wygrywał mecz za meczem. Potem wyjechali grać razem do Hiszpanii, gdzie występowali w czwartoligowym klubie UD Horadada. Po tym, jak Glik w lutym 2017 roku podpisał, razem z innymi zawodnikami WSP, Szymonem Matuszkiem oraz Krzysztofem Królem, kontrakt z Realem Madryt, to jego drogi z Wilczkiem rozeszły się. Nie na długo. Zimą 2009 roku obaj ponownie spotkali się w Piaście. W gliwickim klubie grali razem przez 1,5 roku. Potem Glik odszedł do US Palermo, a Wilczek do Zagłębia Lubin. Teraz ich drogi ponownie skrzyżowały się w reprezentacji Polski. W piątkowym meczu przeciwko Urugwajowi, 29-letni Wilczek po raz pierwszy wybiegł na boisko w biało-czerwonej jedenastce od pierwszej minuty. Zadanie miał niełatwe, musiał zastąpić z przodu pauzującego Roberta Lewandowskiego. Na boisku przebywał do 66. minuty, potem zastąpił go Jakub Świerczok. Napastnik Broendby miał dwie sytuacje do zdobycia bramki, jedną w pierwszej, a kolejną w drugie połowie. - Przynajmniej jedną z nich powinienem był wykorzystać. Bardziej żałuję okazji z pierwszej połowy, gdzie za mocno uderzyłem piłkę. Myślę, że gdybym lżej trafił, to wpadłaby do siatki - oceniał po spotkaniu. A jak ocenił jego występ kolega z WSP, Silesii Lubomia, UD Horadady i Piasta? - To był pierwszy występ Kamila w reprezentacji od pierwszej minuty, więc na pewno odczuwał jakieś emocje. Miał jedną, dwie dobre sytuacje, żeby trafić do siatki. Na pewno starał się, szarpał, walczył. Nie jest łatwo zastąpić z przodu Roberta, ale Kamil dał z siebie maksa i starał się o to, żeby w tej reprezentacji zostać na dłużej, bo rywalizacja w niej o miejsce jest bardzo mocna - podkreślił Glik. Michał Zichlarz, Warszawa