To nawet nie były pogłoski. Miejsce dla Zidane’a w kadrze nowych mistrzów świata jest przygotowane od dawna, jeszcze zanim niespodziewanie ogłosił, że odchodzi z Realu Madryt po wywalczeniu trzy razy z rzędu trofeum Ligi Mistrzów. I niechybnie do konkretnych rozmów by doszło, gdyby tylko Deschampsowi powinęła się noga w spotkaniach z Argentyną albo z Urugwajem na mundialu. Postawiony cel, jeszcze przed mistrzostwami, był bowiem jasny: ekipa ma dojść przynajmniej do półfinału. Dlatego po spotkaniu w ćwierćfinale z "Urusami" "Dede" mógł odetchnąć. Dzisiaj z kolei nikt nie może wysuwać postulatu, aby na stanowisku selekcjonera doszło do zmiany. Może poza... Hatemem Ben Arfą, który przed Euro został pominięty w kadrze na turniej (był jedynie rezerwowym), a w czasie mundialu pisał teksty dla "France Football" i uważa, że Deschamps powinien odejść. Sam zainteresowany nie zamierza jednak podążać śladami swojego mistrza sprzed 20 lat Aime Jacqueta i mówi: - Nigdy nie myślałem o tym, aby zakończyć tę pracę. Z dwóch powodów: jestem osobą, która dotrzymuje zobowiązań, a po drugie - co dla mnie jest również ważne - to kwestia zaufania i szacunku dla prezesa. Jeśli wierzy we mnie do 2020 roku, będę na posterunku. Dlatego piłkarze i kibice muszą mnie jeszcze znieść przez dwa lata - powiedział Deschamps w telewizji. Zidane musi więc uzbroić się w cierpliwość. RP