Michał Białoński, eurosport.interia.pl: Za żadną drużyną do Rosji nie przyjechały takie tłumy jak do Moskwy za Polską - prawie 20 tys. ludzi. Skąd oni wykombinowali tyle biletów, oficjalna pula przewidziała ledwie 6,3 tys., ile to musiało kosztować? Zbigniew Boniek, prezes PZPN-u: - Nasi kibice są zawsze blisko nas i z tego się cieszymy. Z pewnością nie byli zadowoleni z wyniku, ale nikt nie był zadowolony. Ale spokojnie, jeszcze nie składamy broni. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Okazało się, że dało się rozegrać mecz bez jednej choćby racy. - Tu jest taka kontrola, że wniesienie jej nie byłoby proste, a użycie tragiczne. Jakby ktoś się uparł, to pewnie coś by wniósł. W Polsce słyszy się wojnę na górze między Rosją a resztą świata, tymczasem Rosjanie znakomicie nas przyjmowali, a i nasi kibice świetnie się bawili z Rosjanami na Placu Czerwonym. - Czasami polityka, czy jedna, czy druga nam wmawia, że Rosjanie nas nie lubią. Nie. Może politycy się nie lubią, ale to jest ich sprawa. Rosjanie nas lubią, ja, my ich lubimy. Wychodzą na ulicę, czasami przypominam sobie język rosyjski, pamiętam go ze szkoły. Rozmawiam z Rosjanami, jest miło, fajnie. Byliśmy w Moskwie, przed meczem stanąłem przed hotelem i był bagażowy. "Skolko tiebie let?" (Ile masz lat - przyp. red.) - zapytałem. Okazało się, że 58. Facet, gdy dowiedział się, że jestem z Polski zaczął mi opowiadać o Mickiewiczu, o Tuwimie, Paderewskim, Pendereckim, o muzyce, o "Czerwonych Gitarach". Mówił z ciepłem, pasją. Czasem ten świat chcą nam niektórzy kolorować, decydują o tym świecie swoimi kredkami. Natomiast te kolory w rzeczywistości są zupełnie inne. Poszedłem rano na przechadzkę po Soczi, po porcie, żeby obejrzeć jachty i oderwać się od tego ciśnienia wokół reprezentacji. Wszędzie spotkałem się z serdecznością i gościnnością. Nazajutrz po porażce z Senegalem wziął pan odpowiedzialność na siebie i wyszedł do dziennikarzy. Nie chciał pan, abyśmy "przeczołgiwali" trenerów czy piłkarzy? - Nie o to chodziło, po prostu nikt nie był wyznaczony na konferencję, piłkarze byli po meczu, po ciężkiej nocy, a dziennikarzom coś należało powiedzieć, więc zrobiłem to ja, jako prezes. Oczywiście rodzą się po porażce plotki, ploteczki, że "dramat, co się dzieje". Tymczasem nic się nie dzieje, po prostu zagraliśmy słabszy mecz. Jedziemy dalej i z optymizmem patrzymy w przyszłość. Dla mnie Polska nie była faworytem meczu z Senegalem wobec braku Kamila Glika. - Absolutnie się nie zgadzam. Glika nie ma. I nie ma o czym mówić, bo to złe podejście psychologiczne. Kamil ma kontuzję, wiec nie możemy myśleć o jego udziale w meczu. Każda drużyna na świecie musi sobie radzić po stracie ważnego zawodnika. Myślenie o tym, co by było, gdyby mógł grać w niczym nie pomaga. Zaskoczyło mnie wystawienie na środku tylko jednego pomocnika defensywnego. Adam Nawałka nigdy tego nie testował, aż tu nagle, na MŚ tak wychodzi z zespołem. - Po meczu tak to można odebrać, natomiast przed meczem trener był przekonany, że Zieliński na "ósemce" i Milik z Lewandowskim z przodu poradzą sobie. Ustawienie było trochę podobne do tego, w jakim wyszliśmy na Niemców, w jedynym dotąd wygranym z nimi meczu na Stadionie Narodowym. Różnica była tylko taka, że Zieliński wszedł na miejsce Jodłowca, wszystko inne miało tak samo funkcjonować jak w tamtej wiktorii, ale to była tylko teoria. Praktyka to zweryfikowała brutalnie i nie ma co do tego wracać. Widzi pan złość sportową, która by się przełożyła na agresywniejszą grę w spotkaniu z Kolumbią? - W naszym zespole jest wszystko: złość sportowa i odpowiednia jakość, aby to spotkanie wygrać. Sęk w tym, że przeciwnicy mają ten sam plan. Wydaje mi się, że powinniśmy grać z większym polotem i chęcią zdobywania bramek. Ta chęć powinna być większa niż strach przed porażką. Jeżeli ją z siebie wyzwolimy, to uważam, że na tych mistrzostwach możemy coś wskórać. Oczywiście klasa przeciwników nie jest taka mała, ale ja uważam, że w meczu z Senegalem nie byliśmy na straconej pozycji. Nawet grając tak słabo mogliśmy spokojnie zremisować, ale straciliśmy bramki w dziwnych okolicznościach, ale to już szkoda czasu na te analizy. Do każdej porażki można dopasować sto tysięcy teorii. Ja widziałem nawet taką, dwa dni po meczu, że winne były wyjścia piłkarzy na basen! Opublikowano zdjęcie naszych zawodników, którzy wyszli na 15-20 minut na basen, żeby się odświeżyć - zresztą słusznie, bo w każdym dobrym hotelu jest basen i dla jednej z gazet okazało się to być problemem. Jedna z tych teorii spiskowych głosi, że w Soczi jest za ciepło. Przed chwilą widzieliśmy Piotra Burlikowskiego z PZPN-u, który mimo ponad 40 lat biegał na upale i nie narzekał. - Umówmy się - na mundialu w Hiszpanii było dwa razy cieplej, nie było klimatyzacji, a mecze otwarcia, z późniejszym mistrzem świata - Włochami i kolejny mecz z Peru graliśmy wcześnie, o godz. 15 i 17. I nikomu to nie przeszkadzało. To jest szukanie dziury w całym. Jak się nie ma argumentów to trzeba znaleźć argumenciki. Oczywiście, w Soczi jest ciepło, ale graliśmy w Moskwie i tam były 24, teraz gramy o godz. 21 w Kazaniu, więc też nie będzie upału. W Soczi jest ciepło, ale tylko przez godzin w ciągu dnia, od godz. 11. Ja w ogóle nie odczuwam przez to dyskomfortu. Narzekanie na ciepło to kolejny nietrafiony argument. Mundial jest wspaniały, wyrównany, pełno niespodzianek, potraciły punkty Argentyna i Brazylia. Wyniki są stykowe, mecze zacięte. - Absolutnie byłem przekonany, że meczów do jednej bramki nie będzie. Odwiedziłem w hotelu Radisson Blue w Adlerze moich znajomych i stacjonuje tam reprezentacja Niemiec, która do Soczi przyjechała już trzy dni przed meczem, żeby się aklimatyzować. Oni też mają bóle straszne, bo się boją. Ograć Szwedów nie jest łatwo, a ewentualny remis może ich może nie spakować, ale nie wystarczyć przy innych rozwiązaniach. Ale nie martwmy się o Niemców, tylko o siebie, bo chcielibyśmy zostać tu jak najdłużej, bo to fantastyczny mundial. Jest dobra opieka, serdeczni ludzie, czujemy komfort i bezpieczeństwo. Impreza jest fantastyczna i każdy by na niej chciał być jak najdłużej. Piłkarze piszą swoją historię. Mecz z Kolumbią należy do tych, od których można zacząć pisanie swojej fantastycznej historii. Wszyscy cię przekreślają, a ty możesz pokazać, że jest inaczej i wpłynąć na ocenę własnej osoby w dalszej przyszłości. Czyli zapisać się światu w pamięci tak jak pan to zrobił w meczu z Belgią, który to występ do dzisiaj pamiętają kibice nawet w Rosji i wspominali nam to pod stadionem Spartaka. Czyli takie spektakularne występy zostają ludziom w głowie na 30-40 lat? - Albo i na więcej! Ja jednak nie lubię porównywać piłkarzy z różnych epok, szkoda czasu, piłka się zmieniła. Kiedyś jak się prowadziło 2-0 w 80. minucie, to nie miałeś prawa meczu przegrać, bo bramkarz łapał piłkę podaną nawet przez swojego zawodnika, kradł czas. Dzisiaj piłka się zmieniła. Niby jest szybsza, bo jest dostosowana do wydolności fizycznej piłkarzy. Dzisiejsi różnią się budową ciała od nas. Oni są bardziej szczupli, bo dziś piłka polega głównie na hamowaniu i przyspieszaniu, większym pressingu. Dla mnie mundial jest fantastyczny: dobrze w telewizji pokazywany, mecze są prowadzone prawie bezbłędnie, w czym pomaga VAR. Ja jako prezes chciałbym tu być jak najdłużej. Nie wiem, czy nam się tu uda czy nie, to jest tylko sport. Jeśli nie, to wrócimy do kraju, przeanalizujemy sytuację i podejmiemy odpowiednie decyzje. Zaczniemy przygotowania do eliminacji do mistrzostw Europy, bo ruszają w następnym roku, a już we wrześniu czeka nas Liga Narodów. Obojętnie czy w Rosji zdobędziemy mistrzostwo świata czy odpadniemy w grupie, to jesień traktujemy jako inteligentny poligon doświadczalny, podczas którego chcemy przygotować zespół do eliminacji do ME, na których chcemy zagrać. Powtarzam wielokrotnie, że co dwa lata chcemy jechać na wielką imprezę. Widzę tendencję, że futbol idzie w kierunku siły, bo Argentyna i Brazylia nie poradziły sobie z bardziej siłowo grającymi Islandią i Szwajcarią. - Nie zapominajmy o tym, że MŚ odbywają się po ciężkim sezonie i nie zawsze udaje się najlepszym piłkarzom zresetować, odpocząć. Musimy się przyzwyczaić do jednej rzeczy: dziś zespół dobry ze słabym różnią niuanse, dwóch-trzech lepszych zawodników na boisku, ale kolektywność, dobre przygotowanie, dobra taktyka, niwelują te różnice. I widzieliśmy to w meczu Argentyny z Islandią. Islandczycy w ogóle nie atakowali Messiego, tylko sugerowali "Chodź, chodź". Messi brał piłkę i wpadał w taki jak gdyby "lejek". A tam się zaczynało robić ciasno, więc Leo szybko tracił piłkę, co wcale nie znaczy, że w następnych meczach nie zrobi różnicy. Wierzcie mi - jeśli najsłabsza drużyna na tych MŚ zagra z najlepszą i ta druga będzie 10-15 procent poniżej swojego standardu, to ciężko jej będzie mecz wygrać. Jest tylko jeden człowiek, który w pojedynkę potrafi wygrać mecz, choć już dawno skończył 30 lat - Cristiano Ronaldo. - Cristiano jest niesamowity. Jeśli nawet nie oglądałeś meczu Portugalii, a dowiadujesz się, że ona wygrała, to z góry wiesz, że on strzelił gola. On potrafi strzelić w odpowiednim momencie. Widzę ten jego szalony wzrok przy rzucie wolnym, z którego wyrównał na 3-3 w meczu z Hiszpanią, w 90. minucie. Dlatego nie dziwmy się, że jest tak lubiony i hołubiony, oceniany jako najlepszy piłkarz na świecie. Jest inny niż Messi, ma bardzo wielu oponentów, jak każdy. Ronaldo jest bardziej gwiazdorski, ale dla mnie to jest prawdziwy, wielki "debeściak". Na tych mistrzostwach dotknął piłkę z siedem razy, a strzelił cztery bramki! I o to chodzi! Portugalia z nim i bez niego to dwie różne drużyny. Podobno miał pan ciekawą metodę na rosyjski? - W liceum musiałem przepychać egzaminy. Pani profesor od rosyjskiego powiedziała mi: Boniek, musisz się nauczyć na jutro pół czytanki bez zająknięcia. Nauczyłem się jej na pamięć, jak "Dziesięciu Przykazań Bożych". W klasie otworzyłem książkę, w ogóle na tekst nie patrzyłem, tylko "jechałem z pamięci". Pamięta pan choć zdanie z tej czytanki? - Razdałsja zwanok. Zachłopali party. W kłass waszioł z żurnałom w rukie krasnyj waditiel, pieriewaditiel anglijskowo jizyka" (Rozległ dzwonek. Do klasy, z dziennikiem, wszedł wspaniały prowadzący, tłumacz języka angielskiego - przyp. red.) Itd. To było 45 lat temu, ale nadal tkwi w głowie, bo się nauczyłem na pamięć. Natomiast ja już wtedy żyłem piłką i nie miałem za wiele czasu na naukę, musiałem być efektywny. Miałem zresztą fajnych kolegów i koleżanki, mogłem liczyć na ich pomoc. Dzieliłem ich: "Ty masz mi pomagać w matematyce, ty w tym, a ty w tamtym". Korzystałem z ich pomocy, brałem to, co najlepsze i się broniłem w szkole, żeby mieć dobre wyniki. Zależało panu na nich? - Obiecałem mamie, że będę miał co najmniej średnie wykształcenie. W naszych czasach rodzice dbali, aby dzieci miały wyższe wykształcenie niż oni sami. Mama powtarzała mi: "Pamiętaj synu, jak będziesz grał w tą swoją piłkę, to skończ choć szkołę średnią". Dałem słowo i wywiązałem się z niego. Ostatni rok liceum skończyłem już w Łodzi, w Widzewie, gdzie przeprowadziłem się z Bydgoszczy. I piłka mi w tym nie przeszkodziła. Czasami słyszę, ze jak się gra w piłkę, to nie da się uczyć, a to jest guzik prawda. Właśnie wtedy masz czas, dwie do czterech godzin zajmują ci treningi, a później masz czas, możesz się uczyć. Natomiast piłka rozleniwia, bo to jest sława, pieniądze, komfort, luksus. Pan znalazł czas na studia. - Przez pierwsze dwa lata ekonomię w Łodzi, ale uznałem to za stratę czasu, więc przepisałem się na AWF i ukończyłem tę akademię. Jeżeli się nie mylę, stało się to na dwa miesiące przed wyjazdem na MŚ do Hiszpanii. To było dobre: świeżo upieczony magister Boniek pojechał strzelać gole na mundial! - To były fajne czasy. Jako piłkarz Widzewa przyjeżdżałem na studia do Warszawy i trenowałem z Legią. Jej trenerem był Andrzej Strejlau. Gdy robili taktykę, szedłem na bok i robiłem sobie przebieżki. Na jednej sesji byliśmy w Warszawie z Markiem Dziubą. Wracając razem wjechaliśmy samochodem na stadion Widzewa, gdzie graliśmy derby z ŁKS-em. Skończyło się 3-0 dla Widzewa. Wracaliśmy też razem, ja kierowałem. Wychodzimy na boisko, wcześniej życzyliśmy sobie powodzenia, a widzę, że Marek mnie będzie krył indywidualnie (śmiech). Trochę się pokopaliśmy, było wesoło i po tym 3-0 trzeba było od razu po meczu wsiadać do tego samego samochodu i wracać do Warszawy, na studia zaoczne. Aż do Rawy Mazowieckiej ani ja do niego, ani on do mnie się nie odezwaliśmy. Nagle on: "Ale mnie kopnąłeś". Ja mówię: "Marek, daj spokój". Dziś kibice czy Legii czyi Widzewa nie pozwoliliby na takie treningi. - Nie wiem, ale wtedy świat był inny, inny szacunek dla człowieka, przeciwnika. Ja jako piłkarz Widzewa chodziłem na wszystkie mecze hokejowe ŁKS-u, bo jako bydgoszczanin miałem hokej zaszczepiony tak samo jak żużel. Pamiętam gwiazdy tamtejszego ŁKS-u. Byli: Potz, Kopczyński, Kosyl, Stefaniak i inni. Kibicowałem hokeistom ŁKS-u i nikomu to nie przeszkadzało. Pewnie dzisiaj, gdybym poszedł jako dawna gwiazda Widzewa na ŁKS, to pewnie by mnie wynieśli razem z fotelem (śmiech), chociaż czy ja wiem? Kibice ŁKS-u zawsze mnie szanowali. Czasy się zmieniają. Dzisiaj wszędzie szukamy sensacji, bez niej nie ma klikalności, newsa. Ja też biorę telefon, wchodzę w internet i chcę wszystko wiedzieć o wszystkich. - Wczoraj widziałem Matsa Hummelsa na plaży w Soczi, leżał pod parasolem. Jeden z naszych działaczy do niego podszedł , żeby sobie zrobić zdjęcie, on bardzo grzecznie się zgodził. Czytał książkę. Powiększyliśmy zdjęcie i okazało się, że to "Sto gram wódki". Zastanawiałem się, dlaczego go zainteresowała. Okazało się, że ta książka opowiada o Rosji. Tytułowe 100 gram wódki wynikało z tego, że za tę ilość alkoholu kiedyś w Rosji można było wszystko kupić, załatwić. To ciekawe, że taki piłkarz jak Hummels na trzy dni przed meczem i kilka dni po porażce leży na plaży, czyta książkę. Gdyby to był Polak po porażce, to paparazzi by go "zjedli" (śmiech). Czy w ocenie polskiej piłki nie za bardzo zależymy od jednego meczu? Po Euro 2016 jej stan był niezły, a teraz, po jednym słabym meczu z Senegalem wszystko widzimy w czarnych kolorach. - Może my tak, ale ja nie. Znam rzeczywistość naszej piłki. Od dawna powtarzam, że jeśli co dwa lata pojedziemy z reprezentacją na dużą imprezę, to będzie to wielki sukces. Mamy zdolną młodzież, która atakuje. Nie jestem zakochany w żadnej grupie zawodników. Wiemy, gdzie są plusy, a gdzie minusy. Problemy z uzależnieniem od jednego wyniku mamy nie tylko my. Jeśli Niemcy nie wygrają ze Szwecją, to pojadą do domu. Tak się zapowiada. W takim świecie żyjemy, trzeba sobie z tym radzić. Porażki naszej reprezentacji martwią mnie, ale wykorzystuję je do poznawania ludzi. Każdego można skrytykować i wytknąć mu błędy, bo to jest normalne, natomiast czasami takie czepianie się, złośliwości są nieludzkie. Doczepianie się do Cionka, wytykanie mu pochodzenia jest bez klasy. Niestety, strzelił samobójczą bramkę. Interweniował nie tą co trzeba nogą, był trochę źle ustawiony. To się zdarza. Znamy jego plusy i minusy, ale robienie z niego kozła ofiarnego jest zakłamywaniem obrazu meczu. Ale ta złośliwość lejąca się na Thiago pozwala nabrać dystansu do ludzi. Zapamiętujesz i masz obraz tego. Wierzy pan w awans i nie będzie rwał włosów z głowy, jeśli się nie uda? - Z chęcią bym rwał, ale ciężko będzie, żeby odrosły, są coraz słabsze (śmiech). Jestem optymistą, chcę wyjść z grupy. Panowie, w życiu są momenty, w których musisz pokazać charakter i zapisać się w historii. To jest właśnie ten moment! Gracie z Kolumbią, która jest dobra, ale nie jest niemożliwa do pokonania. Później gracie z Japonią która jest dobra, ale też nie jest niemożliwa do ogrania. Jak nam nie wyjdzie, to trudno. Jako piłkarz takie mecze kochałem! Możesz w nich coś albo osiągnąć, udowodnić. Atmosfera jest dobra, choć niektórzy do nich "strzelają", wytykając, że ten się obejrzał na dziewczynę na basenie, co jest rzeczą absolutnie normalną. Ale to tylko tą grupę bardziej scementuje. To jest grupa porządnych, fajnych chłopaków, którzy wiedzą, po co tutaj przyjechali. Nie wyszedł im mecz i oni pierwsi zdają sobie z tego sprawę. Gramy dalej i nic się nie dzieje. W Soczi rozmawiał Michał Białoński Wyniki, terminarz i tabela "polskiej" grupy mundialu w Rosji