Cztery armaty, za nimi czołg, a na końcu wyrzutnia rakiet "Katiusza", do tego wielki napis "Miasto chwały wojennej" - tak wita nas Kursk. Miejsce, w którym w sierpniu 1943 r. dokonał się przełom w II wojnie światowej, bo Armia Czerwona przełamała napór Niemców i przeszła do kontrofensywy, w największej bitwie pancernej wszech czasów. Z radia "Premier" dobiega uszu reklama:"Nie daj się zwieść ideom samozwańczych strażników porządku! Bądź czujny na wszelkie przejawy terroryzmu! Jeśli zauważysz coś niepokojącego, dzwoń! Telefon zaufania Federalnej Służby Bezpieczeństwa: 792 ........". W powiedzeniu, że Rosja to stan umysłu jest sporo racji. Wyobrażacie sobie, że amerykańskie radio komercyjne puszcza reklamę FBI albo CIA? Albo u nas, na RMF-ie leci ogłoszenie ABW czy CBŚP? FSB to słowo klucz. Wywołuje strach i szacunek. Jedziesz na mundial, imprezę sportową, a słyszysz w radiu o służbach. - Służb mundurowych jest tu pełno, ale nad porządkiem panuje tylko FSB - mówi dyrektor PZPN Janusz Basałaj. - Gdy przylecieliśmy do Soczi panie na lotnisku były roztrzęsione i sprawdzały w paszporcie każdą cyferkę, bo ich pracę obserwowali ludzie z FSB stojący za ich plecami - relacjonuje nam inny członek polskiej ekipy. Kontrasty Mijasz pewnie 40-letniego, rozklekotanego ziła, którego środkiem arterii, jadąc na trzeciego, wyprzedza nowoczesny ranger. W centrum miasta śladów czasów minionych jest coraz mniej. Wyparły je nowoczesne galerie handlowe i sieciówki ze śmieciowym jedzeniem, prosto z USA. Wzdłuż trasy Woroneż - Rostów nad Donem pokonujesz tak wielkie połacie uprawy zbóż, wśród których pola o długości pięciu kilometrów, szerokie na około dwa kilometry nie są rzadkością, zaczynasz sprawdzać i przekonujesz się, iż Rosja to czwarty na świecie producent płodów rolnych. Skąd pomysł na dojazd do położonego na południu Soczi przez umiejscowiony o ponad tysiąc kilometrów na północ Kursk? Najkrótszą byłaby podróży wiodąca przez Krym, a przecież jeszcze prezydent Władimir Putin przejazdem kamazem otworzył piękny, 19-kilometrowy most, łączący półwysep z Kaukazem, jednak ją wykluczył fakt, że ten piękny rejon Rosjanie siłą odebrali Ukrainie. Nie przez przypadek społeczność międzynarodowa bojkotuje ten ruch Kremla. - Gdyby stało się wam coś złego, bylibyście zdani tylko na siebie. Pomoc dyplomatyczna na Krym nie sięga - uświadomił nas dziennikarz wojenny Interii Marcin Ogdowski. Z powodu konfliktu zbrojnego w Donbasie nie wchodziła w rachubę także podróż tamtym rejonem. Dlatego udaliśmy się przez Lwów, Kijów, dalej na północ, przez Kozielec, Kipti do Bacziwska, gdzie przekraczaliśmy granicę z Rosją. Całe szczęście, że wtedy nie znaliśmy faktu z 2013 r., gdy właśnie tam na granicy, wysadził się w powietrze mężczyzna. Plusy Na początek musimy was zaskoczyć i to przyjemnie: drogi są całkiem dobre. Co przez to rozumiemy? Choćby to, że od pierwszej naszej wizyty na czterech kółkach na wschodzie zmieniło się bardzo wiele. W 2008 r., gdy kadra Leo Beenhakkera grała we Lwowie towarzysko z Ukrainą, na ulicach tego pięknego miasta można było zdewastować samochód. Zdarzało się wjechać w dziurę, czy gigantyczną zapadlinę w kostce brukowej, z której wystawała tylko górna część naszego auta. Lwów, o który zahaczyliśmy, gdyż startując z Krakowa to najprostsza trasa, nadal ma problem z nierównościami. Całkowity brak asfaltu zdarzył się też na odcinku 10 km na początku Rosji, pod Kurskiem. Był to jednak efekt trwającego remontu. Poza tym, sieć traktów jest dobra, a momentami, jak 800 km z Woroneża do Krasnodara, bardzo dobra. Autostrady w Rosji są płatne, na naszej trasie były trzy bramki z poborem opłat. Kolejne są w budowie. Na pierwszej bramce zapłacicie 140 rubli (9 zł) za około 20 km jazdy. Kolejna dobra wiadomość dotyczy cen paliwa. To na Ukrainie w przeliczeniu na złotówki kosztowało ok. 4 zł, a w Rosji było jeszcze przyjemniej tankować benzynę po 2,7 zł (43,4 rubla) za litr. U gospodarzy mundialu, nawet w zapadłej dziurze w środku nocy da się zatankować. Mniejsze stacje są teoretycznie zamknięte, ale gdy podejdzie się pod okienko i przyciśnie dzwoneczek, okazuje się, że w środku śpi ekspedientka. - Przepraszamy za tak wczesną pobudkę - powiedzieliśmy do Rosjanki przed czwartą nad ranem. - Nic nie szkodzi, taką mam pracę - zareagowała zaspana. Ukraina i Rosja to sąsiedzi zwaśnieni konfliktem zbrojnym w Donbasie. Tymczasem na granicy całkowicie nas zadziwił brak wrogości, segregacji narodowej. Ta sama kolejka, te same procedury (np. obowiązkowe opróżnianie bagażnika) dotyczyły wszystkich, bez względu na to, jaki mieli paszport. Przejście w Bacziwsku ma sporo niedostatków, pod względem infrastruktury tkwi w głębokiej komunie. Natomiast ludzie pracujący na przejściu nadrabiają te braki. Minusy, czyli "krugłyje sutki na granicy" Do Bacziwska dotarliśmy o godz. 21:30, przy ostatnich tchnieniach dobrej widoczności dnia. Kolejka do odprawy była niewielka, 30-40 samochodów. - Za 500 rubli załatwię wam odprawę ukraińską bez kolejki i szybciej pojedziecie sobie na futbol - zaproponował nam rosły jegomość. Podziękowaliśmy, poszedł do kolejnych samochodów z końca kolejki. Ukraińcy wpuszczali po 10 samochodów do trzyetapowej odprawy (najpierw dostajecie bilecik na wjazd, później sprawdzanie paszportów, a na koniec dokumentów samochodu), a gdy byliśmy jako pierwsi do odprawy podeszło jeszcze dwóch naciągaczy: - Wiecie, że do odprawy u Rosjan czeka się prawie całą dobę (po rosyjsku cała doba to "krugłyje sutki" - przyp. red.). Za 100 rubli załatwię wam ominięcie kolejki - zaproponowali. - Mamy dużo czasu - zbyliśmy ich bez chwili zastanowienia. O ile procedura ukraińskiej części zajęła dwie godziny, sądziliśmy, że długo, to mieliśmy nadzieję, że Rosjanie uwiną się w pół godziny. I pewnie by się uwinęli, bo strażników i celników do kontroli zawartości samochodów mieli więcej i robili to sprawnie, gdyby nie wlekąca się w nieskończoność procedura wprowadzenia do rosyjskiej bazy samochodu. I tu jest pies pogrzebany. Każdy kierowca musi wypełnić trzy kartki A4 deklaracji celnej dotyczącej auta. Uwaga: formularze są tylko po rosyjsku i możecie się jedynie posiłkować wzorami. Jeśli podróżujecie samochodem firmowym, obowiązkowo musicie mieć notarialne, dwujęzykowe, polsko-rosyjskie pełnomocnictwo. Bez niego i zielonej karty was nie wpuszczą. Jeśli już przejdziecie drogę przez mękę związaną z wypełnieniem trzech papierów, czeka was bezcenna lekcja cierpliwości w oczekiwaniu na odprawienie samochodu. Urzędnicy siedzą w kontenerze, zasłonięte firanki i spokojnie wklepują dane w klawiaturę. Pomoc z cyrylicą między suszonką i okruchami Z lewej szafka, na niej resztki suszonej kiełbasy plus okruchy po chlebie. Na środku trzy stanowiska i mężczyźni wprowadzający do bazy dane z samochodów i właścicieli. "Dawajcie tego z Polski". - Kto od polskiego auta? - przywołał nas rosły celnik. Weszliśmy do środka. - Jak w cyrylicy zapisać pana miasto? - zapytał. Gdy pomogliśmy, odparł: - To już wszystko. Proszę dalej czekać. I czekaliśmy, czekaliśmy w rytm kropel deszczu zamieniających się w perkusję blaszany dach przejścia granicznego. I tak noc minęła na granicy. Bite pięć godzin. Gdy wjechaliśmy do Rosji już się przejaśniało. Rosjanie wezmą wasze wszystkie dane, zanotują numer telefonu. Samochód, który wjechał, musi również wyjechać. Ani śmiejcie go sprzedać w Rosji, chyba że wrócicie zapłacić cło! Tak wielkie państwo chroni swój rynek samochodowy. Musicie wiedzieć, że pojechanie samochodem na mundial nie jest łatwe i zajmuje sporo czasu na granicy. Dlatego warto się na to dobrze przygotować i mieć przy sobie pełnomocnictwo z zieloną kartą. Z Soczi Michał Białoński, Remigiusz Półtorak