O sympatykach reprezentacji Kolumbii powiedziano i napisano w czasie tegorocznych mistrzostw już praktycznie wszystko. Jedni z absolutnie najlepszych na turnieju. W czołówce pod każdym względem – frekwencji, zachowania, ubioru, pomysłowości i poświęcenia dla swojej drużyny, za którą najpierw przylecieli prawie z drugiego końca świata, a potem jeździli wiernie po ogromnej Rosji. - Jesteś z Polski? A może wiesz, gdzie mogę kupić bilet? Wczoraj kontaktowaliśmy się z kibicem z twojego kraju, który miał sprzedać nam wejściówkę. Czekamy, ale od tej pory się nie odezwał – martwił się trzy godziny przed meczem chłopak o imieniu Nicolas, z Bogoty. Oglądał z trybun m.in. spotkanie jego reprezentacji z Polską w Kazaniu (3-0), ale teraz nie miał biletu na mecz 1/8 finału. Wciąż jednak liczył, podobnie jak jego znajomi, że uda mu się wejść na trybuny stadionu Spartaka. - Wynik? Marzę o jakimkolwiek zwycięstwie, liczy się awans. Może być nawet w rzutach karnych. To będzie mecz "na styku", obie drużyny są tak zbliżone do siebie poziomem – dodał z zatroskaną miną. Kilkadziesiąt metrów dalej furorę robiła piękna Kolumbijka, trzymająca w rękach replikę pucharu dla mistrzów świata, jakich wiele mają tu kibice. Przed nią stała kolejka zachwyconych fotoreporterów, korzystających z faktu, że młoda dama cierpliwie pozowała przed obiektywami aparatów. Sesja zdjęciowa godna największych magazynów… O godz. 17 polskiego czasu otwarto bramy stadionu. Zdecydowaną większość stanowili fani z Kolumbii, co może nieco dziwić, bo przecież angielscy kibice słyną z imponującej frekwencji na meczach. Na przykład podczas mistrzostw Europy 2004 przybyło ich do Portugalii około 200 tysięcy (niektórzy połączyli to z urlopem, głównie w pięknym regionie Algarve). W ćwierćfinale z gospodarzami stanowili wówczas większość na 65-tysięcznym Estadio da Luz w Lizbonie. To jednak historia. Tutaj, we wtorkowy chłodny wieczór na stadionie Spartaka (pogoda w stolicy Rosji mocno się zmieniła), proporcje wyglądały inaczej. Wprawdzie flag angielskich było sporo, ale kibiców – znacznie mniej od kolumbijskich. Aby nieco zwiększyć swoje szanse, przybysze z Wielkiej Brytanii używali wielkiego bębna. Chwilami pomagało… Znacznie bardziej wyrównana rywalizacja była na boisku. Kolumbijczycy, osłabieni brakiem kontuzjowanego Jamesa Rodrigueza (jeszcze dzień wcześniej trener Jose Pekerman miał nadzieję na jego występ) nie forsowali w pierwszej połowie tempa. Rywale zresztą również. W drugiej też zapewne niewiele by się działo, gdyby nie faul Carlosa Sancheza (tego samego, który zobaczył czerwoną kartkę w meczu z Japonią). Poszkodowany Harry Kane wykorzystał po chwili rzut karny, strzelając swojego szóstego gola w turnieju. Angielscy fani zaczęli świętować, bęben dawał o sobie znać do końca meczu, jednak kolumbijscy kibice otrząsnęli się i znów zaczęli swój koncert. Ich wysiłki zostały nagrodzone w doliczonym czasie gry, gdy bramkę zdobył Yerry Mina, zaliczając trzecie trafienie na mundialu w Rosji. Za każdym razem głową, wcześniej w meczach z Polską i Senegalem. Dogrywka nie przyniosła rozstrzygnięcia, a w serii rzutów karnych lepsi okazali się Anglicy. Pomylili się raz (Jordan Henderson), ich rywale dwa razy (Mateus Uribe, Carlos Bacca). Większość stadionu ucichła, niektórzy fani "Los Cafeteros" płakali. A w oddali słychać było wyraźnie angielski bęben... Porażka Kolumbii oznacza, że w turnieju nie pozostała już żadna drużyna z "polskiej" grupy H. Dzień wcześniej z mistrzostwami pożegnała się Japonia (2-3 z Belgią w 1/8 finału). Tymczasem Anglicy, którzy tym razem przyjechali na wielki turniej z nieco większą pokorą niż dawniej, po raz pierwszy od dwunastu lat awansowali do ćwierćfinału MŚ. Teraz zmierzą się ze Szwedami i będą faworytami…