Eurosport.interia.pl: Co się stało? Dlaczego, mając taką przewagę, tylko zremisowaliście z Portugalią? Gerard Pique: - Byliśmy lepsi, mieliśmy więcej szans i pewnie powinniśmy zdobyć na trzy punkty, bo graliśmy naprawdę dobrze. Ale głównym celem było to, aby nie przegrać, a tym bardziej w sytuacji, gdy już na początku meczu straciliśmy pierwszego gola. Dlatego remis w takim meczu też nie jest złym wynikiem. Znowu zdecydował o nim Ronaldo. - Tak, ale jednocześnie ma skłonności do tego, aby upadać w polu karnym, jak przy pierwszym golu, gdy sędzia podyktował jedenastkę. De Gea popełnił fatalny błąd. Jakie były reakcje w szatni? - Takie rzeczy się zdarzają i nikt nie ma mu tego za złe. Otrzymał wsparcie od wszystkich zawodników, bo właśnie w trudnych momentach jest ono potrzebne. David od lat udowadnia, że jest bardzo dobrym bramkarzem. I mam nadzieję, że tak zostanie. Nikt nie stracił zaufania do niego przez jeden błąd. Jak Pan przyjął decyzję Griezmanna, który poinformował, że jednak nie zmieni klubu? (filmik na ten temat nakręciła firma Pique - przyp. red.) - Jestem trochę zaskoczony reakcją kibiców Barcelony, którzy wątpią w moje dobre intencje i zaangażowanie dla tego klubu. Z Griezmannem rozmawiałem już przed wieloma miesiącami. Powiedział mi, że istnieje taka możliwość, żeby do nas przeszedł. Stwierdziłem, że można ciekawie nagrać, jak taka decyzja zostaje podejmowana. Stąd pomysł na filmik w internecie. Jednak od tego momentu całkowicie się wyłączyłem. Do ostatniego dnia nie wiedziałem, co powie. W czwartek rano dostałem informację, że publikacja nastąpi tego samego dnia wieczorem i że Griezmann zostaje w swoim klubie. Tak się stało. Rozmawiał Pan na ten temat z prezesem Barcelony? - Tak. Też był zaskoczony, bo myślał, że transfer jest w zasadzie przesądzony. To nie jest prawda, że były nagrane dwie wersje, nie wiem, kto to wymyślił. Projekt pokazania decyzji Griezmanna był nowy, a wszystko co nowe budzi kontrowersje. I nie ja jestem odpowiedzialny za to, że przez ostatnie miesiące tak wiele się o tym mówiło w prasie, a w końcu nie doszło do transferu. Barcelona znaczy jednak o wiele więcej niż jeden zawodnik. Nie przyszedł ten, to przyjdą inni. Notował w Soczi Remigiusz Półtorak