We francuskiej kadrze jest wiele gwiazd, ale żeby mogły one świecić, potrzebny jest jeszcze ktoś, kto zrównoważy drużynę, będzie biegał za dwóch, oczyści przedpole, a w razie wyższej konieczności... poda nawet sam do siebie. To nie żart, u Francuza takie sytuacje już się zdarzały. Gdyby tylko na mistrzostwach świata przyznawano nagrody za role drugooplanowe, jak przy rozdawaniu Oscarów, N’Golo miałby wyróżnienie już w kieszeni. To pewne. Ale zalet filigranowego zawodnika Chelsea, który ledwie trzy lata temu przechodził z małego Caen do Leicester i od tego czasu zrobił oszałamiającą karierę, jest więcej. Rzadko kto zdobywa taką sympatię kibiców, żeby na jego temat były przerabiane najbardziej znane piosenki. Tymczasem w internecie furorę robi właśnie przebój z przerobionymi słowami na cześć Kante, na modłę "Les Champs-Elysees" Joe Dassina. Brzmi rewelacyjnie. Patrząc na jego grę, na to, jak nie od dzisiaj potrafi zrównoważyć drużynę, może wydawać się dziwne, że Euro sprzed dwóch lat to jeszcze nie był jego czas. A przynajmniej nie w takim stopniu jak można było tego oczekiwać. Największy paradoks polega na tym, że Didier Deschamps w środku pola poświęcił właśnie zawodnika - jeszcze Leicester, a wkrótce Chelsea - który był wówczas największym odkryciem na boiskach Premier League, a niedługo potem miał jeszcze bardziej potwierdzić swój status, zostając najlepszym graczem ligi. I to wybranym przez samych zawodników, co ma dodatkową wymowę. Jak N’Golo został ofiarą systemu Wtedy jednak, w czerwcu 2016 roku, N’Golo rozpoczął wprawdzie Euro w podstawowym składzie, ale od fazy pucharowej - a dokładniej mówiąc od połowy meczu z Irlandią w 1/8 finału - siadł już na ławce i podniósł się z niej jedynie na 20 minut półfinału z Niemcami. Dlaczego? Bo Deschamps zmienił system gry, chcąc dać Griezmannowi jak najwięcej swobody w roli kreatywnego rozgrywającego. Ucierpiał na tym Kante, ale nie poskarżył się ani razu. To nie w jego stylu. Zawsze przyjmował z pokorą, co tylko przynosił mu los. Bez mrugnięcia okiem, ale z głębokim postanowieniem, że nigdy się nie podda. Tak było od najmłodszych lat. W szkole w podparyskim Rueil piłka wcale nie była jeszcze na pierwszym miejscu. Mały N’Golo często grał w kosza, a jeszcze częściej w rugby. "Dużo biegałem i nie bałem się ostrych starć. Klub rugby chciał nawet, żebym się do niego zapisał, ale piłka nożna bardziej mi się podobała", przyznawał w rozmowie z tygodnikiem "L’Equipe Magazine". Miał 10 lat, kiedy rozpoczął swoją przygodę z futbolem na poważnie, w niewielkim Suresnes na zachodnich przedmieściach Paryża. Tam trafił m.in. na polskich trenerów, Piotra Wojtynę i Tomasza Bzymka. To oni pomogli mu w rozwoju. "To był dla mnie zupełnie inny futbol". W szóstej lidze Dzisiaj może wydawać się dziwne - rzucając niewielki cień na renomowany przecież francuski system szkolenia - ale N'Golo był wielokrotnie odrzucany przez szkółki piłkarskie, tak samo jak Antoine Griezmann. Na talencie młodego chłopaka pochodzącego z Mali, który na dodatek bardzo wcześnie stracił ojca, nie poznali się ani w narodowym instytucie w Clairefontaine (przez który przeszedł choćby Mbappe), ani w Rennes, Lorient, Sochaux czy Amiens. Prawie nigdzie. Dziwacznie brzmią też inne wspomnienia. Wręcz niewiarygodnie. "Najbardziej zaskoczony poziomem byłem wówczas, gdy zaczynałem grę w szóstej lidze w drugiej drużynie Boulogne-sur-Mer (w 2010). To był dla mnie zupełnie inny futbol. Jak patrzyłem na kolegów, myślałem, że nie dam razy dotrzymać im kroku. To tam zrobiłem największy postęp w karierze". Obserwując, podpatrując, starając się wychwycić coś dla siebie. Tak jest do dzisiaj, chociaż Kante zdążył już wszystkich przyzwyczaić do własnego, niepowtarzalnego stylu. Słowa Stevena Gerrarda, wypowiedziane w listopadzie ubiegłego roku po remisie Liverpoolu z Chelsea na Anfield są znamienne. “Grać przeciwko niemu to musi być koszmar. Kiedyś nienawidziłem, gdy naprzeciwko mnie stawał Claude Makelele. Wyobrażam sobie, że z Kante byłoby tak samo". Anglicy w ogóle są pełni podziwu dla nieśmiałego N'Golo. Richard Williams z Guardiana widzi w jego grze najczystszą odmianę futbolu, "dzięki pokorze, poświęceniu na boisku, wszechstronności, a też podporządkowaniu się drużynie". Jeszcze inaczej, być może najbardziej obrazowo, pisał o nim Ian Herbert z Daily Mail: "Mbappe jest chłopakiem z plakatu, ale to Kante znajduje się w sercach Francuzów". Teza dosyć śmiała - bo jednak 19-letni zawodnik PSG rozpala ogromne emocje, stając się powoli twarzą tej ekipy - ale coś w niej na pewno jest. Jak się przyczepi, nie daje żyć Nieprzypadkowo w końcu zyskał przydomek "The Rash", bo jak się do kogoś przyczepi, to nie daje żyć. Biega wszędzie, tak jakby miał piętnaście płuc - żartował Paul Pogba po wygranym spotkaniu z Peru (1-0), które na tym mundialu też było punktem zwrotnym dla francuskiej kadry. Z kluczową zmianą ustawienia, jak przed dwoma laty w czasie Euro. Chociaż tym razem Deschamps nawet nie pomyślał, że N’Golo może zostać zmieniony. Skoro jego koledzy, jak np. Giroud, uważają, że dzięki małemu pomocnikowi mają wrażenie, jak było ich dwunastu na boisku. Tyle Kante daje od siebie. O tym, że mimo całego zamieszania, które jest wokół niego, pozostał normalny; że woda sodowa nie uderzyła mu do głowy; że nie zapomniał o starych kolegach świadczy sms, wysłany do byłego kapitana Suresnes na niecałe dwie godziny przed meczem z Belgią. Zresztą, ta historia ma niejedno oblicze. Obecny prezes tego klubiku na przedmieściach Paryża był na stadionie w Sankt Petersburgu, na trybunie razem z prezydentem Macronem, co zawiera w sobie pewną symbolikę. N'Golo nie lubi wychodzić przed szereg, pozostaje w cieniu, ale sprawia, że inni znajdują się w blasku reflektorów. Zupełnie jak na boisku. I pomyśleć, że imię N’Golo pochodzi od dawnego króla Mali (tam Kante ma swoje korzenie), który z nizin społecznych wspiął się na szczyt. Symboliczne. Remigiusz Półtorak